Ciemnych herbat ciąg dalszy. Tym razem powrót w wysokie Himalaje razem z czarną herbatą nepalską. Zastanawiacie się pewnie, czemu nie piszę o normalnych herbatach, które można kupić gdziekolwiek. Takie też będą, ale przyjdzie na nie czas. A na razie zapraszam na herbatę z Nepalu.
Zacznijmy od liści. Są kolorowe, ale nie widać zbyt wielu tipsów, za to jest dużo młodych listków. W porównaniu z Nepal Maloom czy Złotym Nepalem, które wcześniej opisywałam to ta herbata wydaje się być nieco ciemniejsza, a co za tym idzie też mocniejsza. Suche listki pachną lekko kwiatowo, ale bardziej miodowo z nutą korzenną. Po wrzuceniu do ogrzanego Kuai Ke Bei'a zapach się wzmocnił. Parzyć będę świeżo zagotowanym wrzątkiem. Listki są delikatne i bardzo rozdrobnione, więc nie wymagają budzenia. No to parzymy.
Pierwsze parzenie. Napar i listki. |
Drugie parzenie. Napar i listki. |
Trzecie parzenie. Napar i listki. |
W porównaniu z innymi nepalskimi herbatami, jakie tu opisywałam, to ta wypadła nie najlepiej. Na pewno sprawdzi się, jako ciekawostka na popołudniowej herbatce ze znajomymi, gdy zajmuje nas coś innego niż sama herbata. Ogólnie pasuje mi ona bardziej na popołudnie niż do śniadania. Jest lekka, przyjemna i będzie pasować do ciasteczek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz