tag:blogger.com,1999:blog-88525086828267107312024-03-05T12:45:49.113+01:00Kolory HerbatyBlog o herbacie, ziołach i czymś jeszcze.Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/13415997681359756077noreply@blogger.comBlogger299125tag:blogger.com,1999:blog-8852508682826710731.post-46165193789673469642017-03-03T21:06:00.000+01:002017-03-03T21:06:20.858+01:00Czas parzenia, a dokładnie jego odmierzanie.<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjAJ1SLkYmXhu5cieK1O7WtWCRXmAFuCgt7N6Dv2ffoUREr3U1qrySp8hgEv_MtVC7NavtK0z328xe9H7ZQnd07QxVgTFtyQH_lTPHBplZl7g-hUYfGgUaX6fJYGFOL5YvvhAUZN6pY27s/s1600/DSCF0901.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjAJ1SLkYmXhu5cieK1O7WtWCRXmAFuCgt7N6Dv2ffoUREr3U1qrySp8hgEv_MtVC7NavtK0z328xe9H7ZQnd07QxVgTFtyQH_lTPHBplZl7g-hUYfGgUaX6fJYGFOL5YvvhAUZN6pY27s/s640/DSCF0901.JPG" width="640" /></a></div>
<br />
Skąd taki temat? W sumie z wykluł się w mojej głowie dość niedawno. Człowiek zafascynowany nową technologią, czas parzenia odmierzał na kuchennych czasomierzach, zegarkach naręcznych kwarcowych czy to z wyświetlaczem czy też wskazówkowych. Celowo nazwałem je czasomierzami a nie zegarkami. To jest tak jakbym nazwał Herbatą przez duże "H" napoje herbatopodobne z "tamponów czy podpasek tudzież innych pampersów". Nie będę to wymieniał marek herbat saszetkowych bo nie o to chodzi. Chodzi o to by nie równać ich z wysokiej jakości suszem do którego parzenia wybieramy starannie akcesoria. Inne porównanie??? Pić Mate z zaparzacza vs pić mate tradycyjnie.<br />
<br />
<a name='more'></a><br /><br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg8CF4gJbGedDcmbQlPeh3l8AYXSYQbvY0MKrBP6M8gVT2-ujhMpSFDKWo-LxROPWvaFsWgeYZG28DaIJmFOm8m-1MUqQ10hS1RYCpV-wEVWHRI_AMZ71qmP4Vj7uEKxgFIuhwTf0dM4sI/s1600/DSCF0907.JPG" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg8CF4gJbGedDcmbQlPeh3l8AYXSYQbvY0MKrBP6M8gVT2-ujhMpSFDKWo-LxROPWvaFsWgeYZG28DaIJmFOm8m-1MUqQ10hS1RYCpV-wEVWHRI_AMZ71qmP4Vj7uEKxgFIuhwTf0dM4sI/s320/DSCF0907.JPG" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Przykłady zegarków mechanicznych z ręcznym nakręcaniem</td></tr>
</tbody></table>
Pijąc dobrą herbatę, dobierzmy odpowiednie utensylia i załóżmy na rękę mechaniczny zegarek. Czy to nakręcany czy z mechanizmem automatycznym (dla laików nabąkne że automat to też zegarek ze sprężyną tylko że jest ona nakręcana przez wachnik który poruszany jest ruchem nadgarstka podczas codziennego noszenia). Już nie musi to być szwajcar czy inna omega którą nosił znany brytyjski agent wywiadu. Przepytajmy bliskich czy nie pałęta się im po domu jakiś stary, nawet radziecki zegarek: wostok, slawa, pabieda, poljot, moskwa czy rakieta. A może wynajdziecie jakąś perełkę której dacie nowe życie! Dzień wzbogacicie o rytualne nakręcanie zegarka, ewentualnie co parenaście dni będzie trzeba skorygować godzinę waszego "sikora" bo jak wiadomo to nie kwarc żeby mylił się 1s na rok.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjl9E_2w73SdX7QyGvaQgxHrDydfmpm4wf7XynjCRNBr0YY72WAg8wqNXO6Yon4nVp0aELiModA4niROsJ4dg2kfI7ejO2ipQHRVDSsXvYQHuC2pO1MNvP5qsXaz9rRIzs8YFVbKlwdeRY/s1600/DSCF0912.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjl9E_2w73SdX7QyGvaQgxHrDydfmpm4wf7XynjCRNBr0YY72WAg8wqNXO6Yon4nVp0aELiModA4niROsJ4dg2kfI7ejO2ipQHRVDSsXvYQHuC2pO1MNvP5qsXaz9rRIzs8YFVbKlwdeRY/s320/DSCF0912.JPG" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Werk (mechanizm) z nakręcaniem automatycznym</td><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><br /></td></tr>
</tbody></table>
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgb0suThJdQloK8SMNy7XMWH8KWMM4dEFRGF7QExVQUx94lIR31o2auXb53KmLIBhbs2nzwvCnbBJ8-n08kuoqksel6UbLEHzL0XRoaf1uH-cO1IMow_Fg3uoIpfaPRZNAMSX7a0rPTwMA/s1600/DSCF0898.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgb0suThJdQloK8SMNy7XMWH8KWMM4dEFRGF7QExVQUx94lIR31o2auXb53KmLIBhbs2nzwvCnbBJ8-n08kuoqksel6UbLEHzL0XRoaf1uH-cO1IMow_Fg3uoIpfaPRZNAMSX7a0rPTwMA/s320/DSCF0898.JPG" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Tarcza z centralną sekundą</td></tr>
</tbody></table>
A jak odmierzać czas takim ustrojstwem? Każdy zegarek ma wskazówkę sekundową zwaną potocznie "sekundą". Otóż ta wskazówka może być centralna tzn. obracać się po całej tarczy na tej samej osi co wskazówki godzinowa i minutowa, a może być też tzw dolna sekunda czyli malutka wskazóweczka zwykle w dolnej części cyferblatu z malutkimi indeksami lub krzyżykiem dzielącym 60' na 4. kwadranse. Ciut to utrudnia pomiar czasu ale wprawne oko da rade. Dla tych leniwszych są zegarki z funkcją chronografu czyli stoperem, ale jest to opcja droższa w serwisie i delikatniejsza w użytku.<br />
<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh_pttKovDhnMAbDfZ3GF7bYmAluUip7BpRi3tyvA9zD8WactGY6LUpPvukjuhAryTrIAo14Aahy0H-i-AVOAzGpIgTHTNulEGLqdUFxAgUlAKgTKtK6N-xGggq5UZHZ6-Ezw-sIKkmo1c/s1600/DSCF0889.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh_pttKovDhnMAbDfZ3GF7bYmAluUip7BpRi3tyvA9zD8WactGY6LUpPvukjuhAryTrIAo14Aahy0H-i-AVOAzGpIgTHTNulEGLqdUFxAgUlAKgTKtK6N-xGggq5UZHZ6-Ezw-sIKkmo1c/s320/DSCF0889.JPG" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Tarcza z dolną tzw. subsekundą</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Sumując, jak już zasiadamy do parzenie herbaty w sposób tradycyjny do danego typu i pochodzenia herbaty odstawmy na bok kwarcowe czasomierze a posiłkujmy się mechanicznym zegarkiem. Wiem że większość osób uzna mnie za staroświeckiego i smolącego duby bo zegarek na baterie to też zegarek to i może ma racje. A gdzie w nim dusza? Może w bateryjce? Pochwalcie się w komentarzach jakie perełki wykopaliście z mroków dziejów. A może już jakiegoś Xicorra nosicie na swoich nadgarstkach<br />
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjtM_U8BDRP5djdm3TrKSVK3qMZRLdy4D0CyahP0Y4qKqQFJmLJ6KRzhWy0mOiId6AoQBgqrxAb9A0k59fYxpagd-sPFkle9u4H8vZ-dLcbJnBpbbhp0pwoPRk7230cQWUcyYei0k-wGok/s1600/DSCF0894.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjtM_U8BDRP5djdm3TrKSVK3qMZRLdy4D0CyahP0Y4qKqQFJmLJ6KRzhWy0mOiId6AoQBgqrxAb9A0k59fYxpagd-sPFkle9u4H8vZ-dLcbJnBpbbhp0pwoPRk7230cQWUcyYei0k-wGok/s640/DSCF0894.JPG" width="640" /></a></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/03904197332571836387noreply@blogger.com15tag:blogger.com,1999:blog-8852508682826710731.post-16023188903562513502017-03-03T20:10:00.001+01:002017-03-03T20:20:12.702+01:00Bezimienny Oolong Pana Shibamoto<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhL4C4sh_J7GI08RWaoTEEKnr_mc3E6RMsXLLgSGhbc6K05obiU0O5DZVwAVnos_rQ3IKzY1URWTc4cezOUYngTQHvt2eUkFNcIRxeTGCVYOK7KK6XHu4CLzv18NQ0iP18ZXJSi46X9-cQ/s1600/1.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhL4C4sh_J7GI08RWaoTEEKnr_mc3E6RMsXLLgSGhbc6K05obiU0O5DZVwAVnos_rQ3IKzY1URWTc4cezOUYngTQHvt2eUkFNcIRxeTGCVYOK7KK6XHu4CLzv18NQ0iP18ZXJSi46X9-cQ/s640/1.JPG" width="640" /></a></div>
<br />
Na wstępie chciałbym wszystkim blogerkom i blogerom życzyć rychłego potomstwa. Będąc rodzicem docenia człowiek każdą wolną chwilę a dzień wydaje się być za krótki, bo ma tylko 24godziny a powinien mieć co najmniej 24h dnia i 12h wieczoru i 12h nocy. Można zrobić doświadczenie tj wytrwać 24godziny bez prądu i bez elektryki (smartfona i laptopa też się to tyczy) a wtedy człek doceni każdy wat, oraz uświadomi sobie ile prądu niepotrzebnie zużywa, żeby nie powiedzieć marnuje. Na życzenia Majki tłumaczę i objaśniam: mając dziecko, człowiek widzi ile czasu marnuje i ile go może wykrzesać pomimo iż wcześniej będąc tylko małżonkiem lub partnerem uważał się za zarobionego że hej. <br />
<br />
<a name='more'></a><br /><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgBxEe8FcnO7zQadc-5b80JHnlTn4VuB5TfsaJe8hamsE28-AVl1KlylLtO5UPZijFhkK8Ya4nB-rXpyYPa1UW2Pe1rSeTu8bgu516LT48LeLl_J6wjiKBen4G-LWZyQs6Pk_x49JqAerU/s1600/DSCF0783.JPG" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgBxEe8FcnO7zQadc-5b80JHnlTn4VuB5TfsaJe8hamsE28-AVl1KlylLtO5UPZijFhkK8Ya4nB-rXpyYPa1UW2Pe1rSeTu8bgu516LT48LeLl_J6wjiKBen4G-LWZyQs6Pk_x49JqAerU/s320/DSCF0783.JPG" width="320" /></a></div>
Będę parzyć herbatę, którą dostaliśmy od Jolanty z bloga <a href="https://herbacianynotes.wordpress.com/" target="_blank">Herbaciany Notes</a>. Oolong, który nie ma nazwy, jest nieklasyfikowalny, a stworzył go pan Shibamoto. Suche listki jakie są każdy widzi. Widząc je pomyślałem że to jakaś dziwna biała herbata a tu zostałem oświecony, że jednak to oolong. Zapach po wrzuceniu do naczynia jest epicki, schnące siano, nie potraw. Taki zapach unosi się w stodole w słoneczny dzień jak zwala się furę siana widłami, ewentualnie jak na upale przewraca się siano. Cudo, czuje się jak 15 latek.<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiR69wjt45znFgMA2eQGC-gqx8xNEQX-S3UjZAXRRjaIO34iU4mO4iZmqJk29Xzi0efddyNGbiPDcnOKMZlHAon1BPWTIgC9ejnRluDe01EQ_5qJioZ_nzWrdihTenBwNLSeNdrKKGAK9A/s1600/DSCF0787.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiR69wjt45znFgMA2eQGC-gqx8xNEQX-S3UjZAXRRjaIO34iU4mO4iZmqJk29Xzi0efddyNGbiPDcnOKMZlHAon1BPWTIgC9ejnRluDe01EQ_5qJioZ_nzWrdihTenBwNLSeNdrKKGAK9A/s320/DSCF0787.JPG" width="320" /></a></div>
Naczynie w którym parzę to Shiborodashi ze <a href="http://koloryherbaty.blogspot.com/2015/07/ceramiczny-zawrot-gowy-7-swieto-herbaty.html" target="_blank">Święta Herbaty</a>. Woda źródlana ok 90st C. Pierwsze parzenie bez płukania ok 45s według Wostoka Amfibii. Kolor ciemnopomarańczowy/jasnobrązowy, w zapachu dalej czuć siano, może delikatne prażenie, trochę nut drewna, a dokładnie takiej ramki z plastrem wyciągniętej z ula, czyli trochę dymu i kitu pszczelego. W smaku nikła goryczka wyczuwalna na bokach języka, lekki spadziowy smak z olejkiem herbacianym na finiszu.<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg9Ayxp2Ftrl4oto8MQUGuuD1-5CEl0on02JVO32wWqoMfpjV5EMcn4w_4FiuXf5tSgQJT8n1D2V-ynw3GE-OcJL1aTO-RdQiuYs_ZxsEb3_8T-wtK9LljvY-gv9BhoLu_KQqRJYeXL-Ss/s1600/DSCF0791.JPG" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg9Ayxp2Ftrl4oto8MQUGuuD1-5CEl0on02JVO32wWqoMfpjV5EMcn4w_4FiuXf5tSgQJT8n1D2V-ynw3GE-OcJL1aTO-RdQiuYs_ZxsEb3_8T-wtK9LljvY-gv9BhoLu_KQqRJYeXL-Ss/s320/DSCF0791.JPG" width="320" /></a></div>
Drugie parzenie trzeba wydłużyć, niby to oolong ale ja jako facet wole dwa treściwe parzenia niż parę krótkich, moje podniebienie przywykło do wyrazistych smaków. Drugie parzonko 1min15' według zegarka. Liście ładnie się zaczęły rozwijać. Widać że to hybrydowy oolong bo nie jest już jasnym ale do ciemnych tez bym go nie zaliczył, widać i zielone listki i już takie mocno fermentowane. Coś jakby w niektórych darjjelingach. Kolor naparu porównywalny, no może pół tonu ciemniejszy. Zapach jak poprzedni. W smaku nuty suszonej trawy się nasiliły i sam olejek jest bardziej wyczuwalny, ogólnie całość bardziej przypomina późne parzenia jasnego oolonga niż ciemnego. Fajna lekka kompozycja. Mi osobiście bardzo smakuje choć powiem że wąchając ciepły susz spodziewałem się większych fajerwerek. Aczkolwiek to fajne połączenie ciemnej fermentacji ze smakiem jasnego oolonga. W kolejnych parzeniach na przód wychodzi olejek herbaciany a nuta stodoły i pasieki odchodzi na bok.<br />
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjFesDtcIymVXo4cZ5YrZJgEVK8gGev-mjzX5uMkA_ORBXmBUM1OsaVP5zxn_u_i_cTv1R9co8xheHV2W3xjUWh-XgxckfJaAjPccgAA6zxpk9OOOdZ-MivKNJAqWELp6H9T-0FKGJ7MKw/s1600/DSCF0794.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjFesDtcIymVXo4cZ5YrZJgEVK8gGev-mjzX5uMkA_ORBXmBUM1OsaVP5zxn_u_i_cTv1R9co8xheHV2W3xjUWh-XgxckfJaAjPccgAA6zxpk9OOOdZ-MivKNJAqWELp6H9T-0FKGJ7MKw/s400/DSCF0794.JPG" width="400" /></a></div>
<br />
<br />
Taka chwila bez prądu z zapaloną świeczką i herbatą, docencie moi drodzy czas jaki macie i nie marnujcie go na oglądaniu TV czy graniu w gry komputerowe itd. Spędzajcie go z drugą połówką przy herbacie. Czy to w domu czy plenerze. Dopuszczalnym "marnowaniem" czasu jest oddanie się swojemu hobby lub pogłębianie jakichś umiejętności. Ja na przykład ostatnio nauczyłem się szyć skórę:)</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/03904197332571836387noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-8852508682826710731.post-85216533499082707492017-01-15T20:59:00.001+01:002017-01-15T20:59:19.881+01:00Colon Completo - paragwajska ziołówka jak żadna inna<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiXhyphenhyphen9Mwbdh5768nuCGWoSAYSnJSLMIqqNuDe1BWrSW9GF6y5yZRYMORsMcxMaHMLphZF3Ci37wu5QGZ4PcKWbDszgle9DQhldI1YUih1S_CJLfPXBj1fNsT_95wUF6ICePzI0-YaRDBXo/s1600/1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiXhyphenhyphen9Mwbdh5768nuCGWoSAYSnJSLMIqqNuDe1BWrSW9GF6y5yZRYMORsMcxMaHMLphZF3Ci37wu5QGZ4PcKWbDszgle9DQhldI1YUih1S_CJLfPXBj1fNsT_95wUF6ICePzI0-YaRDBXo/s640/1.jpg" width="640" /></a></div>
<br />
Oj dawno nas tu nie było. Może to się wkrótce zmieni. A dzisiaj chcę Was poczęstować jedną z ciekawszych yerb ziołowych jaką w ogóle piłam. Będzie to Colon Mate Completo, zapraszam.<br />
<br />
<br />
<a name='more'></a>Pierwsze skojarzenie, jakie się nasuwało, gdy słyszałam o yerbie ziołowej, to mięta. No tak, to było kiedyś, ale od tego czasu wiele yerb miałam okazję wypić i już to skojarzenie nie jest takie oczywiste. Pierwsze ziołówki jakie piłam to było chyba wszystkim yerbiarzom znane Pajarito i Amanda. No cóż, ich smak można podsumować mniej więcej tak: mięta z lekkim posmakiem yerby. A pewnego dnia trafiła w moje ręce czerwona paczka Colona Completo. Miałam ochotę na coś orzeźwiającego i mogło to nawet smakować miętą, więc zaparzyłam. O jakie było moje zdziwienie. A gdzie mięta, czy to na pewno jest paragwajska yerba ziołowa? Sprawdziłam jeszcze raz opakowanie, to było ona.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiptmrwumgy0h4c7JKHtg_fzIC7peIcS0lFQD9BSM9kCMnfba8oD-hgYYzQatFr-Tt_efozLnek8PgqXYUYwakye8KMo5AXW-ZcjfnxLvr_z-UyCRLVqsHCVANMVTg84eDL1DKx6PRrMVI/s1600/2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiptmrwumgy0h4c7JKHtg_fzIC7peIcS0lFQD9BSM9kCMnfba8oD-hgYYzQatFr-Tt_efozLnek8PgqXYUYwakye8KMo5AXW-ZcjfnxLvr_z-UyCRLVqsHCVANMVTg84eDL1DKx6PRrMVI/s640/2.jpg" width="640" /></a></div>
<br />
Zaparzamy standardowo: około 1/2 objętości naczynia, woda około 70 stopni. Najpierw trochę wody na wsiąknięcie w susz, a potem do pełna. Pachnie fajnie, są kwiatki.<br />
<br />
Kwiatki pałętają się po całym suszu, a podczas potrząsania najwięcej ich się zebrało na powierzchni. Te różowe akcenty o gomfrena kulista (sempre vive). Swego czasu paragwajskie marki yebowe wypuszczały nowości właśnie z tym kwiatem. Wygląda to ciekawie, więc czemu nie.<br />
<br />
Zaczęłam już coś o składzie, to dokończę. Poza różowymi kwiatkami w kompozycji mamy: koperek, rumianek, boldo i burrito. Czyli ogólne wszystko co wspomaga trawienie, a miętą nie jest. Każde z tych ziół ma swój specyficzny smak, a jak się dobrze wczujecie, to można je nawet namierzyć.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhnK0uRGPdm-xum_fzLuN2a5egqgWiLbLMmBUs4yx-n88jqjKBPDjHDFU0FvjDBpGOxwJFgxO3cHNt9CLE7geMZ-lWImDTzqfg7x2MGHsP6tEtSM9z1jothQJ3pkwNC7ccjgl9nw5XOvYY/s1600/3.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhnK0uRGPdm-xum_fzLuN2a5egqgWiLbLMmBUs4yx-n88jqjKBPDjHDFU0FvjDBpGOxwJFgxO3cHNt9CLE7geMZ-lWImDTzqfg7x2MGHsP6tEtSM9z1jothQJ3pkwNC7ccjgl9nw5XOvYY/s640/3.jpg" width="640" /></a></div>
<br />
Pachnie ładnie, powiedziałabym kwiatowo, a może to tylko autosugestia. Oczywiście, yerbę też czuję. Jeśli chodzi o smak to mogłam się spodziewać na początku mięty, jak to w paragwajskich ziołówkach, a tu niespodzianka. Ta yerba zaskoczyła mnie gdy pierwszy raz ją piłam, bo była delikatnie ziołowa, bez miętowego uderzenia. Czuć trochę rumianku, trochę koperku, ale też jest boldo i ostre burito. A najlepsze że takie lekkie ziółka utrzymują się przez kolejne parzenia.<br />
<br />
No dawno nas tu nie było i za to bardzo przepraszamy. Za to zdradzę Wam, że idą zmiany. Może części z Was się one spodobają, może części się nie spodobają, ale są one nam bardzo potrzebne. Śledźcie uważnie co będzie się działo na Kolorach.</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/13415997681359756077noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-8852508682826710731.post-14680236829992153232016-10-27T11:29:00.000+02:002016-10-27T11:48:30.613+02:00Herbata Lord Grey od TET<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhVnyXvhqD0zQJdyY7YeFKaDrfj8cv-bq6uxkFfPSI9laN_aY-z0RdDtXiV8zoxo1HbGKpQj3K_1auGyJrDjVGFmb4DBMDHtN634eoNT41EQ19Hu3V3ZrDqpoEQbfGWlf7NDpJMM2prvz4/s1600/t11.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhVnyXvhqD0zQJdyY7YeFKaDrfj8cv-bq6uxkFfPSI9laN_aY-z0RdDtXiV8zoxo1HbGKpQj3K_1auGyJrDjVGFmb4DBMDHtN634eoNT41EQ19Hu3V3ZrDqpoEQbfGWlf7NDpJMM2prvz4/s640/t11.jpg" width="640" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
Czarna herbata z olejkiem z bergamotki, niby z dodatkiem, a jednak klasyka gatunku. Osobiście nie przepadam za herbatami aromatyzowanymi, czy z milionem dodatków, ale są pewne wyjątki. Do nich należy właśnie Earl Grey, a dzisiaj opowiem Wam o takiej herbacie od brytyjskiej marki TET. <br />
<br />
<a name='more'></a>No właśnie, klasyka czarnych herbat, ale z aromatem. Jak to się w ogóle stało? Wiecie pewnie, że Anglicy lubią sobie czasem pomieszać różne herbaty. Teraz robią to z premedytacją i dobrze im to wychodzi, ale nie zawsze tak było. Pierwsze herbaty przywozili statkami, a wiadomo, na morzu jest sporo wilgoci, więc liście docierały do portu często w opłakanym stanie. Podobno z Chin wywozili zieloną herbatę, a do Anglii docierała, jako czarna (pewnie bliżej temu było do jakiegoś rodzaju Pu-erha). No cóż, pewnie też ładnie nie pachniało, więc chcieli zamaskować to jakoś. Podejrzewam, że eksperymentowali z różnymi aromatami, kwiatami, owocami czy innymi dodatkami. Pewnie dlatego teraz mamy od groma mieszanek z milionem dodatków. W końcu pewnego lordowi zasmakowało połączenie z olejkiem z bergamotki. Od jego nazwiska pochodzi nazwa tej mieszanki, czyli Earl Grey. Na szczęście z czasem do Anglii docierała herbata coraz lepszej jakości, założyli też swoje plantacje w Indiach. Wiele się zmieniło, ale olejek bergamotowy dalej dodają do czarnej herbaty. No i dorobili do tej herbaty ciekawą legendę o tygrysie i synu jakiegoś możnowładcy.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEivrLNl37xlcwMrIFC5aEsidnuivWK2H8IiM3IRR8df_uPo_xlESS2G7lsYQvd-LeQe5YtNKBY9RX6H6ziWsRryZS7NFSOtbevjNb3OwcdCHzyK_Q29Vxk9aKetJNZiEr4rZ63O44T3crg/s1600/t2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEivrLNl37xlcwMrIFC5aEsidnuivWK2H8IiM3IRR8df_uPo_xlESS2G7lsYQvd-LeQe5YtNKBY9RX6H6ziWsRryZS7NFSOtbevjNb3OwcdCHzyK_Q29Vxk9aKetJNZiEr4rZ63O44T3crg/s640/t2.jpg" width="640" /></a></div>
<br />
A jak to jest z tymi mieszankami? Pewnie zaczęło się przypadkiem. Może na statku pomieszali liście już w ładowni, bo herbata to herbata i do Brytanii dotarła już jako mieszanka różnych gatunków. Pewnie później zaczęli zwracać większa uwagę na właściwości herbat pochodzących z różnych terenów. Powstały specjalne mieszanki do śniadania, osobne na popołudniową herbatkę, a jeszcze inne na wieczorne spotkania. Poza tym w każdym hrabstwie mieszanki były nieco inne, może miały w składzie te same herbaty, ale już same proporcje wiele zmieniały. Podobno miało to związek z jakością wody w danym miejscu, ale tego chyba już nikt nie wie na 100%. Grunt, że w jednym mieście English Breakfast smakował inaczej niż w drugim i to jest piękne w brytyjskich mieszankach.<br />
<br />
Dlaczego spodobały mi się herbaty firmy TET (True English Tea)? Otóż mają w ofercie tylko i włącznie klasyczne brytyjskie mieszanki herbaciane, a składniki są w pełni naturalne i zgodne z brytyjską tradycją herbacianą.<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<br />
Herbatę Lord Grey dostałam specjalnie do testu, a w paczce było też kilka przydatnych gadżetów. Lord Grey to klasyczny Earl Grey, czyli czarna herbata z olejkiem z bergamotki. Jedni wolą, gdy bergamota aż szczypie w język, a drudzy, gdy daje tylko delikatny cytrusowy posmak. Ja należę do tych drugich, więc te mocniejsze Earl Greye muszę po prostu mieszać ze zwykłą czarną herbatą, żeby nadawały się do wypicia. Na szczęście Lord Grey jest jak dla mnie dobrze wyważony. Nie zabija bergamotą, ale też nie ginie ona w aromacie czarnej herbaty.<br />
<br />
Mam brytyjską herbatę, więc postaram się zaparzyć ją po brytyjska. Imbryk od TET, specjalna łyżeczka i filiżanki, ot taki zestaw. Parametry parzenia: 500ml wrzątku, który właśnie przestał buzować, 3 łyżeczki herbaty, a czas: około 2-3 minuty (nie mierzyłam dokładnie). Oczywiście przed parzeniem ogrzałam wszystkie naczynia. Liście są dość duże i nawet niepołamane, brakuje mi tylko złotych tipsów. Już sam susz pachnie cytrusami, ale nie przytłaczająco. Nie mogłam się powstrzymać i zaparzyłam herbatę w szklanym dzbanku, żeby móc ją dokładnie obejrzeć. Liście pięknie zatańczyły i dały rubinowy napar pachnący bergamotką i czarną herbatą. W smaku mogłoby być nieco bardziej subtelnie, ale zaparzyłam herbatę na sposób brytyjski, więc nie ma co porównywać z wieloma krótkimi parzeniami, które zwykle praktykuję. Najważniejsze smaki są: w pierwszej kolejności świeża, rześka bergamotka, a za nią chowa się czarna herbata, która zaczyna być lekko goryczkowa (gdybym parzyła krócej, to pewnie bym jej nawet nie poczuła).<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEghm5TLZdc7naRCX9-xMQDPnND3AT-6zqhyBsL-WhU1yd08Qer_grsIxFNnBQR7DwRP7d4QFJyIxK9sq3tT3bPEsJOHUZKaK-4Bds8zp3XCniY2BLoOAlWuVfPgh38yjqaTEbQxoJ8WDMM/s1600/t4.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEghm5TLZdc7naRCX9-xMQDPnND3AT-6zqhyBsL-WhU1yd08Qer_grsIxFNnBQR7DwRP7d4QFJyIxK9sq3tT3bPEsJOHUZKaK-4Bds8zp3XCniY2BLoOAlWuVfPgh38yjqaTEbQxoJ8WDMM/s640/t4.jpg" width="640" /></a></div>
<br />
Nie zawsze mam czas na spokojnie wypić herbatę w ciągu dnia (takie uroki macierzyństwa), ale wieczorami często parzę jakąś smaczną herbatę. Moja wieczorna propozycja z Lordem Greyem w roli głównej, to połączenie z kwiatami lawendy. Akurat ta herbata jest w sam raz aromatyzowana, więc bez większych kombinacji mogę do niej dodać dosłownie kilka kwiatów. Lawenda jest bardzo intensywna, więc jeśli przesadzę, to będę miała napar mocno lawendowy z lekkim posmakiem bergamoty. Po raz pierwszy piłam taką kompozycje w lokalnej kawiarence jako "herbatę spod lady". Później nigdzie jej nie spotkałam, a szkoda. Na szczęście mogę ją odtworzyć, bo składniki zawsze mam w szafce.<br />
<br />
A, zapomniałabym! Firma TET organizuje fajny konkurs. Do wygrania jest podróż żaglowcem i jeszcze kilka innych atrakcji. Wystarczy wypełnić ankietę o Anglii <a href="http://www.tettea.com/survey-results/" target="_blank">na ich stronie</a>. Tam znajdziecie regulamin i szczegółowe info co i jak z konkursem.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg38e-R5eWcM0ag7CNUaUSPuD39EBrcxkp4xDtlXEt8RDwlmHG7g1p1X7bQjVntcZ7q6pwx9WCRpCnefxGJpG_7xhRDIhfnVBdZKvVVkTxHYCW5YNBzJfNNxuZJbdAHI9nHqQkDlrSl5f8/s1600/t5.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg38e-R5eWcM0ag7CNUaUSPuD39EBrcxkp4xDtlXEt8RDwlmHG7g1p1X7bQjVntcZ7q6pwx9WCRpCnefxGJpG_7xhRDIhfnVBdZKvVVkTxHYCW5YNBzJfNNxuZJbdAHI9nHqQkDlrSl5f8/s640/t5.jpg" width="640" /></a></div>
<br /></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/13415997681359756077noreply@blogger.com10tag:blogger.com,1999:blog-8852508682826710731.post-88456118802440957262016-10-18T14:39:00.000+02:002016-10-18T14:39:33.084+02:00[Przepis]: Marlenka - czeskie ciasto<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgQQ7NLjTpmgV0wxcYeIjv231ViQl_MgGb5kRgIMDtF205qqgpgVwHi39MtwiNsr9qfg-FdHm7tN7W9hnRxLX04_cA71aRgMfj-tD1g9eBpq-hcBgtd7f2O1exjmaoIbuuw_-Po0u2yVFQ/s1600/m1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgQQ7NLjTpmgV0wxcYeIjv231ViQl_MgGb5kRgIMDtF205qqgpgVwHi39MtwiNsr9qfg-FdHm7tN7W9hnRxLX04_cA71aRgMfj-tD1g9eBpq-hcBgtd7f2O1exjmaoIbuuw_-Po0u2yVFQ/s640/m1.jpg" width="640" /></a></div>
<br />
Gdy pracowałam w herbaciarni (tak, to stamtąd wyniosłam zamiłowanie do herbaty), na życzenie klienta podawaliśmy miodownik Marlenka. Teraz mamy trochę daleko do Krakowa i raczej nie zapowiada się, że prędko odwiedzimy rzeczoną herbaciarnię ze względu na naszą Córkę, ale herbatę mamy, tylko ciasta brakuje.<br />
<br />
<a name='more'></a><br /><br />
<a href="https://www.blogger.com/null" name="more"></a>Kuba znalazł przepis, długo prosił i w końcu zabrałam się za pieczenie. Piec lubię, często mi to nawet wychodzi, ale takiego ciasta to jeszcze nie robiłam. Soda to jeszcze rozumiem, ale ocet? Kto daje ocet do ciasta? Coś tu jest nie tak... No nic, zrobić nie zawadzi, jak nie wyjdzie, to Kubą będzie jadł całą blachę sam. No i zrobiłam, i wyszło, i z pierwszej blachy Kuba niewiele zdążył zjeść. A do wpisu dokumentował drugie podejście do pieczenia Marlenki.<br />
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjq7hW4xX1F-qUkz7F4Bi824OUrBIZRys_bIc7-VzJBA5B9tnzIBh3p6wOOV0AgXalMQmxdTh8Um-ujrQvW6uBrCDByxHEhP0I7RUsFVPs7Y6tKdtW6xK5jNLzqagx6WxTmxQ2ETLZw14Y/s1600/m2.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjq7hW4xX1F-qUkz7F4Bi824OUrBIZRys_bIc7-VzJBA5B9tnzIBh3p6wOOV0AgXalMQmxdTh8Um-ujrQvW6uBrCDByxHEhP0I7RUsFVPs7Y6tKdtW6xK5jNLzqagx6WxTmxQ2ETLZw14Y/s640/m2.jpg" width="640" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Miód, cukier puder i masło.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
<br />
Jak wiecie (a jak nie wiecie, to się dowiecie) ciasto składa się z blatów i kremu, a na górę posypka. No to po kolei:<br />
<br />
Składniki na ciasto:<br />
* 120g masła, (nie margaryny czy innego tłuszczu, tylko prawdziwe masło 82%),<br />
* 3 łyżki miodu, (też nie sztucznego, tylko prawdziwego, ja robiłam na spadziowym, bo tylko taki mam),<br />
* 250g cukru pudru, nie trzeba przesiewać :),<br />
* 1 łyżka sody oczyszczonej, (no to jeszcze rozumiem, w ciastach często używa się sody),<br />
* 1 łyżka octu, (a ten tu po co?),<br />
* 2 jajka, (całe, nie trzeba rozdzielać). <br />
* 600g mąki tortowej, najlepiej od razu przesiać.<br />
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjHYWCHwJxmTz1j8DghjtASxDVct3Lp7gtEuB8SdTCH5RAm_7X6l2dmtjRrztMFJq4Z-fRaE3NGHCaYjboLT8BbO-_h70cBPud1xQWTkwfxFUPR4pclH26ArAjJKS2HaWMYswQ1oFeY9rg/s1600/m3.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjHYWCHwJxmTz1j8DghjtASxDVct3Lp7gtEuB8SdTCH5RAm_7X6l2dmtjRrztMFJq4Z-fRaE3NGHCaYjboLT8BbO-_h70cBPud1xQWTkwfxFUPR4pclH26ArAjJKS2HaWMYswQ1oFeY9rg/s640/m3.jpg" width="640" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Soda i ocet - mieszanka napuszająca.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Przyda się też: garnek z grubym dnem, łyżka, waga, drewniana łyżka, szklanka, wałek, stolnica, papier do pieczenia, duża blacha wsuwana do piekarnika 2 szt., mniejsza blacha.<br />
<br />
Jak zrobić ciasto:<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjUzWV9nGTBtILEA7hzmUdXRScor4eyRyqCRXbyyQjFPWZ3G2fZ0OiHUCHYBGYoHuN9HFa3r1-vSqCxD-wz17nN43bxeyZpHsc042A5DWDTXnfdSL23GbDrcdqxkRaBN-KXsMoNznHarIs/s1600/m4.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjUzWV9nGTBtILEA7hzmUdXRScor4eyRyqCRXbyyQjFPWZ3G2fZ0OiHUCHYBGYoHuN9HFa3r1-vSqCxD-wz17nN43bxeyZpHsc042A5DWDTXnfdSL23GbDrcdqxkRaBN-KXsMoNznHarIs/s400/m4.jpg" width="300" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Powoli z mąką, a będzie dobrze.</td></tr>
</tbody></table>
Masło, miód i cukier puder wrzucamy do garnka i powoli podgrzewamy, cały czas mieszamy, żeby się nie przypaliło. W międzyczasie rozpuszczamy sodę w occie (a!tu go mamy) - będzie się pienić. Gdy wszystko się połączy i będzie miało ładny żółty kolor dodajemy sodę z octem. Masa bardzo urośnie i zmieni kolor na bardziej pomarańczowawy. Teraz zdejmujemy z ognia i dalej mieszamy, po chwili dodajemy po 1 jajku. Masa znowu zmieni kolor, tym razem na bardziej brązowy. Nie przerywamy mieszania i dodajemy po łyżce mąki. Gdy wszystko się ładnie połączy, a masa będzie dalej gorąca (po dodaniu jajek już nie podgrzewamy, więc trzeba działać szybko), przekładamy na stolnicę. Formujemy wałek, dzielimy na 6 części (bo blatów będzie właśnie 6). No i teraz będzie najtrudniejsze. Trzeba te 6 kawałków ciasta szybko rozwałkować zanim ostygną. Najlepiej, żeby jeszcze ciepłe trafiły do piekarnika. Blaty dobrze jest rozwałkować od razu na arkuszach papieru do pieczenia. Ciasto jest strasznie klejące, więc warto pod wałek dobrze podsypać mąką. Blaty trzeba rozwałkować bardzo cienko, tak jak ciasto ma makaron. Gotowe placki warto przymierzyć do mniejszej blachy, czy są wystarczająco duże. Gotowe placki pieczemy w temperaturze 180 st.C aż do zrumienienia, czyli około 5-10 minut. Zaraz po wyjęciu przycinamy do wielkości mniejszej blachy i zostawiamy do ostygnięcia.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiEtR87cyatrgmnMVoWLdIYqcIYceytB1kGdyuAVUSYe8BmdSqvw7fniu9nVFIi2g1tOVfntNtzY9JCg4fIc0uQTdAe8NTyoLodxQ9wpHTaL2MctXKH4hkjLXlMLAtB7Yffe7WMaM3R28I/s1600/m5.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiEtR87cyatrgmnMVoWLdIYqcIYceytB1kGdyuAVUSYe8BmdSqvw7fniu9nVFIi2g1tOVfntNtzY9JCg4fIc0uQTdAe8NTyoLodxQ9wpHTaL2MctXKH4hkjLXlMLAtB7Yffe7WMaM3R28I/s640/m5.jpg" width="640" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Ciasto klejące, ale jak się dobrze posypie to da rade rozwałkować.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Składniki na masę budyniową:<br />
* 1 budyń waniliowy lub śmietankowy,<br />
* 500ml mleka (może być pełnie, może być 2,0%),<br />
* 2 łyżki cukru (jeśli chcesz mniej słodkie ciasto to można pominąć),<br />
* 250g masła (też musi być dobre, takie 82%, i najlepiej wyjąć je wcześniej z lodówki, żeby się zagrzało), <br />
* 1 puszka masy krówkowej, (można kupić mleko zagęszczone w puszce i gotować odpowiednio długo, ale ja skorzystałam z gotowej).<br />
<br />
Przyda się też: szklanka, garnek, duża miska, łyżka, mikser. <br />
<br />
Jak zrobić masę budyniowa:<br />
Ugotować budyń na mleku według przepisu na opakowaniu z dodatkiem cukru (lub bez wedle uznania) - najlepiej to zrobić jeszcze zanim zabierzemy się za ciasto, to zdąży ostygnąć. Masło przekładamy do miski i ucieramy mikserem. Do utartego masła dodajemy po łyżce masy krówkowej, a potem po łyżce schłodzonego budyniu.<br />
<br />
Do dekoracji potrzebujemy:<br />
* pół tabliczki mlecznej czekolady,<br />
*garść orzechów (mogą być włoskie, laskowe, czy jakie tam lubicie, ja urzyłam laskowych),<br />
* pokruszone okrawki ciasta (nie zjadajcie ich, bo przydadzą się do posypania wierzchu ciasta).<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjTOprSEcE5qr3_WMgNTxBUq6L1pwrw05868qUP4xzG7YecU_ifg0BcHFo4vZKzwMd-xX-aWpPoM8y9qFXIGhVrA28wc8l0-9_QqnbF5c1l5VESC7L2BdW-Ydg5ji6dJpvrAaufkm8RDTE/s1600/m6.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjTOprSEcE5qr3_WMgNTxBUq6L1pwrw05868qUP4xzG7YecU_ifg0BcHFo4vZKzwMd-xX-aWpPoM8y9qFXIGhVrA28wc8l0-9_QqnbF5c1l5VESC7L2BdW-Ydg5ji6dJpvrAaufkm8RDTE/s640/m6.jpg" width="640" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Blaty się pieką i stygną, to dobry czas na masę, ale fotek nie mam...</td></tr>
</tbody></table>
<br />
A teraz najlepsze, czyli przekładanie:<br />
Na dno blachy, która posłużyła nam do przycinania blatów kładziemy pierwszy z nich, smarujemy masą budyniowa, i tak do wyczerpania zapasu blatów. Na ostatni blat nakładamy ostatnią porcję masy budyniowej i posypujemy pokruszonymi orzechami, czekoladą i okrawkami ciasta. Można też ze stopionej czekolady zrobić krateczkę czy inne wzorki. Gotowe ciasto wstawiamy na noc do lodówki, żeby się schłodziło, blaty nawilgły (po ostygnięciu twardnieją na kamień), a masa budyniowa nieco stężała. Ciasto najlepiej smakuje po ogrzaniu do temperatury pokojowej.<br />
<br />
Wiem, że przepis wygląda kosmicznie, ale cała procedura (bez ugotowania budyniu, bo to robię zanim zabiorę się za pieczenie) zajęła mi około 1-1,5 godziny. Ciasto znika błyskawicznie (Kuba może potwierdzić), więc trud się opłaca.<br />
<br />
Smacznego :)</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/13415997681359756077noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-8852508682826710731.post-58452368294545655192016-10-16T21:14:00.002+02:002016-10-16T21:15:21.870+02:00Gyokuro - japońska herbata o wielu smakach<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg5QMvdqYGp1osy7YKMtsoH0IWqbdCxjk0FAz7BYgLBagA908usPFaSZlfWvwtN8_e83uAYIMAicruLnHg3HDNtS9QdUKssDhlhpqA97VWGTSM2GyjdtYiepZFvC7w4s9EBEUTSZBQp05A/s1600/g1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg5QMvdqYGp1osy7YKMtsoH0IWqbdCxjk0FAz7BYgLBagA908usPFaSZlfWvwtN8_e83uAYIMAicruLnHg3HDNtS9QdUKssDhlhpqA97VWGTSM2GyjdtYiepZFvC7w4s9EBEUTSZBQp05A/s640/g1.jpg" width="640" /></a></div>
<br />
Dostałam od męża paczuszkę świeżej zielonej herbaty z Japonii. Taki rarytas nie może się zmarnować, więc pijamy ją ostatnio często. Podczas pisania tego wpisu Kuba parzy ją specjalnie dla mnie metodą wyciskania. Ten wpis będzie poświęcony Gyokuro z Kyoto z tegorocznych zbiorów.<br />
<br />
<br />
<a name='more'></a>Ech, czym ona się tak rajcuję... W końcu to jakaś tam zielona herbata... Tak pewnie pomyśli większość czytających bloga. No cóż, poza specjalnym sposobem produkcji, regionem pochodzenia, świeżością i ceną, to prawie niczym nie różni się od zwykłej zielonej ze sklepu (taki żarcik). Dla zwykłego pijacza ekspresówek napar Gyokuro to zwykła, lekko zabarwiona woda, ale dla mnie to coś więcej. Nie mam wiele czasu dla siebie, bo mały ktoś pochłania mnóstwo mojej uwagi w ciągu dnia, ale wieczorem jak mam już chwilę dla siebie, to wolę napić się czegoś na prawdę dobrego, a nie jakiejś tam byle ekspresówki.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgQ1dyulrx0cko4C3J5ALIhvlkhjQu6u4XFjGcAlZ3pUi6MkDmUWvlamHqPM0ffhlOHJJ8j7gEgXfalaa19nDlqqiP8dsaPVMorNt55KMsejFj8OJVjv1MTdUjQx3HvLLyLTLpjK0kBzVE/s1600/g2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgQ1dyulrx0cko4C3J5ALIhvlkhjQu6u4XFjGcAlZ3pUi6MkDmUWvlamHqPM0ffhlOHJJ8j7gEgXfalaa19nDlqqiP8dsaPVMorNt55KMsejFj8OJVjv1MTdUjQx3HvLLyLTLpjK0kBzVE/s640/g2.jpg" width="640" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Gyokuro Kyoto - pierwsze parzenie.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
To napiszę kilka słów o prezencie od męża. Nie będę się rozwodzić o procesie jaki przechodzą liście zanim trafią do sklepu, skupię się na jej charakterze i smaku. Gyokuro to bardzo wymagająca herbata i nie da się jej zaparzyć byle jak bo się na nas zemści za złe traktowanie. Pamiętam jak koleżanka pierwszy raz zaparzyło sobie tą herbatę i nie rozumiała dlaczego inni tak ją lubią. Okazało się, że zalała ja wodą o temperaturze o 5 stopni za ciepłą. Tak, <i>za ciepłą</i>, bo Gyokuro nie znosi wody o temperaturze powyżej 60 st. Innym razem ja zaparzyłam ją zbyt długo i tez mi nie smakowała. Różnica była na prawdę niewielka, bo około 15 sekund. Tego dowiedziałam się od kolegi, który od którego nauczyłam się wiele o herbacie. W sumie ten szczegół dotyczy wysokogatunkowych herbat japońskich jako całości, ale przecież Gyokuro należy do tej grupy. Innym razem zabrakło odpowiedniego ogrzania czarki przed parzeniem i smak naparu też nie był zachwycający. Akurat ta uwaga dotyczy większości jasnych herbat, nie tylko japońskich. Podsumowując moje wywody, Gyokuro idealnie nadaje się do celebrowania parzenia herbaty. Każdy szczegół musi być dopracowany, dopieszczony, bo po prostu nie będzie nam smakować.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh82H4tBLcjFHljLJ-R8Rw0SOJ8dzvdHYu6gPXCErZkpu5TQkyOwMc9f92g1Hyxc2hytyrLXJmmrrG9Q-C3rG-KD_meDw7YO3UFjKVyzc61DUZ_PJf4NBVQAu6ELMMwCjK1sbaEuF9_8IU/s1600/g3.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh82H4tBLcjFHljLJ-R8Rw0SOJ8dzvdHYu6gPXCErZkpu5TQkyOwMc9f92g1Hyxc2hytyrLXJmmrrG9Q-C3rG-KD_meDw7YO3UFjKVyzc61DUZ_PJf4NBVQAu6ELMMwCjK1sbaEuF9_8IU/s640/g3.jpg" width="640" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Gyokuro Kyoto - drugie parzenie.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
No właśnie, jak smakuje dobrze zaparzone Gyokuro? To zależy od sposobu parzenia (taka filozoficzna odpowiedź, ech). Zaparzone po europejsku będzie do wypicia, ale bez fajerwerków. Za to gdy zaparzycie je choć trochę po japońsku, to zupełnie inna bajka. Ja lubię parzyć takie herbaty (Gyokuro, Sencha) w shiboridashi metodą wyciskania (<a href="http://koloryherbaty.blogspot.com/2015/03/wyciskane-gyokuro-parzenie-w.html" target="_blank">pisałam o tym już</a>). Wtedy na początku uzyskuję smak lekko słonawy (umami), a kolejne parzenia są lekko słodkawe. Fajna zmiana smaku, której nie da się uzyskać chyba w żaden inny sposób. Zapach liści z kolejnymi parzeniami też się zmienia. Najpierw jest bardziej świeżo skoszona trawa, później staje się coraz bardziej słodkawy, a na koniec przypomina matchowe ciasteczka.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjB3dpfPp0Au7nZ45A7QSPTufwk9NJMwdhxADBy0MnJhXjIOdfxiZiMuaaqycIuvLkcpyWgbJlMBIuX-TTttUMy9nOyRqjDO67kNmh7sMFoiQoDcMHhyu0KhCWNYrrSEnbD2fharQ4f8ek/s1600/g4.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjB3dpfPp0Au7nZ45A7QSPTufwk9NJMwdhxADBy0MnJhXjIOdfxiZiMuaaqycIuvLkcpyWgbJlMBIuX-TTttUMy9nOyRqjDO67kNmh7sMFoiQoDcMHhyu0KhCWNYrrSEnbD2fharQ4f8ek/s640/g4.jpg" width="640" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Gyokuro Kyoto - trzecie parzenie.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Kuba mówi, że parzenie mu dzisiaj nie wyszło, ale przecież nie da się dwa razy tak samo zaparzyć herbaty. Zawsze coś się zmienia. Często gdy mam zły dzień i nic mi nie wychodzi, to nawet czarna herbata jest gorzka i paskudna. Mi jego parzenie smakuje, bo wiem, że zrobił to specjalnie dla mnie i nigdy nie napiję się drugi raz tak zaparzonej herbaty.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiWm6JeFoVTzwVuqtqrgy10I6QuEU1wrmextIcvmTMbmq4oZGlz8si_rgETt_VWBZtgPnIqQYPQmoBA3g9x2FyNGb3SI485e1CViSJPWqxo6vq2cJdsJe9QLwN81VpJiWJ4yWwsYDEQJlM/s1600/g5.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiWm6JeFoVTzwVuqtqrgy10I6QuEU1wrmextIcvmTMbmq4oZGlz8si_rgETt_VWBZtgPnIqQYPQmoBA3g9x2FyNGb3SI485e1CViSJPWqxo6vq2cJdsJe9QLwN81VpJiWJ4yWwsYDEQJlM/s640/g5.jpg" width="640" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">A to Kubowe zabawy ze zdjęciami.</td></tr>
</tbody></table>
</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/13415997681359756077noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-8852508682826710731.post-48966370508229466722016-09-27T23:45:00.000+02:002016-09-27T23:45:38.915+02:00Lody herbaciane - lepiej późno niż wcale<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgAZD-xXoBuK98lBvoFH_pGiXl-OSv1IQZ3jdeqy0iNDK62XDNyrdQa8cfI-aLIAOcJY0l_YZhlyZql7Vg3lsewLB4dv4WbUnYrMa2rE-5ytK1cn2R5CJGdWTNmlml0omueChBVxw4wgLM/s1600/1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgAZD-xXoBuK98lBvoFH_pGiXl-OSv1IQZ3jdeqy0iNDK62XDNyrdQa8cfI-aLIAOcJY0l_YZhlyZql7Vg3lsewLB4dv4WbUnYrMa2rE-5ytK1cn2R5CJGdWTNmlml0omueChBVxw4wgLM/s640/1.jpg" width="640" /></a></div>
<br />
Oj, już dawno temu obiecałam Wam przepis na lody herbaciane. Myślę, że skorzystacie jeszcze z ostatnich ciepłych dni i spróbujecie zrobić je sobie.<br />
<br />
<a name='more'></a>Niestety mam tylko jedno zdjęcie i to zrobione na szybko, zanim pochłonęliśmy resztę lodów. No cóż, smak trochę nietypowy, ale nam pasowały. Dobra, nie będę się rozpisywać jakie dobre, tylko napiszę jak je zrobić. Przepis wydaje sie skomplikowany, ale wystarczy trzymać się receptury i wszystko wyjdzie jak trzeba.<br />
<br />
Potrzebujemy:<br />
- pół szklanki cukry, może być brązowy;<br />
- 2 łyżki cukru pudru - dodamy go do białek;<br />
- 2 łyżki smacznej czarnej herbaty, koniecznie liściastej - użyłam <a href="http://koloryherbaty.blogspot.com/2015/02/herbata-po-turecku-cay.html" target="_blank">cejlońskiej produkowanej pod tureckie gusta</a>;<br />
- 2 szklanki mleka 3,2%;<br />
- szklanka śmietany 30%;<br />
- laska wanilii;<br />
- 4 jajka.<br />
<br />
Przyda się też: trzy miski, jedna bardzo duża, dwie mniejsze, garnek pasujący do miski, mikser, łyżka, dzbanek do zaparzenia herbaty, sitko, foremki na lody.<br />
<br />
No to zaczynamy. Najpierw zagotowujemy mleko z wanilią. Wrzącym mlekiem zalewamy herbatę i parzymy pod przykryciem około 10 minut. Przecedzamy mleko i zostawiamy do ostygnięcia, dobrze jest też schłodzić w lodówce. W dużej misce ucieramy żółtak z cukrem. Do żółtkowej masy dodajemy powoli mleko, cały czas ucierając. Teraz wstawiamy miskę do kąpieli wodnej cały czas mieszając. Masy zrobi się bardzo dużo, ale mieszamy aż się zagrzeje i zgęstnieje. Odstawiamy masę do schłodzenia. W mniejszych miskach ubijamy osobno białka z cukrem pudrem i śmietankę. Dodajemy ubite składniki do schłodzonej masy i dokładnie mieszamy. Trzeba tylko uważać, żeby całość zachowała jak najwięcej powietrza, najlepiej użyć drewnianej łyżki. Po wymieszaniu możemy przekładać do foremek na lody i wkładamy do zamrażalnika. Na drugi dzień możemy zajadać nasze lody herbaciane.<br />
<br />
PS. Z tego samego przepisu można zrobić też lody śmietankowe (nie dodajemy herbaty i wanilii) lub waniliowe (pomijamy herbatę).</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/13415997681359756077noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-8852508682826710731.post-11240405854312094932016-09-07T21:50:00.000+02:002016-09-07T21:56:55.920+02:00Margarets Hope na wycieczce<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhQukTjt4CO8jlZH1WHxQWfBKPiYmTdtOTCOFhp9pIWggE1lsO9DyWjtyL5yfol049pmZjOtY8euOn_WnROJRfwQA08w7vc0yoAxnGc9HHV0nHfwhSJ2de2FQTfpmLqxoWUOGZxunuHZOc/s1600/marg1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhQukTjt4CO8jlZH1WHxQWfBKPiYmTdtOTCOFhp9pIWggE1lsO9DyWjtyL5yfol049pmZjOtY8euOn_WnROJRfwQA08w7vc0yoAxnGc9HHV0nHfwhSJ2de2FQTfpmLqxoWUOGZxunuHZOc/s640/marg1.jpg" width="512" /></a></div>
<br />
Lubimy chodzić po górach, ale ostatnio mamy pewne ograniczenia. No cóż, albo mały bąbel, albo wycieczki. Tym razem udało nam się wyjść na pierwszą górę z chuściochem naszym. Wzięliśmy też herbatę, bo ta najlepiej smakuje na szczycie. Co piliśmy i gdzie byliśmy, o tym poniżej.<br />
<br />
<a name='more'></a><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhczS_CUndwn8P5sbnwGBCvoRV8jb3O84E5WcdEUMhaN2-olrQLENwT9jGxMg4UWR2yP0xGPAHo1VEcWAVkZ4UqJWSYhUKkxN6CPXX3P8YWSDOfyg3L_oCk-RDYsJGzHDOzfEUrfemYr4A/s1600/marg7.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhczS_CUndwn8P5sbnwGBCvoRV8jb3O84E5WcdEUMhaN2-olrQLENwT9jGxMg4UWR2yP0xGPAHo1VEcWAVkZ4UqJWSYhUKkxN6CPXX3P8YWSDOfyg3L_oCk-RDYsJGzHDOzfEUrfemYr4A/s320/marg7.jpg" width="320" /></a></div>
Miejska Góra to taka nasza limanowska golgota. Najwygodniejsza droga na szczyt opatrzona jest Drogą Krzyżową z piętnastoma stacjami. Dobrze czytacie, stacji jest dokładnie 15, bo ostatnia to Zmartwychwstanie. Oczywiście my wybraliśmy drogę w górę nieco trudniejszą, ale szybszą, czyli szlakiem. Nie będę się tu rozpisywać jak w przewodniku turystycznym, bo takie możecie sobie znaleźć w necie. Opowiem tylko o ciekawostkach, których tam nie znajdziecie. Na Miejskiej Górze jest co najmniej 5 <a href="http://koloryherbaty.blogspot.com/2014/10/geocaching-czyli-to-co-robilismy-w.html" target="_blank">geo-skrzynek</a>, w tym 3 nasze. Oczywiście na szczycie spotkałam też dziewczynki szukające pokemonów, nawet słyszały o geo, ale wolą te badziewne niedokładne mapki i wirtualne stworki niż realne skrzynki z fantami. A jak już jesteśmy na szczycie, to wieńczy go ogromniasty krzyż. W górach jest mnóstwo krzyży, więc to nic nowego. Ten jest trochę większy niż inne, u podstawy znajduje się kaplica, w której okazjonalnie odprawiane są msze, jest też taras widokowy z panoramą Limanowej.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj6jK2TeLH4uX7WZAuX7sww5HypXE-1gSzLJFeXEux8H41tc574Gm_v7Zo_N63E0fqW5gRIVBh6RfzZu18Cu8l1GEVKfqUDWxMJjmfjvx4vdYDedmQdpNHd31yGKmE7OwN92g8yOh-TpXo/s1600/marg2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj6jK2TeLH4uX7WZAuX7sww5HypXE-1gSzLJFeXEux8H41tc574Gm_v7Zo_N63E0fqW5gRIVBh6RfzZu18Cu8l1GEVKfqUDWxMJjmfjvx4vdYDedmQdpNHd31yGKmE7OwN92g8yOh-TpXo/s640/marg2.jpg" width="640" /></a></div>
<br />
Takie widoki to świetna reklama dla biegów górskich i innych imprez sportowych. Zaprzyjaźniony klub sportowy <a href="http://www.forrest-limanowa.pl/" target="_blank">Limanowa Forrest</a> co roku organizuje biegi i rajdy rowerowe właśnie na tej górze. W miarę możliwości bierzemy udział w biegach, Kuba jako biegacz, a ja z kijkami. W najbliższym czasie będzie kolejny bieg dla dzieci, też startujemy (ten akurat nie na Miejskiej Górze).<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiPsFJvgkDK2Wkx3YmkyMqKzXLsE58SWK7GevJzfgkDRbxRu0la7RiTlQyQ2fw3drwscmf98OK3szg8W1MqgOE_QGqF0KE5es2dV03CVygMGVMtSjrOoA90nOWpkk93EWVDbUGD_Q81HRs/s1600/marg3.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiPsFJvgkDK2Wkx3YmkyMqKzXLsE58SWK7GevJzfgkDRbxRu0la7RiTlQyQ2fw3drwscmf98OK3szg8W1MqgOE_QGqF0KE5es2dV03CVygMGVMtSjrOoA90nOWpkk93EWVDbUGD_Q81HRs/s640/marg3.jpg" width="480" /></a></div>
<br />
Mamy też stary kamieniołom. Przerobiony sprytnie na świetne miejsce imprezowe, najczęściej wynajmowany przez różne organizacje (UM, KS Limanowa Forest, firmy), ale osoby prywatne też wynajmują na różne imprezy. W zwykłe dni można tam po prostu usiąść, rozprostować nogi, pogadać i napić się wody prosto ze źródełka. Tam też <a href="http://koloryherbaty.blogspot.com/2014/10/jak-zespuc-sobie-herbate.html" target="_blank">parzyliśmy kiedyś herbatę</a>.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEimzACOH80qJGTdDMPbgOLzi2knakYi0O6RyD9ZS3-iE-OOgTYPiGjD2jiG1o-Vhm3Dd5yLfq6d9Ay_5gPzms0NPJsXjqqjhYxHmfnpFDX89wAllxk_QwgnXHdIZvWE_qAcBQXnhISp71c/s1600/marg4.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEimzACOH80qJGTdDMPbgOLzi2knakYi0O6RyD9ZS3-iE-OOgTYPiGjD2jiG1o-Vhm3Dd5yLfq6d9Ay_5gPzms0NPJsXjqqjhYxHmfnpFDX89wAllxk_QwgnXHdIZvWE_qAcBQXnhISp71c/s640/marg4.jpg" width="640" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Pierwsze parzenie Margarets Hope FS.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Tym razem herbatę wypiliśmy na szczycie, w okolicy krzyża. Oczywiście nie obyło się bez przechadzających się większych grupek ludzi, ale takie są uroki niedzielnego popołudnia na popularnej górze. Dziecię nasze zasnęło, więc mieliśmy chwilę dla siebie i na zaparzenie herbaty.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg7jnQWtOJj-AOO3PI9T0pRQa7m-oHz5f7nh0IX931minxNw2c2T481zoNHciwThvWJ7E9N4jeBewxchyMROD7LvugJcONs2ddjWz2vJlAy9G8wKLNZNfjBtrcXgd1VszEe5BAKzhoRaCQ/s1600/marg5.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg7jnQWtOJj-AOO3PI9T0pRQa7m-oHz5f7nh0IX931minxNw2c2T481zoNHciwThvWJ7E9N4jeBewxchyMROD7LvugJcONs2ddjWz2vJlAy9G8wKLNZNfjBtrcXgd1VszEe5BAKzhoRaCQ/s640/marg5.jpg" width="480" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container"><tbody>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Drugie parzenie Margarets Hope FS.</td></tr>
</tbody></table>
</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Na taką eskapadę wzięliśmy herbatę z regiony Darjeeling, z ogrodu Margarets Hope (Nadzieja Małgorzaty), z drugiego zbioru. Nazwa ogrodu ma ciekawą historię. Najpierw nazywał się Bara Rington, pewnie od nazwiska właściciela. Plantator miał piękną córkę imieniem Małgorzata. Pokochała plantację, a gdy musiała ją opuścić i wyjechać do Anglii miała nadzieję, że jeszcze na nią wróci. Niestety zmarła zanim dopłynęła do rodzinnego kraju. Ojciec na cześć swojej ukochanej córki zmienił nazwę plantacji na Margarets Hope. (dokładną historię plantacji znajdziecie w internecie)<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEitsqW0dZ4i-1NAgUIK4jPQBPbNo23hhB34yoMLf0p2qZmKh7UqbOEop1_1jUK-Ws_DHAVISahGg1XYJuJz_HccdbQlxcjx5MNb_IQUNLFdpFtZCt2YsfxfPFxSNLIurO_sFMqbX2PIbF4/s1600/marg6.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEitsqW0dZ4i-1NAgUIK4jPQBPbNo23hhB34yoMLf0p2qZmKh7UqbOEop1_1jUK-Ws_DHAVISahGg1XYJuJz_HccdbQlxcjx5MNb_IQUNLFdpFtZCt2YsfxfPFxSNLIurO_sFMqbX2PIbF4/s640/marg6.jpg" width="640" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container"><tbody>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Trzecie parzenie Margarets Hope FS.</td></tr>
</tbody></table>
</td></tr>
</tbody></table>
Dlaczego drugi zbiór, a nie pierwszy? Bo jest bardziej intensywny i bardziej przypadł mi do gustu. Liście nie są tak kolorowe ja te z pierwszego zbioru, ale widać jaśniejsze tipsy i różnorodność odcieni. Pachnie rześko, trochę lasem liściastym. Po ogrzaniu jest jeszcze intensywniej. Napar ma trochę inny zapach, Kubie kojarzy się z Ivan Chaj, a mi trochę z owocami. Kolorystycznie porzypomina inne czarne herbaty, troche pomarańczu, trochę czerwieni. Za to smak jest niepowtarzalny, a na szczycie (nawet takie niewielkiej góry) smakuje najlepiej. Czuję charakterystyczny olejek herbaciany, czerwone owoce i ogólne orzeźwienie. O tak tego mi było trzeba. A parametry parzenia jeszcze: proporce suszu - tak na oko, ale trochę za dużo, więc czas był troche krótki, około pół minuty pierwsze, a już trochę dłuższe. Parzyliśmy wrzątkiem, a parzeń było aż 4, tylko to ostatnie tak na wyciśnięcie.<br />
<br />
Kolejna wycieczka będzie na inną sentymentalną górę - Łopień. Może uda nam się tam też zaparzyć herbatę.</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/13415997681359756077noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-8852508682826710731.post-52637402906986327742016-08-06T23:27:00.000+02:002016-08-06T23:29:10.307+02:00Czajowanie w plenerze nad Zalewem Nowohuckim<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEirf14OMoTD38sHklgn7h1uhdeLG64LkY7LD_PjYlDGhkUp2lmw6xkNIAFBTobZngixRLhpW_JnEMkdwNBzKYFTmzaKA6lXhx5FXUVq6t8LjZqKYzWS1BTnHIQWz3ifiKjQsl2pt0crbZI/s1600/cz1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEirf14OMoTD38sHklgn7h1uhdeLG64LkY7LD_PjYlDGhkUp2lmw6xkNIAFBTobZngixRLhpW_JnEMkdwNBzKYFTmzaKA6lXhx5FXUVq6t8LjZqKYzWS1BTnHIQWz3ifiKjQsl2pt0crbZI/s640/cz1.jpg" width="640" /></a></div>
<br />
Nie ma jak pojechać do Krakowa na wizytę kontrolną, która trwa 15 minut i cały dzień stracić. No cóż takie życie, ale przecież można czas spędzić w miłym towarzystwie przy herbacie. No i tak też zrobiliśmy. Umówiliśmy się z Tuyet z <a href="https://www.facebook.com/czajowanie/?fref=ts" target="_blank">Czajowania w plenerze</a>.<br />
<br />
<br />
<a name='more'></a>Najpierw trzeba się spakować. Trudna sztuka o 6 rano, ale mamy już wprawę w wycieczkach całodniowych, więc poszło szybko. Tym razem zapakowaliśmy też zestaw herbaciany, ale taki bardziej plenerowy i uniwersalny. Zielone Shiboridashi, Kyusu z Japonii i kilka czarek, a poza tym 5 różnych herbat. Tuyet też wzięła ze sobą ciekawą herbatę, więc było co parzyć. Umówiliśmy się nad Zalewem Nowohuckim, bo można się tam rozłożyć z kocykiem w cieniu i jest dość spokojnie.<br />
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjKh1Xy-wwm003Dddea1vng2VNH1DrQvtdgHwtQkTeL12YQy2xtxRdKuuz35qQ3WPyTA2w7KcQhzFSKufH5DSaJrQdaoD2Pk5l7hE2qNwsmUg5Wo5Cfn_BH2BVvVhQhZN8BO2629G1qapc/s1600/cz2.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjKh1Xy-wwm003Dddea1vng2VNH1DrQvtdgHwtQkTeL12YQy2xtxRdKuuz35qQ3WPyTA2w7KcQhzFSKufH5DSaJrQdaoD2Pk5l7hE2qNwsmUg5Wo5Cfn_BH2BVvVhQhZN8BO2629G1qapc/s400/cz2.jpg" width="300" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Nowa kieszonkowa kuchenka Kuby.</td></tr>
</tbody></table>
Parzenie mieliśmy zacząć od wietnamskiego oolonga od naszej koleżanki, ale okazało się, że nowa kuchenka Kuby bardzo szybko potrafi zagotować litr wody i musieliśmy zacząć od herbaty, której wrzątek nie straszny. Padło na <a href="http://koloryherbaty.blogspot.com/2015/06/swiezy-pu-erh-z-yunnanu-7-lat-szczescia.html" target="_blank">zielonego Pu-Erha sprasowanego w gniazdo</a>. Przy okazji pogadaliśmy o różnicach w produkcji czerwonych i zielonych Pu-erhów, zaś parzenie wyszło trochę mocne jak dla mnie. Chyba wpadło za dużo suszu. Muszę jeszcze poćwiczyć operowanie szpikulcem do dłubania Pu-Erhów.<br />
<br />
Kolejny był wietnamski oolong od Tuyet. Tą herbatę parzył Kuba pod moim czujnym okiem, bo nasze maleństwo obudziło się właśnie i też chało zjeść. Oolong bardzo przypominał mi te tajwańskie, a szczególe jeden mój ulubiony. Dostałam trochę tej herbaty, więc może uda się ją zaparzyć jeszcze na spokojnie i napisać kilka słów więcej. Tuyet mówiła, że to nie jest herbata najlepszej jakości, ale jedynie taką ma. Ja nie narzekam, bo to pierwszy wietnamski oolong jaki piłam.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh4f3DW6Yv76o8OEy6kN1JRnFmtzx3I5QfW4rhOqvKhxzmN3z8TXFam_RVtN1-GlinCzhzAr1yJIEmCRKl7B3WeBz3vCrS6INbR7Z427zdF8H0jeHPJiyBIT1MuF3rKmvyL-i3Tshi3R5Y/s1600/cz3.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh4f3DW6Yv76o8OEy6kN1JRnFmtzx3I5QfW4rhOqvKhxzmN3z8TXFam_RVtN1-GlinCzhzAr1yJIEmCRKl7B3WeBz3vCrS6INbR7Z427zdF8H0jeHPJiyBIT1MuF3rKmvyL-i3Tshi3R5Y/s640/cz3.jpg" width="480" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Ośmioletni Pu Erh - jedyne moje parzenie, pozostałe herbaty parzył Kuba.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Kolejna była <a href="http://koloryherbaty.blogspot.com/2015/09/arya-tara-white-tea-biaa-herbata-z.html" target="_blank">biała herbata z Nepalu</a>. Wyszła nam perfekcyjnie, lekko karmelowa i orzeźwiająca, idealna na taki gorący dzień. Na zakończenie wypiliśmy <a href="http://koloryherbaty.blogspot.com/2014/12/golden-nepal-herbata-czarna-z-nepalu.html" target="_blank">czarną herbatę również z Nepalu</a>. Ta też wyszła bardzo smaczna i lekka. Niestety nie mam zdjęć z tego parzenia.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgNFiWw-bG7hLRiwz2FqE1ibaBrMuFVpFaBUqTzAzIdKntPB1TM9-vEIhIGVoHBqg9R3fqtfq743uj2OVzmBjmy7I5QL0h_9CwSXOAuErfSZM-Sbzxy8vNdvZnsq_fyfBuvdZLgv4ItJ0Y/s1600/cz4.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgNFiWw-bG7hLRiwz2FqE1ibaBrMuFVpFaBUqTzAzIdKntPB1TM9-vEIhIGVoHBqg9R3fqtfq743uj2OVzmBjmy7I5QL0h_9CwSXOAuErfSZM-Sbzxy8vNdvZnsq_fyfBuvdZLgv4ItJ0Y/s640/cz4.jpg" width="640" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Wietnamski oolong od Tuyet.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Wszystkie herbaty parzyliśmy na czuja, bo nie wzięliśmy żadnych zbędnych akcesoriów typu: termometr, waga czy minutnik. Nie mogę opisać Wam szczegółowo parametrów parzenia i bardzo mnie to cieszy. Dawno nie parzyłam herbaty w taki sposób.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhTlAWqaP1i9jXKaZU90J3zVlNvNGfyCXzmMbObTZ54rX8MZpjEg5oETG7ceLi9l7GUIRABm6WNlWM3crh8vw503liwKLochvNulQe_gwE-c72j7Nbve2VwJq_VrZ9n4srZ6qIJjHrtzww/s1600/cz5.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhTlAWqaP1i9jXKaZU90J3zVlNvNGfyCXzmMbObTZ54rX8MZpjEg5oETG7ceLi9l7GUIRABm6WNlWM3crh8vw503liwKLochvNulQe_gwE-c72j7Nbve2VwJq_VrZ9n4srZ6qIJjHrtzww/s640/cz5.jpg" width="640" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Biała herbata z Nepalu. Niestety nie mam zdjęć naparu i kolejnej herbaty.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
To nie był dzień stracony, a wręcz uważam, że dobrze wykorzystany. Odpoczęliśmy wszyscy, a pogadaliśmy chyba o wszystkim. Dziecię nasze też było zadowolone, wyspane, najedzone i wybawione.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<br />
Te kilka godzin spokoju i wylegiwania się na kocyku wszystkim dobrze zrobiły i droga powrotna zajęła mniej czasu niż dojazd od Krakowa. Pewnie, że mogliśmy wyjechać z Krakowa te kilka godzin wcześniej, ale pewnie wrócilibyśmy o tej samej porze, bo mała nie lubi podróżować. Jeśli ktoś chciałby się spotkać z naszą trójką przy herbacie, to dajcie znać. W Krakowie następnym razem będziemy gdzieś w połowie września, dokładnego terminu jeszcze nie znamy.<br />
<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjT9ioAcqO1rMih0yKUX3YqgzQHyHu-Nr5_VE6EArbw7x_GbBkIOOwVKtozZQlA2w96JwaTuLABAMPco-COqNObp9iT7amSJMqYPJ8QytFJ6NuPYzfB1oXJAmV0cRQXMhVFihFzr-TWiiA/s1600/cz6.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjT9ioAcqO1rMih0yKUX3YqgzQHyHu-Nr5_VE6EArbw7x_GbBkIOOwVKtozZQlA2w96JwaTuLABAMPco-COqNObp9iT7amSJMqYPJ8QytFJ6NuPYzfB1oXJAmV0cRQXMhVFihFzr-TWiiA/s640/cz6.jpg" width="640" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Mieliśmy niezapowiedzianego gościa na herbatę. Część zdjęć robił Kuba, a część Tuyet. Niestety nie wiem które czyje.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
PS. Ostatnio dużo mów się o karmieniu piersią w miejscach publicznych. Ja należę do matek karmiących i też w miejscach publicznych często to robię. Jeśli są gdzieś miejsca przeznaczone do karmienia dzieci, to najczęściej są zajęte przez inne matki. Jak jeździmy na kontrole, to najczęściej karmię na korytarzu, na schodach, rzadko mam możliwość skorzystania z oddzielnego pomieszczenia dla matki z dzieckiem. Ostatnio zdarzyła mi się sytuacja, że do pokoju karmień w czasie uspokajania małej weszła inna matka i w końcu karmiłyśmy razem. Jak mała ma problem ze skupieniem na jedzeniu to karmię nawet chodząc, bo inaczej nie zje. Tak właśnie karmiłam nad Zalewem. Może to dziwny widok, ale jakoś nikt nie zwracał na nas większej uwagi. Może myśleli, że usypiam dziecko, bo kto normalnie karmi na chodząco ;) Karmię i będę karmić w miejscach publicznych, a jeśli ktoś ma z tym problem, to niech nie patrzy i tyle.</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/13415997681359756077noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8852508682826710731.post-90990205621365800042016-07-17T23:22:00.001+02:002016-07-17T23:22:50.271+02:00Dian Hong Mao Feng na niedzielny wieczór<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjEKTExvY2EPRz05Gpeu9euWsMBavtbJaZyiJvEuRjLK4SBJnciYF7n2YgCyojxbejYOUfXIVKHxRbSgTSTfA219zugNLicP6XWcsq8pmrZUCZvYLjV3xf6hAK2eEH4hU2OvEorye94AWI/s1600/dian1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjEKTExvY2EPRz05Gpeu9euWsMBavtbJaZyiJvEuRjLK4SBJnciYF7n2YgCyojxbejYOUfXIVKHxRbSgTSTfA219zugNLicP6XWcsq8pmrZUCZvYLjV3xf6hAK2eEH4hU2OvEorye94AWI/s640/dian1.jpg" width="480" /></a></div>
<br />
No nie uwierzycie! Znalazłam w końcu czas, żeby coś tu napisać i zrobię to bez większego zastanowienia. Mała śpi, nie ma nic do zrobienia, a herbat mam tyle do picia, że nie wiem co wybrać. Padło na gratis z Chin, a mianowicie Dian Hong Mao Feng, czyli czarną herbatę z Yunnanu. Zapraszam na herbatę wieczorową porą i trochę refleksji.<br />
<br />
<br />
<a name='more'></a>Ostatni wpis pokazał się tu jakieś 2 miesiące temu. Nie wiem czy jakieś blogerki pozwalają sobie na takie przerwy, ale ja mam co robić wieczorami, ba, całymi dniami poza siedzeniem na tyłku i klepaniem w klawiaturę. Dzieci są strasznie zajmujące, a poza tym pasuje czasem coś zjeść i ogarnąć codzienny bałagan. Ale ja tu nie narzekam! Przynajmniej jestem w stanie docenić chwilę, którą wygospodaruję dla siebie i mam siły, żeby jeszcze coś zrobić poza padnięciem na łóżko. Taka chwila nastała właśnie dzisiaj, mam czas (jakieś 2 godziny) i robię to o czym marzyłam od 2 miesięcy. Będę Was zamęczać moimi herbatami, no dobrze, tylko jedną z nich.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhXD-6w1glja1FZ5rksUpzn1OjUyZZSvoa2YZXdT34uuBy4TdV182qC6YB8OtA63wqrJdg8esxYWFzl7P4UZqbbkK12GBQYb_oZKw9XfKUf37y4pDA-0XCOj4Xe9nHqDiF2WR1BiSBCITg/s1600/dian5.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhXD-6w1glja1FZ5rksUpzn1OjUyZZSvoa2YZXdT34uuBy4TdV182qC6YB8OtA63wqrJdg8esxYWFzl7P4UZqbbkK12GBQYb_oZKw9XfKUf37y4pDA-0XCOj4Xe9nHqDiF2WR1BiSBCITg/s640/dian5.jpg" width="640" /></a></div>
<br />
Stoję przed szafką i zastanawiam się co zaparzyć, w czym zaparzyć, jak zaparzyć. No dobra szybciej, bo czas ucieka. Najpierw kolor herbaty: może czarna, to może jakaś saszetka z Chin. Teraz naczynie: a tego shibo dawno nie używałam, w ogóle wszystkich czajniczków dawno nie używałam. A jak ja to zaparzę: niech będzie coś na styl gongfu, czyli jak zwykle, krótkie parzenia i w sumie dużo naparu. Trzeba przecież wyciągnąć z herbaty to co najlepsze.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjlieRq8-0N3Pds0hX6CFPBTsbH0xdPhyphenhyphenwTJaQ9fXCZ0Pk8g9xmjvBuvNsAzHEQ0ujmC2Vp64HfGyt4L0antNVWPjfEB6tvoX2HJUaRhynLiTB2k1V5iQz1sDB4i7ssLidLEjejJCopRgg/s1600/dian2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjlieRq8-0N3Pds0hX6CFPBTsbH0xdPhyphenhyphenwTJaQ9fXCZ0Pk8g9xmjvBuvNsAzHEQ0ujmC2Vp64HfGyt4L0antNVWPjfEB6tvoX2HJUaRhynLiTB2k1V5iQz1sDB4i7ssLidLEjejJCopRgg/s640/dian2.jpg" width="640" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Pierwsze parzenie Dian Hong.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
No to mamy:<br />
Herbata: czarna z Yunnanu w saszetce 6gram - dostałam w gratisie z Chin, więc nie wiem jakiej będzie jakości, nie znam jej i nie wiem czego się spodziewać, poza tym, że ma być podobna do innych Yunnanów.<br />
Naczynie: <a href="http://koloryherbaty.blogspot.com/2015/02/shiboridashi-od-parzenia-herbat.html" target="_blank">Shiboridashi</a>, o którym już kiedyś pisałam pojemność około 200ml. Wiem, że służy do herbat zielonych japońskich, ale dzisiaj mam wenę, żeby użyć go do herbaty czarnej i tak zrobię.<br />
Parametry: temperatura - 95 st., czasy tak na oko, nie za długo nie za krótko, lecz w sam raz.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiZxKbMiOh8Dp9F3opOvgQNZboEu0QQiL_kcSUdZClnYRd8xCzgGDLS0Y7gtbQwub82pBchoImcB515rU5dEW0UKZZ7ExuZyHnFNSxWn93XinsiHtcNXitr-iWxQbmKAbJwbYINsmEK36A/s1600/dian3.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiZxKbMiOh8Dp9F3opOvgQNZboEu0QQiL_kcSUdZClnYRd8xCzgGDLS0Y7gtbQwub82pBchoImcB515rU5dEW0UKZZ7ExuZyHnFNSxWn93XinsiHtcNXitr-iWxQbmKAbJwbYINsmEK36A/s640/dian3.jpg" width="640" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Drugie parzenie Dian Hong.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
A co mi z tego wyszło?<br />
Liście okazały się być całkiem dobrej jakości, nawet znalazłam trochę złotych tipsów. Szkoda, że na opakowaniu nie ma nigdzie po naszemu napisanego producenta, pewnie po chińsku jest, ale raczej tego nie rozszyfruję. Po ogrzaniu w naczyniu zapachniało tez dobrą herbatą, a po zalaniu wrzątkiem to już w ogóle. Napar na początku nie był za mocny, ale dawał znaki, że herbata pochodzi z Chin. Po drugim parzeniu już bardziej kojarzył nam się z Assamem niż z Yunnanem, ale to subtelna różnica. Pomimo, że zaparzyłam niezgodnie ze sztuką, to i tak wyszło smacznie, bez pierpkości, niesmaczności i nieprzyjemności.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjX-6A5qqYAq7yvHZtDH2RPXZpeqBuDA_GOVAbzV3rY-XS-O1f_HNTclNYR5J3vep_GGSaE6xbcSyLGL-PZejOZy0H6V8BuUX7Bqfj5v_l0ONBeqdLadS4lAqf_rp21MH31zT2LJRJikyA/s1600/dian4.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjX-6A5qqYAq7yvHZtDH2RPXZpeqBuDA_GOVAbzV3rY-XS-O1f_HNTclNYR5J3vep_GGSaE6xbcSyLGL-PZejOZy0H6V8BuUX7Bqfj5v_l0ONBeqdLadS4lAqf_rp21MH31zT2LJRJikyA/s640/dian4.jpg" width="640" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Trzecie parzenie Dian Hong.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Jak znajdę chwilę w najbliższym czasie, to napiszę o lodach herbacianych. Zrobiłam je ostatnio i wyszły niezłe, tylko podczas ich wytwarzania nie miałam czasu na foty, bo robiłam kilka rzeczy na raz w kuchni (czyli tak jak zwykle ostatnio) i miałam bałagan i strasznie mało czasu na kombinowanie. Jeśli jeszcze ktoś mnie czyta, to przypomnijcie się o te lody przed końcem lata, bo przepis jest dość prosty, a efekt bardzo fajny.<br />
<br />
PS. wybaczcie ewentualne literówki i nielogiczne zdania, ale nie mam czasu na dopieszczanie wpisów.</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/13415997681359756077noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8852508682826710731.post-10439114850382097662016-05-30T23:29:00.002+02:002016-05-30T23:29:15.910+02:00Na spacer z herbatą i... w chuście<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi4UrWU0NCfPNCgcUH6hxjRXQa7LjwYRhnec4I39ELeB5AZ9YjF4VRGJfXCL4B4lywBMKHdAZYT53l7aaQYvZYtksa4RU01OneKu__9NJIzlvyTvxAIL74nLhph5047vH1Yn6VP5osaCTk/s1600/chust1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi4UrWU0NCfPNCgcUH6hxjRXQa7LjwYRhnec4I39ELeB5AZ9YjF4VRGJfXCL4B4lywBMKHdAZYT53l7aaQYvZYtksa4RU01OneKu__9NJIzlvyTvxAIL74nLhph5047vH1Yn6VP5osaCTk/s640/chust1.jpg" width="480" /></a></div>
<br />
W końcu udało nam się wybrać na spacer z herbatą i nawet ją zaparzyliśmy. A tak w ogóle to dawno tu nic nie napisałam, więc myślę, że to jest świetna okazja do napisania kilku słów.<br />
<br />
<a name='more'></a><br />
Czasu mamy mało, bo maleństwo jest wymagające, ale zaczynamy się powoli ogarniać. Na szczęście mamy chustę. Po 2 miesiącach spokojnie mogę polecić każdemu noszenie dziecka w chuście. Rozwiązanie idealne dla rodziców dzieci wymagających, a nasze takie jest, i ja tutaj nie narzekam. Nie chcę tu upierdliwie promować chustonoszenia, ale opowiem o naszych początkach. Nie powiem, że mamy nie wiadomo jakie doświadczenie, ale już mogę coś powiedzieć na ten temat.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEheVInxKgLOL2x1gAkRz1GyEu1PT8mHttivWLgDowZpkIXLffgBlyYsoEPDLBOOIs-jidBXNbyQn11JyF3HaahZy4SBbIhytOg-DbVIziLTkdrC9mLTr65xL2-CpqOL6X7fF9kROBERz1M/s1600/chust2.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEheVInxKgLOL2x1gAkRz1GyEu1PT8mHttivWLgDowZpkIXLffgBlyYsoEPDLBOOIs-jidBXNbyQn11JyF3HaahZy4SBbIhytOg-DbVIziLTkdrC9mLTr65xL2-CpqOL6X7fF9kROBERz1M/s320/chust2.jpg" width="240" /></a></div>
Dlaczego lubię chustę?<br />
Mam wolne ręce i jednocześnie przytulam moje dziecię. Taka funkcja przydaje się szczególnie gdy mamy marudny dzień i problem z przespaniem więcej niż 5 minut po odłożeniu do łóżeczka. Wtedy po uśpieniu pakujemy się w chustę i mogę cokolwiek zrobić w domu.<br />
Kolejna dobra funkcja ta ultra mobilność. Pakuję śpiocha do chusty i możemy iść na miasto i bez problemu chodzę po wszystkich sklepach, których chcę. A najlepsze, że nie zastanawiam się, czy wjadę tam wózkiem czy gdzie go zostawię - nie ma wózka nie ma problemu przestrzennego.<br />
Spacery też są ciekawsze. U nas lasy są raczej niecywilizowane i raczej wózkiem nie wjadę na wyasfaltowaną ścieżkę, bo takiej nie znajdę, a mała bardzo dobrze śpi przy świergocie ptaków.<br />
Lekkość bytu - nie noszę ciężkiego nosidła/fotelika samochodowego, tylko samo dziecię. Fotelik zostaje w samochodzie, a ja zabieram śpiocha do chusty i idziemy, np. do lekarza.<br />
<br />
Żeby nie było tak różowo, to chusta, a właściwie noszenie w chuście, ma też swoje mankamenty.<br />
Przede wszystkim nasze dziecię zanim zostanie zamotane w jakąkolwiek chustę musi zasnąć. Jeśli chce się bawić, to z chustą nie ma szans i trzeba sobie radzić inaczej. Na szczęście to mamy już opanowane.<br />
Mamy też problem z dopasowaniem ubrań. Jeśli pogoda jest niepewna, to czasem zdarza nam się ubrać trochę za ciepło, albo trochę za chłodno, ale to chyba jest jeszcze do wypracowania.<br />
Jeśli zostawiamy wózek w domu, a fotelik w samochodzie to trzeba kombinować na mieście gdzie ewentualnie przebrać dzieciaka. Na szczęście mamy cały czas maleństwo pod kontrolą i zwykle zdążamy zwykle do samochodu lub koleżanki, u której się przebieramy. Gorzej w miejscach, których nie znamy i wtedy potrzebna jest druga osoba/przewijak. Tak było na spacerze z herbatą.<br />
W chuście nie da się nosić za długo, po prostu plecy nie dają rady, bo dziecko jednak trochę waży. No, ale cóż zrobić gdy dziecię po prostu chce być przytulone i nie prześpi samo więcej niż 5 minut, a w domu jest totalny rozgardiasz. Na szczęście tak mamy tylko popołudniami zdarza się coraz rzadziej.<br />
<br />
No to byłoby tyle po 2 miesiącach noszenia się w chuście. Od początku używamy chusty tkanej wiązanej, a dopiero od 2 tygodni doszła w głosy chusta kółkowa. Obie są fajne i obu trzeba się nauczyć używać, to nie tak, że od razu zostaje się mistrzem wiązania. Choć teraz mogę uważać się mistrza, bo wiązałam się po wyjściu z pobrania krwi, w kolejce do lekarza, na parkingu, to pewnie jeszcze niejedno mnie zaskoczy.<br />
<br />
No to teraz czas na kilka słów o herbacie. Na spacer wzięliśmy Tie Guan Yina, który dostałam w gratisie. To bardzo dobry, jasny oolong, więc w sam raz na wiosenny spacer.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjDh3E-N__cfBGaTkoCvHow2K0aBeIpbLNm1siEMr8VhiiUTgNLo6bjDPr0flqWP_BIHHKS4wTCp3tl-cOe1QrtT12UgiEtQ0TEWmOvd7DmzCsqxrbRquk-62Eig-Me6i5gCCbttFrAO5M/s1600/chust3.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjDh3E-N__cfBGaTkoCvHow2K0aBeIpbLNm1siEMr8VhiiUTgNLo6bjDPr0flqWP_BIHHKS4wTCp3tl-cOe1QrtT12UgiEtQ0TEWmOvd7DmzCsqxrbRquk-62Eig-Me6i5gCCbttFrAO5M/s640/chust3.jpg" width="640" /></a></div>
<br />
Parzenie: ceramiczny gaiwan 100ml; 3,5 grama herbaty; temp. 85 st. C; czasy bardzo krótkie, ale z budzeniem;<br />
Napar: dość jasny, lekko zielonkawy, wpadający w słomkowe odcienie;<br />
Zapach: lekki, słodkawy, kwiatowy, z bardzo delikatną nutką prażenia;<br />
Smak: bardzo orzeźwiający, kwiatowy, ogólnie powiem, że bardzo przyjemny, typowy dla jasnych oolongów dobrej jakości.<br />
<br />
Jeśli tylko znajdę trochę czasu to napiszę co mi leży na sercu, a na pewno postaram się opowiedzieć o jakiejś ciekawej herbacie.</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/13415997681359756077noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-8852508682826710731.post-45464654359244266262016-04-16T20:32:00.000+02:002016-04-16T20:32:15.885+02:00Yellow Sun - żółta herbata spod znaku słońca<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgjsuYHbHIPXDZQfxuW3GOEJtZo-M74Y5K74MY0ZJKDuvZpC1UYJ4mVCB7JZT-skWci5-JAlEcDwWDcD7qlptnRAa6FVcjvcWTu77SXrwRko7qlhtSYXFvLIkjGo-PlfPp1XhWYfjB5L0k/s1600/yell1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgjsuYHbHIPXDZQfxuW3GOEJtZo-M74Y5K74MY0ZJKDuvZpC1UYJ4mVCB7JZT-skWci5-JAlEcDwWDcD7qlptnRAa6FVcjvcWTu77SXrwRko7qlhtSYXFvLIkjGo-PlfPp1XhWYfjB5L0k/s640/yell1.jpg" width="480" /></a></div>
<br />
Od razu przyznam się, że do tego wpisu zbierałam się jakiś miesiąc. Przynajmniej zdjęcia zrobiliśmy już wtedy, a ich obrabianie i pisanie rozwlekło się w czasie. Takie są uroki posiadania prywatnego słońca. Nawiasem mówiąc to była pierwsza klasyczna herbata, którą piliśmy już w trójkę i to w plenerze.<br />
<br />
<a name='more'></a><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhHe5S7F1mGRosup1byXGsUb7H1YtmDATM5A6icZWpUispenQIyZonDtDIlyesaoUpBh7cpWfNHQK-yONgS0m7kl8tyIDAZvGSr1Ja9Khi_VxDJfpjyQ2hFNWhGaeHPAGaBQsFgwcWJq5Q/s1600/yell2.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhHe5S7F1mGRosup1byXGsUb7H1YtmDATM5A6icZWpUispenQIyZonDtDIlyesaoUpBh7cpWfNHQK-yONgS0m7kl8tyIDAZvGSr1Ja9Khi_VxDJfpjyQ2hFNWhGaeHPAGaBQsFgwcWJq5Q/s400/yell2.jpg" width="300" /></a></div>
Czasu na pisanie nie mam wiele, więc wpis będzie dość krótki. Nie pamiętam jak smakowała ta herbata wtedy, gdy robiliśmy zdjęcia, więc opiszę ją tak jak ją parzę teraz. Ale zanim o parzeniu to jeszcze o suchych liściach. Yellow Sun kupiłam jako herbatę żółtą, ale szukając o niej informacji znalazłam też w kategorii herbat zielonych, więc tak też możecie ją dostać. Zaintrygował mnie jej zapach, mocno prażone liście i dały aromat przypalonej skórki chleba. Nie żebym ja kiedyś <a href="http://koloryherbaty.blogspot.com/2015/12/kilka-sow-o-pieczeniu-chleba-trudne.html" target="_blank">chleb</a> przypaliła, ale takie mam skojarzenie. Taki zapach jest bardziej charakterystyczny dla ciemnych oolongów takich jak <a href="http://koloryherbaty.blogspot.com/2014/10/da-hong-pao-pod-kopcem-kosciuszki.html" target="_blank">Da Hong Pao</a>, a Yellow Sun to żółta herbata przecież. Poza tym liści nie wyróżniały się niczym szczególnym, mocno poskręcane, ciemnobrązowe i w sumie tyle.<br />
<br />
A teraz będę parzyć, ale trochę inaczej niż wtedy przy okazji zdjęć. Proporcje: 2 gramy suszu/200ml. Woda: około 85 st.C, bo parzę jak żółtą herbatę. Czasy: I - 1,5 minuty, II - 2 minuty, III - 3 minuty.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEik1_rjFgibHGxRMiRgDKC9ZNmUI1x04UQngg_32pZv1SlKM4XHssbaISTwUvwhwackuxC7uJv0VpJu3wRx_BSCytZvD6-EJ_vAKjr42QnEEm7ZSe4WTyI6M4-D91TviRJEKBKZ9IWI9LE/s1600/yell3.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEik1_rjFgibHGxRMiRgDKC9ZNmUI1x04UQngg_32pZv1SlKM4XHssbaISTwUvwhwackuxC7uJv0VpJu3wRx_BSCytZvD6-EJ_vAKjr42QnEEm7ZSe4WTyI6M4-D91TviRJEKBKZ9IWI9LE/s640/yell3.jpg" width="640" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Yellow Sun - pierwsze parzenie</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Przed parzeniem liście wylądowały w nagrzanym naczyniu i dały ciekawy zapach. Skojarzył mi się z kruchymi ciasteczkami i czymś bardzo mocno przypieczonym, ale to nie chleb. Napar ma przyjemny, ciepły kolor w odcieniach pomarańczu. Pachnie bardziej jak mocniej oksydowany oolong, niż jak żółte herbaty, które znam, nie ma specyficznych orzeszków, które kojarzą mi się z tym rodzajem herbat. W smaku jest trochę inaczej. Wyczuwam lekką słodycz, ale złamaną pikantnością pochodzącą z przyprażenia liści herbacianych.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhWSKfwsDuswD65YGIM6VxZihx7jf22S-BA_6FSKZPpLznv1aaBMrsl9sGFebz10WP71BSiVgdKlUo6BFQjTDlUcMWCUXVCZbYFfmbCk5XZeDC1KzobeCbxYVaK6zjQ-evM_witzPMfwcU/s1600/yell4.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhWSKfwsDuswD65YGIM6VxZihx7jf22S-BA_6FSKZPpLznv1aaBMrsl9sGFebz10WP71BSiVgdKlUo6BFQjTDlUcMWCUXVCZbYFfmbCk5XZeDC1KzobeCbxYVaK6zjQ-evM_witzPMfwcU/s640/yell4.jpg" width="640" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Yellow Sun - drugie parzenie</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Podsumowując, bardzo ciekawa herbata. Pachnie jak oolong, a jej napar jest o wiele jaśniejszy. Za to nie tak zmienna w smaku jak przykładowe Da Hong Pao.<br />
<br />
Mam nadzieję, że z moją organizacją czasu będzie coraz lepiej i blog nie umrze z powodu powiększenia naszej kolorowo-herbacianej rodzinki.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhhnXvvPm-XGMC5iJc5jwCA_aNe4YpnWifJQWwPYKPXyfKzbUABXA_XrCts3hnsMkTHp4bJhwxLn_16EeY2lDWXECIta1IyheyPXPE8EcTcddVFkNYzllmMwdCBDiqGr__QkIn-jd0PVLU/s1600/yell5.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhhnXvvPm-XGMC5iJc5jwCA_aNe4YpnWifJQWwPYKPXyfKzbUABXA_XrCts3hnsMkTHp4bJhwxLn_16EeY2lDWXECIta1IyheyPXPE8EcTcddVFkNYzllmMwdCBDiqGr__QkIn-jd0PVLU/s640/yell5.jpg" width="480" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Yellow Sun - trzecie parzenie</td></tr>
</tbody></table>
</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/13415997681359756077noreply@blogger.com9tag:blogger.com,1999:blog-8852508682826710731.post-54068516830595490412016-04-06T22:41:00.000+02:002016-04-06T22:41:04.024+02:00Mały Budda - zaskakująca zielona herbata<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh5bYIy4dDXNYOCz7MnRSJUAyCO7PDUMRilwkJFn6vg4Q_Z-Q7ufEwyHZJf6uIirDHtxc_hGtb-sjPvyddhV1lEC9cUsBlbcwmU0vV0tZSLXK89GNkaerLozfyzIyMqKjotP7KGXXmc6X8/s1600/ma%25C5%2582y1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh5bYIy4dDXNYOCz7MnRSJUAyCO7PDUMRilwkJFn6vg4Q_Z-Q7ufEwyHZJf6uIirDHtxc_hGtb-sjPvyddhV1lEC9cUsBlbcwmU0vV0tZSLXK89GNkaerLozfyzIyMqKjotP7KGXXmc6X8/s640/ma%25C5%2582y1.jpg" width="480" /></a></div>
<br />
Dzisiaj będzie szybki wpis o herbacie zielonej z dodatkami, która kryje się pod tajemniczą nazwą Mały Budda. Raczej nie gustuję w mieszankach aromatyzowanych, ale ta ma w sobie coś szczególnego. Z resztą jest chyba najczęściej polecaną mieszanką smakową w jednej z krakowskich herbaciarni.<br />
<br />
<a name='more'></a><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEisGB832iovphyphenhyphenBqEgcb6aJmuunbxRh5JQKfHRjE43dPAn0b3KB1Ide3QBdOAx-fr0CK9tyDCMs_GgbctDAeSWKnP6ZQ1TZnZ-UxI_0BZkYae9q5MzgQuHyd0jhEJcfe2WGBY6iH_tZ_RI/s1600/ma%25C5%2582y2.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEisGB832iovphyphenhyphenBqEgcb6aJmuunbxRh5JQKfHRjE43dPAn0b3KB1Ide3QBdOAx-fr0CK9tyDCMs_GgbctDAeSWKnP6ZQ1TZnZ-UxI_0BZkYae9q5MzgQuHyd0jhEJcfe2WGBY6iH_tZ_RI/s400/ma%25C5%2582y2.jpg" width="300" /></a></div>
Zwykle w skład mieszanek smakowych poza herbatą wchodzą owoce, kwiaty i aromaty, ale tutaj jest trochę ciekawiej. Bazą jest chińska zielona herbata Sencha, dość łatwo się ją parzy i ma ładne żywozielone listki. Później mamy trochę egzotycznych owoców, ananas i papaja, zapewne kandyzowanych. Ten biały kwiat to rumianek w całości, a nie tak jak się go zwykle spotyka sam koszyczek rumianku. No i to byłoby na tyle standardowych składników, teraz coś nietypowego. Mamy korę z drzewa sandałowego, korzeń lukrecji i czerwony pieprz. O ile lukrecję czasem można spotkać w mieszankach jednej z marek sypiących swoje herbaty do piramidek, to pieprz i drzewo sandałowe można spotkać na prawdę w nielicznych kompozycjach. Całość pachnie raczej owocowo i zapowiada się na słodkawy napar, ale to tylko złudzenie.<br />
<br />
A jak to wszystko smakuje? Zaraz opowiem, tylko jeszcze słowo o sposobie parzenia, który wybrałam. Dzbanek o pojemności około 500ml, na taką pojemność około 8 gram herbaty. Woda o temperaturze około 75 st.C.<br />
Parzyłam ją dwukrotnie: I - 2 minuty, II - 3 minuty.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjB_kEyTZMyL2VTM4z-W5mKa9EhGn6g_OddrBUog7D8sVUW0FY5xhGnFjCLncNBSYSTNz9uQ-mU8-TZgvS5ExWV0H2Byk94WYa4780hv4hk_7K9kvnEZuZRQxsKkc4jhftt5uRNa_DYDWA/s1600/ma%25C5%2582y3.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjB_kEyTZMyL2VTM4z-W5mKa9EhGn6g_OddrBUog7D8sVUW0FY5xhGnFjCLncNBSYSTNz9uQ-mU8-TZgvS5ExWV0H2Byk94WYa4780hv4hk_7K9kvnEZuZRQxsKkc4jhftt5uRNa_DYDWA/s640/ma%25C5%2582y3.jpg" width="480" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Mały Budda - pierwsze parzenie</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Napar jest klarowny, jasny i w odcieniach zielono-żółtawych. Aromat naparu jest taki jak suszu, czyli lekki i owocowo słodki. Za to w smaku zaskakuje i to bardzo. Nie ma zbyt wiele owocowej słodyczy, a w jej towarzystwie pojawia się pikantność pochodząca od pieprzu i drewna. Przeparzona zielona herbata smakuje zupełnie inaczej, a ta ostrość w smaku jest bardzo przyjemna.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEit-wjgM6BGfV3W_nF5dyK_Q42vWLX10ezO9yurOevTTOo3nEnLPWW7jDhqHKr-uOGPRNL6v1TZfzSmnA5i09k95Qx1P8cZA8uqZFUQrBkpEDggrfCFlHHPosNiqibeJYGnj-eJ0xj3GPU/s1600/ma%25C5%2582y4.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEit-wjgM6BGfV3W_nF5dyK_Q42vWLX10ezO9yurOevTTOo3nEnLPWW7jDhqHKr-uOGPRNL6v1TZfzSmnA5i09k95Qx1P8cZA8uqZFUQrBkpEDggrfCFlHHPosNiqibeJYGnj-eJ0xj3GPU/s640/ma%25C5%2582y4.jpg" width="640" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Mały Budda - drugie parzenie</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<br />
Nietypowe dodatki do herbaty robią swoje. Wąchasz i myślisz, że będzie słodko i przyjemnie, a tu niespodzianka. Być może za pikantność z nutką słodyczy ludzie uwielbianą tą herbatę, a może chcą być zaskakiwani za każdym razem, gdy ją parzą. Tego nie wiem, ale Mały Budda to jedna z nielicznych herbat aromatyzowanych, którą na prawdę lubię.</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/13415997681359756077noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-8852508682826710731.post-80175040940679967102016-03-26T19:00:00.001+01:002016-03-26T19:00:32.046+01:00Indega Selecion Especial - najsmaczniejsza yerba mate z Paragwaju<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgMX6TWUevO3ce9wCL9JrXbSVid_SOrm1i-_RUKiEek4ImnAUm6bI0nIOEc52NTWJc22Oev7vXm202WOkS8C9fsvKSkTFOcqigvieD9Cid2q3hRifw8KtazKW8Q49CE7zkijnkdGeam-Sg/s1600/inde1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgMX6TWUevO3ce9wCL9JrXbSVid_SOrm1i-_RUKiEek4ImnAUm6bI0nIOEc52NTWJc22Oev7vXm202WOkS8C9fsvKSkTFOcqigvieD9Cid2q3hRifw8KtazKW8Q49CE7zkijnkdGeam-Sg/s640/inde1.jpg" width="640" /></a></div>
<br />
A teraz mości Państwo Yerbka, która krócej jest na polskim rynku niż inne paragwajskie klasyki, ale i tak już podbiła moje serce. Odkąd pojawiła się w sklepach, jej wersja Seleccion Especial przypadła mi do gustu. Pokochałem ją od pierwszej zapchanej bombilli.<br />
<br />
<a name='more'></a>Indega S.A. to firma, a raczej koncern spożywczy taki jak np. Maspex S.A. (artykuł nie zawiera lokowania produktu) tzn. jedna spółka posiada wiele marek i produkuje różne dobra konsumenckie - tak to w skrócie ujmę. Indega w swoim asortymencie Mate posiada klasyki jak i ziołówki i muszę powiedzieć, że mi podchodzą, w szczególności do Terere. Naczynko do zdjęć, jakie jest każdy widzi. Yerbki opisuję jak zawsze subiektywnie i po wypiciu, co najmniej półkilowej paczki, wyjątkiem są yerby, które pijam od dawna np. Indega.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj6tXC3BR5-TkGkmXywtkXtDdf3EHZNdLIOjf4uTahFickuASWsmqlo7Qc6I4w9aY2rJMcyCrQOk60GB4iBxl8iHoc4LN2tGovF4OhuTmOnc_nV-CBoMO8hmC29CkQdJYdPMB8X1h6xWaU/s1600/inde2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj6tXC3BR5-TkGkmXywtkXtDdf3EHZNdLIOjf4uTahFickuASWsmqlo7Qc6I4w9aY2rJMcyCrQOk60GB4iBxl8iHoc4LN2tGovF4OhuTmOnc_nV-CBoMO8hmC29CkQdJYdPMB8X1h6xWaU/s640/inde2.jpg" width="480" /></a></div>
<br />
Paczuszka to zgrabny pustaczek w złotym opakowaniu, sprasowana jak paragwajski zwyczaj każe, ewentualnie woreczek też jest dopuszczalny. Stara szata graficzna nie była taka zachęcająca do kupna. Susz w opakowaniu pachnie lekko dymem z drzewa liściastego, i lekko prażeniem. Cięty drobno z dużą ilością pyłu i zmielonych gałązek. Oczywiście dużo niezmielonych "Badyli" przez duże "B", bo rozmiary niektórych są imponujące.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhpWGXmowZhRN-hL9T5ZTDq3rDGN0obsUCeIeCFh6L9kN9PMNjM1slfsOjZDTnsE1LLsRJ-QxeKnkfRFK30IfpAjB7pR2kTtdmJrvDZC0GYxQcM9ZDZZKRnVBfSXLPO_eqiiAHnwTc6qqc/s1600/inde3.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhpWGXmowZhRN-hL9T5ZTDq3rDGN0obsUCeIeCFh6L9kN9PMNjM1slfsOjZDTnsE1LLsRJ-QxeKnkfRFK30IfpAjB7pR2kTtdmJrvDZC0GYxQcM9ZDZZKRnVBfSXLPO_eqiiAHnwTc6qqc/s640/inde3.jpg" width="640" /></a></div>
<br />
Woda o temperaturze 75st C i moja ulubiona "bombka" - każdą lubię, ale ta daje rade z każdą yerbą. Po zalaniu czuć cudowną wędzeninę, dorównującą <a href="http://koloryherbaty.blogspot.com/2014/08/lapsang-souchong-przy-grillu.html" target="_blank">Lapsang Souchong</a>, do tego dochodzą ściółkowo-ziemiste aromaty starej piwnicy. Taki dym z ogniska opalanego drzewem liściastym.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEirbq7QK7-MSRqEhgrhuOJaozZTrMYGYIaKLdG4scEXjbYZNb3CSWSy-WAYDAnvyMYnzJ4JeFGrX-xQmUFqz7o21F-Z8V0O8U-lu95enwjoeHEcHO0_V75__7v_7RbwgEuIabDjoRmKwvM/s1600/inde4.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEirbq7QK7-MSRqEhgrhuOJaozZTrMYGYIaKLdG4scEXjbYZNb3CSWSy-WAYDAnvyMYnzJ4JeFGrX-xQmUFqz7o21F-Z8V0O8U-lu95enwjoeHEcHO0_V75__7v_7RbwgEuIabDjoRmKwvM/s640/inde4.jpg" width="640" /></a></div>
<br />
W smaku pierwszego zalania dominują ziemiste smaki z bardzo delikatną goryczką. Dym nie jest uciążliwy w smaku ani też nie dominuje. W drugim zalaniu zaczyna w aromacie zalatywać rybką, czyli mamy już coś wspólnego z Japońskimi zielonymi herbatami. Wędzenie ustąpiło miejsca prażeniu. Pieni się jak przystało na paragwajkę. Z racji, iż susz został potraktowany wodą o temp 75st C nie ma buchnięcia goryczką. Choć jakbym ten drobniutki badylasty susz potrzymał dłużej to bym wyciągnął z niego taniny na takim poziomie, że wykrętu mięśni twarzy można dostać. Majka wyczuwa aromaty drewna liściastego, dobrze sezonowanego.<br />
<br />
Cały wywód grafomański o tej mate zwieńczę słowami - Taki kiedyś był Colon.</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/03904197332571836387noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-8852508682826710731.post-80299306444530850092016-03-09T13:50:00.000+01:002016-03-09T13:50:02.431+01:00Hoji Bancha - zielona herbata prosto z Kyoto<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiurx6gnHoyy9oLvsZ4G3VmIK-G8o5WgA-ItJVmhyetRQYUzWHsspSwRmF4W2YJMHBwySrWwbVUKWDHgSVVOim_CM6IRsPvMYHtw9mtBTIkb6fPD88kdx5NEk6eHijAG7ruelznymq7UnA/s1600/hoji1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiurx6gnHoyy9oLvsZ4G3VmIK-G8o5WgA-ItJVmhyetRQYUzWHsspSwRmF4W2YJMHBwySrWwbVUKWDHgSVVOim_CM6IRsPvMYHtw9mtBTIkb6fPD88kdx5NEk6eHijAG7ruelznymq7UnA/s640/hoji1.jpg" width="640" /></a></div>
<br />
Dzisiaj opowiem o herbacie, która dotarła do mnie tydzień temu. Za pośrednictwem mojego brata, nasz dobry znajomy Gabryś podesłał mi trochę herbaty, którą kupił w Kyoto. Miała być zagadka i była wielka.<br />
<br />
<a name='more'></a>Na początku nie wiedziałam nic o tej herbacie, tylko tyle, że jest od Gabrysia i miałam zgadnąć co to takiego. Pooglądałam liście i pomyślałam o białej herbacie chińskiej. Potem przeżułam jeden z liści i poczułam smak <a href="http://koloryherbaty.blogspot.com/2015/04/matcha-sproszkowana-zielona-herbata-z.html" target="_blank">Matchy</a>, takiej z dodatkiem odrobiny mleka. No i tu zgłupiałam. Wiem, że Gabryś czasem jeździ do Japonii i to mógł być jakiś trop. No, ale ta herbata z wyglądu w niczym nie przypominała mi japońskich herbat, które znam. Zaparzyłam te ciemne liście, tak na czuja, bez odmierzania na próbę co mi wyjdzie. Niewiele liści, lekko przestudzony wrzątek i kilka minut parzenia. Otrzymałam napar, który smakował jak wysokogatunkowa biała herbata chińska. Jasny napar, leka słodycz w smaku i zapachu, to musi być to.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhxNyGRnoU8Jlqfr1DCXY_uimiEh7-TgpZOAvlTIQYjFt9vk-RYyz7qckV26xBzC4oTUQwfSkPOWphNdsnh433L8KGLiTzIaMnuaX4aAPoEY6vUpi1mDmP5CjKh4M-eWJhnacabW2wX6oU/s1600/hoji2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhxNyGRnoU8Jlqfr1DCXY_uimiEh7-TgpZOAvlTIQYjFt9vk-RYyz7qckV26xBzC4oTUQwfSkPOWphNdsnh433L8KGLiTzIaMnuaX4aAPoEY6vUpi1mDmP5CjKh4M-eWJhnacabW2wX6oU/s640/hoji2.jpg" width="640" /></a></div>
<br />
W końcu poprosiłam Gabrysia o fotkę opakowania, bo tam musi być przecież nazwa herbaty. Za pomocą innego znajomego, Pawła, który uczy się japońskiego rozszyfrowałam nazwę tej niespodziankowej herbaty. Oto Hoji Bancha prosto z Kyoto. Takie zaskoczenie, przecież te piękne, połyskujące i niezwinięte liście w niczym nie przypominają <a href="http://koloryherbaty.blogspot.com/2016/01/hojicha-zielona-herbata-o-brazowych.html" target="_blank">Hojichy</a>, którą można dostać w Polsce. Wiedziałam, że wysokogatunkowe Senche różnią się od tego co można kupić u nas, ale nie miałam pojęcia, że aż taka różnica jest nawet w podstawowej Hojichy, która przecież do najdroższych herbat nie należy.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhOzNKWA_4MleTeN4qRNwZhl0eBjBtpTLQYoU4Lx3elNasTCcxnv9c3iFzR_TkLl8z1uF8gQbPBDuiOtJ34BLQ5Sr8L0T_xl9FS6dFnBXeU-1ZVlR13B49mdnCZN7H63W2wjEeRWEqyfbQ/s1600/hoji3.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhOzNKWA_4MleTeN4qRNwZhl0eBjBtpTLQYoU4Lx3elNasTCcxnv9c3iFzR_TkLl8z1uF8gQbPBDuiOtJ34BLQ5Sr8L0T_xl9FS6dFnBXeU-1ZVlR13B49mdnCZN7H63W2wjEeRWEqyfbQ/s640/hoji3.jpg" width="640" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Hoji Bancha - pierwsze parzenie.</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<br />
Skoro wiemy już co to za herbata to czas ją odpowiednio zaparzyć. Naczynie idealne dla tej herbaty, czyli japońskie Kyusu, które też przywiózł Gabryś, o pojemności około 350ml. Na taką pojemność wsypię 6 gram herbaty, zajmuje dużo miejsca, bo powstała z całych liści i nie była zwijana. Ostatnio <a href="http://koloryherbaty.blogspot.com/2016/01/hojicha-zielona-herbata-o-brazowych.html" target="_blank">Hojichę</a> parzyłam wrzątkiem, ale tym razem woda będzie miała temperaturę około 90 st.C. Czasy poszczególnych parzeń: I i II - 1 minuta, III - 2 minuty. Zrobiliśmy jeszcze czwarte parzenie (5 minut), ale napar nie był zbyt intensywny.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjie6FeqzgkYGNUbVFvZtkp7h79-qlPQrEvvmH0ja3kj2_tuJCuO3L_R7QpisXZCzfg_KjHNhXyoDfTJI9qVxdi6TJoTLBxaHYVHMkHx15_a_Ds7R8hgSiA0B3XfYV2Jz6UL0NQq4rAcP4/s1600/hoji4.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjie6FeqzgkYGNUbVFvZtkp7h79-qlPQrEvvmH0ja3kj2_tuJCuO3L_R7QpisXZCzfg_KjHNhXyoDfTJI9qVxdi6TJoTLBxaHYVHMkHx15_a_Ds7R8hgSiA0B3XfYV2Jz6UL0NQq4rAcP4/s640/hoji4.jpg" width="640" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Hoji Bancha - drugie parzenie.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Kolor ma piękny, lekko bursztynowy z miodowymi refleksami, ale dość jasny w porównaniu z inną herbatą tego typu. W zapachu jest niesamowita. Na początku wędzenie, ale takie specyficzne. Kuba określił to jako świeżą wędzoną makrelę, ale nie taką marketową, która nie wiadomo ile leży, taką super świeżą. Ja poczułam trochę jesiennych liści. Poza tym mamy jedno wspólne skojarzenie, trochę jak biała herbata. W smaku też niespodzianka. Poza przyprażonymi liśćmi jest też smak, który bardzo nam się kojarzy z matchą. Taki charakterystyczny mleczny posmak. Liście zaparzają się powoli, więc tez stopniowo oddają do naparu to co w sobie kryją.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgglNG5l6ky5gcFAuC_8Fnv0dhHH08m07QUEs5MhkucOpPDsz-co3G799RG8v-utvKqqqtCoelab36hyD3mJ-BBi0Z-1HvZIGOLTxa5iAUpdZLYO5bTGAlpf7jlsfLaMEqAJJt5xEuhNmU/s1600/hoji5.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgglNG5l6ky5gcFAuC_8Fnv0dhHH08m07QUEs5MhkucOpPDsz-co3G799RG8v-utvKqqqtCoelab36hyD3mJ-BBi0Z-1HvZIGOLTxa5iAUpdZLYO5bTGAlpf7jlsfLaMEqAJJt5xEuhNmU/s640/hoji5.jpg" width="640" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Hoji Bancha - trzecie parzenie.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Zagadka rozwiązana. Szkoda tylko, że Hojicha, która trafia do Polski jest tak marnej jakości i nie ma w niej tylu niuansów smakowych ile można poczuć w takiej kupionej w Japonii. Może gdyby takie rarytasy trafiały do nas nie bylibyśmy w stanie się nimi zachwycać i traktowalibyśmy je jako coś normalnego. Gabryś, jeszcze raz dzięki za taką fajną zagadkę. Kyoya dzięki za pomoc w rozwikłaniu jej, bo mój japoński pozwalał tylko na znalezienie znaku "herbata".<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjUUMlZAOlgZ5mvn6eCkFEeCvtVixSjT2qde3yCRZkmKDMavGZfqs6No4_2ghQYHLxi_XesPqZkHc2XlZBQOXiqmlSyPZPyphUkdwoEPns1EZoA8BPhmqvfxmiotI0-jSycGLd9krpZ2fY/s1600/hoji6.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjUUMlZAOlgZ5mvn6eCkFEeCvtVixSjT2qde3yCRZkmKDMavGZfqs6No4_2ghQYHLxi_XesPqZkHc2XlZBQOXiqmlSyPZPyphUkdwoEPns1EZoA8BPhmqvfxmiotI0-jSycGLd9krpZ2fY/s640/hoji6.jpg" width="640" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Hoji Bancha - liście przed i po kolejnych parzeniach.</td></tr>
</tbody></table>
</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/13415997681359756077noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-8852508682826710731.post-16034401090352204112016-03-06T10:46:00.001+01:002016-03-06T10:47:34.607+01:00[W saszetkach]: Melisa, oolong i melon od Big Active<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEigd6cfd0E2N8YyWl71jloUelX9D4W7lUJnBpRpfndA4hbitH0agTByfzIIU_774BTBwMBPOJyeZRTf4PxtXxDeqe8Oq8c9XQMCFNUmMfakm8RTCWlcMooCJAg0qRUFt95sBdytgeC7fkc/s1600/big1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEigd6cfd0E2N8YyWl71jloUelX9D4W7lUJnBpRpfndA4hbitH0agTByfzIIU_774BTBwMBPOJyeZRTf4PxtXxDeqe8Oq8c9XQMCFNUmMfakm8RTCWlcMooCJAg0qRUFt95sBdytgeC7fkc/s640/big1.jpg" width="480" /></a></div>
<br />
Stoję sobie w kolejce i widzę napis na opakowaniu "herbata oolong", patrzę, myślę, biorę, to może być nawet pijalne. No i takim sposobem w mojej szafce herbacianej znalazł się saszetkowiec od Big Active. Dzisiaj kilka słów o połączeniu melisy, oolonga i melona.<br />
<br />
<a name='more'></a><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEivw11b9LJ1oEopAiGuHqiFB0UUUnQeDiAY4etiCt4EtHQRtq4yxbX1v0PLPjQ4GxlKxXsdShU3iNXg4olrwDdoL8_kiKLclqHo7oBpDPeouxdcWFKJjTcY2pyXD9nJCdi8MtDZx_5Cf-Y/s1600/big2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEivw11b9LJ1oEopAiGuHqiFB0UUUnQeDiAY4etiCt4EtHQRtq4yxbX1v0PLPjQ4GxlKxXsdShU3iNXg4olrwDdoL8_kiKLclqHo7oBpDPeouxdcWFKJjTcY2pyXD9nJCdi8MtDZx_5Cf-Y/s640/big2.jpg" width="640" /></a></div>
<br />
To zacznę od razu od składu. Melisa (83,8%) to ziółko, które bardzo lubię. Uspokaja, relaksuje i poza tym nie ma większych przeciwwskazań, żeby ją pić. Herbata oolong (7%) to ona przyciągnęła moją uwagę do tego pudełeczka. Oolongów jest wiele i z roku na rok z tej samej plantacji mogą wychodzić herbaty różniące się między sobą, choć przeszły ten sam proces produkcji. Herbaty turkusowe uwielbiam za ich smak i zapach, ciekawe czy poczuję je w takiej mieszance. W składzie jest też melon (2%), słodkawy, przyjemny i dobrze gasi pragnienie. <a href="http://koloryherbaty.blogspot.com/2014/07/zielona-herbata-z-melonem-czemu-nie.html" target="_blank">Ten owoc</a> w połączeniu z zieloną herbatą też mi dobrze smakował, więc do melisy i oolonga pewnie pasuje. Poza tytułowymi składnikami są jeszcze płatki róży i słonecznika oraz aromat. Ze składu można wnioskować, że napar będzie lekki, słodkawy, ale mogę próbować doszukiwać się oolonga. A wszystko to pakowane w 20 saszetek po 1,8 grama.<br />
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiX6EzkWTJWq9UOMQxHTt92ooeKiWAqW5l3au5KRPR71qRn2oPyOBJ4Q_WdQwCkMm-SsgOR9pZpASkOqlPSqkcpmpUipLIj3xo4OZWDA1xohcBlDi4Rly2adBmTBYzXTt1F-l5VcuFtmuU/s1600/big3.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiX6EzkWTJWq9UOMQxHTt92ooeKiWAqW5l3au5KRPR71qRn2oPyOBJ4Q_WdQwCkMm-SsgOR9pZpASkOqlPSqkcpmpUipLIj3xo4OZWDA1xohcBlDi4Rly2adBmTBYzXTt1F-l5VcuFtmuU/s320/big3.jpg" width="320" /></a></div>
Parzenie proponowane przez producenta: 96 st.C, czyli świeży wrzątek i czas 5-7 minut. Będę trzymać się tych zaleceń, bo głównym składnikiem mieszanki jest melisa, a ona lubi być parzona w taki sposób.<br />
<br />
Napar przez krótką chwilkę po zalaniu jest zielony, ale szybko nabiera pomarańczowej barwy. Zapach jest zdecydowanie melonowy, ale czuję też melisę. W smaku też króluje melon, a gdzie mój oolong? Chyba za dużo obiecywałam sobie po takiej mieszance smakowej. Skusił mnie oolong, którego miałam poczuć w smaku, a przynajmniej tak twierdził producent. No cóż, susz jest bardzo rozdrobniony, był parzony dość długo, a saszetka chyba nie przepuściła olejku herbacianego do naparu. Komentarz Kuby jedynie ratuje ten napar: "Gdyby nie melon, to powiedziałbym, że czuję oolonga".<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjhroFFK2xWP_MBE9p7NiJN3_Q3cXCpvt2iXoSANjI8yWM1KIdIi-adGSRQXlM0Rfb_l27HeyOmpntbiN0fbBHAOt-yDz0i8crq9X8MzbGmos1d-HIwX1deTDnG-OaI2cLOLhnArbrWYWQ/s1600/big4.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjhroFFK2xWP_MBE9p7NiJN3_Q3cXCpvt2iXoSANjI8yWM1KIdIi-adGSRQXlM0Rfb_l27HeyOmpntbiN0fbBHAOt-yDz0i8crq9X8MzbGmos1d-HIwX1deTDnG-OaI2cLOLhnArbrWYWQ/s640/big4.jpg" width="640" /></a></div>
<br />
Połączenie melisy i melona nawet mi posmakowało, ale co do reszty składników, to raczej się nie wypowiem. Może gdyby susz miał inne proporcje i nie był tak rozdrobniony to poczułabym oolonga w takim zestawieniu. Szkoda tylko, że producent opisuje wspaniały smak oolonga, którego tutaj nie czuć.</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/13415997681359756077noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-8852508682826710731.post-41278824825783329132016-03-03T11:19:00.002+01:002016-03-03T11:19:36.211+01:00Przepis na zdrowe ciasteczka owsiane z jabłkami - coś małego, coś słodkiego<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgrTIFEEpU5NVbL5b-2ZJPkeAjHE2CZ3p1aFSk33BwyKgG58RaCvjxyPRkk6OHXIfHPmtonyIjDyxm5jSNfBQl6WygU2BSSIwWoPo4_jK9_UsdG4ibQc3cGZgX4T5pRulfPLLnJiXPZ4Ac/s1600/ows1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgrTIFEEpU5NVbL5b-2ZJPkeAjHE2CZ3p1aFSk33BwyKgG58RaCvjxyPRkk6OHXIfHPmtonyIjDyxm5jSNfBQl6WygU2BSSIwWoPo4_jK9_UsdG4ibQc3cGZgX4T5pRulfPLLnJiXPZ4Ac/s640/ows1.jpg" width="640" /></a></div>
<br />
Czasem mam ochotę na coś słodkiego, ale też zdrowego. No to dzisiaj będą ciasteczka owsiane z jabłkami. Trochę słodyczy i dużo błonnika, czyli to, na co mam ochotę i czego potrzebuję w jednym.<br />
<br />
<a name='more'></a>Gdy przeglądam przeróżne przepisy na ciasteczka dietetyczne i widzę wielkimi literami napisane "BEZ JAJ", "BEZ MLEKA", "BEZ GLUTENU", "BEZ CUKRU", itp. to zastanawiam się, z czym to jest i dla kogo to ma być. Rozumiem, że alergicy muszą unikać niektórych składników, ale wydaje mi się, że niektórzy popadają w przesadę. Przecież nie każdy jest alergikiem, a większość "alergików" wmawia sobie pewne przypadłości, żeby być na czasie. Nie wierzę ludziom dorosłym, którzy nagle odkrywają, że mają celiakię (wrodzona nietolerancja glutenu), bo tą konkretną chorobę wykrywa się we wczesnym dzieciństwie i od początku konieczna jest dieta bezglutenowa. Ten cały cyrk wokół jedzenia "bez..." jest totalnym nieporozumieniem, bo normalny zdrowy człowiek potrzebuje zróżnicowanej diety ze wszystkimi składnikami odżywczymi pochodzącymi z różnych źródeł.<br />
<br />
Jeśli na jakiś składnik ktoś jest nadwrażliwy, to powinien go ograniczać, a nie całkowicie eliminować. Tutaj podam siebie, jako przykład. Nie zjem jajecznicy, pasty jajecznej, czy jajek w innej formie, jeśli przeważają w jakimś daniu, bo źle się po nich czuję. Jeśli jajka są w naleśnikach, ciastkach, dodane w niewielkiej ilości do żurku wraz z innymi dodatkami, sałatce, majonezie czy pod inną postacią, gdzie stanową zdecydowaną mniejszość, to mogę je zjeść bez żadnych konsekwencji ze strony mojego układu pokarmowego.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhsmU2UoGizTLGtGnN8KXGL7_Qd04VPG374ufFRtdJ6QHXME_AThdRAtQG2zUgTwkL7Bx-UHFx2uEKySVekWP3VYhKU9U5ABqZqPJa49TW3-fs-5Si093fnJBLYH_C3na0sjaq4ajIvLNQ/s1600/ows2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhsmU2UoGizTLGtGnN8KXGL7_Qd04VPG374ufFRtdJ6QHXME_AThdRAtQG2zUgTwkL7Bx-UHFx2uEKySVekWP3VYhKU9U5ABqZqPJa49TW3-fs-5Si093fnJBLYH_C3na0sjaq4ajIvLNQ/s640/ows2.jpg" width="640" /></a></div>
<br />
No, pomarudziłam to teraz wracam do przepisu na ciasteczka. Do przygotowania około 30 ciastek potrzeba: <br />
* 700g jabłek obranych i startych na tarce o grubych oczkach, czyli przed przygotowaniem ponad kilogram,<br />
* sok z połówki cytryny, żeby jabłka nie ściemniały,<br />
* 4 duże jajka lub 6 małych (ja użyłam takich od wiejskich kurek, więc są mniejsze niż te sklepowe),<br />
* 200g zwykłych płatków owsianych, górskie płatki też się nadają,<br />
* 200g błyskawicznych płatków owsianych,<br />
* 4 łyżeczki proszku do pieczenia,<br />
* 4 łyżeczki cynamonu w proszku,<br />
* 2 łyżki miodu naturalnego.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhXP4bqTksTIJxlTatwD0QLWZ7Kenp_yiX3jgRll982GhUkuDn2yHfDa2jLNxAChqcTj9V3LEn31_eh5x8buqh-kfs8LqhohjmQ0uGSNC4D7ksz9PSYzp5o9P2m6vyJRDJcmvwxJ4ndFdM/s1600/ows3.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhXP4bqTksTIJxlTatwD0QLWZ7Kenp_yiX3jgRll982GhUkuDn2yHfDa2jLNxAChqcTj9V3LEn31_eh5x8buqh-kfs8LqhohjmQ0uGSNC4D7ksz9PSYzp5o9P2m6vyJRDJcmvwxJ4ndFdM/s400/ows3.jpg" width="300" /></a></div>
Przyda się też: obieraczka do warzyw i owoców, tarka, miska, waga kuchenna, łyżka, łyżeczka, duża blacha do pieczenia, papier do pieczenia, piekarnik.<br />
<br />
Wszystkie składniki mieszamy ze sobą w dużej misce i odstawić na 10 minut, żeby płatki owsiane nasiąknęły sokiem z jabłek. Po tym czasie formujemy łyżką ciasteczka i układamy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, można go wcześniej posmarować tłuszczem, żeby ciasteczka nie przywarły. Wkładamy do piekarnika nagrzanego do 160-170 st.C na 15-20 minut. <br />
<br />
Tak przygotowane ciasteczka są chrupiące z zewnątrz i puszyste w środku. Może nie powalają słodyczą, ale są przyjemnie jabłkowo-cynamonowe. Niestety ciasteczka zawierają jajka, cukier (w miodzie jest cukier) i trochę glutenu (proszek d pieczenia), więc pewnie nie wszyscy się na nie pokuszą. Jeśli nie macie poważnych alergii pokarmowych lub zaawansowanej cukrzycy to możecie je spokojnie przygotować sami w domu i nic Wam nie będzie.</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/13415997681359756077noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-8852508682826710731.post-33042509844752577432016-03-02T11:05:00.003+01:002016-03-02T11:05:29.020+01:00Azercay Extra - herbata z Azerbejdżanu<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjdEAzghuKmEWw5WFWOqtDbpU0pC-8fwCyfQRAhMNQDZ_xCg4neCKpEASCAFTMYJdNxz3PRBCXPUt428wIdFC1YhpP0WleWWlHC_79iG-40G8rTLZ_lGWYVs3A0GRqVHjKDOcbVuTgi1FI/s1600/azer1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjdEAzghuKmEWw5WFWOqtDbpU0pC-8fwCyfQRAhMNQDZ_xCg4neCKpEASCAFTMYJdNxz3PRBCXPUt428wIdFC1YhpP0WleWWlHC_79iG-40G8rTLZ_lGWYVs3A0GRqVHjKDOcbVuTgi1FI/s640/azer1.jpg" width="480" /></a></div>
<br />
O marce <a href="http://koloryherbaty.blogspot.com/2014/10/azercay-buket-czarna-herbata-z.html" target="_blank">Azercay</a> pisałam już dawno temu, od tego czasu nie widziałam jej tam gdzie ją ostatnio kupiłam. Na szczęście odezwał się do mnie ktoś, kto ma stały dostęp do tych herbat. U pana Marcina kupiłam dwie paczuszki, a dzisiaj opowiem o zawartości jednej z nich. Azercay Extra podobno jest smaczniejsza niż ta, którą miałam do tej pory.<br />
<br />
<a name='more'></a><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhaRUSScm8lnDXUTxqH8ocNSV7fUI4kpCj6CS8p2_TX1aI2C66txMwOrx9gqisAxYlbkrAmrp5i0hg_u9GH4Vi-eqYEBBvdQ_A-rZzcHqE-p_ROUl6j1HwYzI6ktjfMJosL8CgObT6VurM/s1600/azer2.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhaRUSScm8lnDXUTxqH8ocNSV7fUI4kpCj6CS8p2_TX1aI2C66txMwOrx9gqisAxYlbkrAmrp5i0hg_u9GH4Vi-eqYEBBvdQ_A-rZzcHqE-p_ROUl6j1HwYzI6ktjfMJosL8CgObT6VurM/s320/azer2.jpg" width="240" /></a>Może tym razem opiszę herbatę przez porównanie do tej, którą już znam? No zobaczmy, co my tu mamy. Zacznę od liści. Wersja Extra to dosyć rozdrobniony susz, ale widać, że powstał też z młodych listków. Znalazłam kilka złocistych fragmentów, a te zapewne były kiedyś nierozwiniętymi listkami. Zaś wersja <a href="http://koloryherbaty.blogspot.com/2014/10/azercay-buket-czarna-herbata-z.html" target="_blank">Buket</a> był to susz składający się z prawie całych liści, ale nie było tam mowy o młodszych listkach, a co dopiero pączkach liściowych. Jeśli chodzi o zapach suszu, to nie różni się zbytnio od poprzedniej herbaty. Czuję słód i lekkie nuty miodowe, a po wrzuceniu do ogrzanego czajniczka zapach wzmacnia się i bardzo przypomina assamskie czarne herbaty.<br />
<br />
Zalecane parzenie jest dokładnie takie samo w obu wersjach, czyli 2 łyżeczki suszu na 200ml wrzątku, wsypane do wygrzanego czajniczka, zaparzane przez 7-8 minut. Spróbuję i tym razem zrobić tak jak producent zaleca. A później dla porównania zaparzę trochę słabiej, bo susz jest bardziej rozdrobniony i wygląda na to, że powstał z młodszych listków.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhgs6JtgQHt6ESb-kuOmkDqvRjqnYmkKt5nrbcdSHp59JGSQAsKJmR90FEmNOJPYi1sriFhCVouGC-MNpJ6GQQCV3eEx8Ig4h7JFLA1uolGcQYjPYdFJgV6NtwSe5JvbkcuHjvYFoLm_oc/s1600/azer4.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhgs6JtgQHt6ESb-kuOmkDqvRjqnYmkKt5nrbcdSHp59JGSQAsKJmR90FEmNOJPYi1sriFhCVouGC-MNpJ6GQQCV3eEx8Ig4h7JFLA1uolGcQYjPYdFJgV6NtwSe5JvbkcuHjvYFoLm_oc/s640/azer4.jpg" width="640" /></a></div>
<br />
Tak jak podejrzewałam, napar przygotowany według zaleceń producenta jest bardzo mocny, no ale po kolei. Kolorystycznie wygląda bardzo ładnie, ma intensywny rubinowy kolor. W zapachu nie jest tak bardzo wyrazisty jak się spodziewałam, ale ma aromat typowy dla czarnej herbaty. Jeśli chodzi o smak, to też mnie nie zachwyca, jest po prostu za mocna. Garbnikowa goryczka przesłania całą przyjemność delektowania się naparem. W tym momencie przypomniał mi się smak herbaty, którą przygotowywała babcia. Mocny, gorzki napar, który najlepiej smakował z cukrem, ale niestety, ja już dawno nie słodzę.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhsuKfZoK6ghvr8YdDca7xlZgOk9AdON6n7K4zfWOge0Dl02SQuZIX00ybB-5vGsmA72UC9hEy_MqwMPxbP7Z6NEj5Mn0VL4nY6DCL78l-wnaMSMDXBXKC6RIhQUAGPwua0K1FGkBpFT_E/s1600/azer3.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhsuKfZoK6ghvr8YdDca7xlZgOk9AdON6n7K4zfWOge0Dl02SQuZIX00ybB-5vGsmA72UC9hEy_MqwMPxbP7Z6NEj5Mn0VL4nY6DCL78l-wnaMSMDXBXKC6RIhQUAGPwua0K1FGkBpFT_E/s640/azer3.jpg" width="640" /></a></div>
<br />
Może niektórym odpowiada taki smak naparu, ale ja wolę jednak coś delikatniejszego. Moja propozycja parzenia to: 2 gramy suszu (1 łyżeczka) na 200ml wrzątku, a czas parzenia 2-3 minuty. Tak samo jak poprzednio ogrzałam naczynie, w którym parzę i poczułam przyjemny zapach gorących liści herbacianych.<br />
<br />
Tym razem też otrzymałam piękny napar w odcieniach czerwieni. Jednak aromat jest o wiele bardziej intensywny i przyjemny dla mojego nosa. Teraz mogę poczuć pełnię lata, ciemny miód prosto z miodarki, soczyste czereśnie gorące od słońca i zapach zapracowanych pszczół. Smak również jest przyjemniejszy, o wiele łagodniejszy, ale kojarzy mi się z białymi śliwkami prosto z drzewa, niewiele cierpkości, lekka słodycz i taka specyficzna kwaskowatość.<br />
<br />
Już zdecydowałam, ta herbata musi doczekać do lata. Wtedy będę mogła ją skonfrontować z moimi obecnymi skojarzeniami. Być może to, co teraz czuję to tylko moja tęsknota z upalnymi dniami i świeżymi owocami. Bardzo jestem ciekawa, co poczuję w naparze, gdy będę miała cały ten zestaw aromatów do porównania.</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/13415997681359756077noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-8852508682826710731.post-888624292424213682016-02-28T15:02:00.003+01:002016-02-28T15:05:00.719+01:00Pajarito Seleccion Especial - yerba mate z Paragwaju<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg77mBKPU61F4O3I4dPPSvHig37jVVpTKcDWtnfy3uSI2_7cQAzwcTXzmrMhaxUrYhEKZbOlhPk6DFzhtXQV2TunNpim7QD4IxHNmS_E8qc_WlpEnAxE-E2n_w_oAA83ylzMSwGnfUlVLI/s1600/paja1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg77mBKPU61F4O3I4dPPSvHig37jVVpTKcDWtnfy3uSI2_7cQAzwcTXzmrMhaxUrYhEKZbOlhPk6DFzhtXQV2TunNpim7QD4IxHNmS_E8qc_WlpEnAxE-E2n_w_oAA83ylzMSwGnfUlVLI/s640/paja1.jpg" width="480" /></a></div>
<br />
Dziś słów parę o paragwajskim sztandarze Yerb powiewającym wśród innych chorągiewek Yerbowych. Pajarito Seleccion Especial - klasyka stylu, choć już nie w takim nieskazitelnym wydaniu.<br />
<br />
<a name='more'></a>Yerba dorastała na plantacji LAURO RAATZ S.A. Krzewy po skończeniu 4-5 lat mają odpowiednią dojrzałość, aby zacząć zbiór, który zresztą dokonywany jest ręcznie przy użyciu sekatorów. Pajarito na stronie informuje tylko o procesie "Sapecada", czyli prażeniu liści, a przy suszeniu nic o wędzeniu nie wspominali. Kolejno to już tylko "Canchado”, czyli mielenie i leżakowani liści. Opakowanie oczywiście utrzymane w trendzie ekologicznym.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiOOLRZN-L5NueaK2xz4mk_Y9MVqwv8lhddxoUTcxamyXJy5rUy9-s7EKwMm13eywiVlSmKVXY5usv700S1I-JWq-32L6RtbvzOlInPVJIswxFL11prcslNo0_gDVXib5a3bc3fSnqnF3A/s1600/paja2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiOOLRZN-L5NueaK2xz4mk_Y9MVqwv8lhddxoUTcxamyXJy5rUy9-s7EKwMm13eywiVlSmKVXY5usv700S1I-JWq-32L6RtbvzOlInPVJIswxFL11prcslNo0_gDVXib5a3bc3fSnqnF3A/s640/paja2.jpg" width="640" /></a></div>
<br />
Susz w opakowaniu, jaki jest każdy widzi. Zbity w zgrabną cegłówkę. Dość grubo zmielony, ale także z dużą zawartością pyłu. Patyczków również nie brakuje. Zapach surowego suszu raczej kojarzy się z jesiennymi liśćmi niż wędzarnią. Nie jest taki świeży jak np. w Pipore, ale również ciekawy. Po zalaniu można poczuć lekko ściółkowy zapach z kwaskowatą nutę. Owa nuta pewnie nie pokazałaby się gdybym nie zalewał wodą 75 st. tylko 70 st.<br />
<br />
Pieni się jak na Paragwajkę przystało. W smaku wprawdzie fajerwerków nie ma, ale i tak w moim odczuciu smaczniejsza od <a href="http://koloryherbaty.blogspot.com/2016/01/colon-tradicional-po-metamorfozie.html" target="_blank">Colona</a>. Brak mi tylko tych tabakowych i wędzonych posmaków. Może po prostu smak mi się stępił i nie jestem wrażliwy już na dymne aromaty, które wszak bardzo lubię. Minimalna ilość goryczki, jeśli ktoś woli wyższy poziom to radzę zalać 85st. Majka wyczuwa lekko rybi smak, przyprażone liście. Porównywała ją do Taragui lub Nobleza Gaucha, czyli mogę wnioskować, że Argentynki już w ogóle wędzone nie są. Smak na przestrzeni zalań utrzymuje się w miarę dobrze.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj9Q8LQMenMNQ_c0UDIi1u0FGqBe8p5dMHaSsYiY9ORIPmFnyISBk9XTsOpRN-ZEDE5_tloJ3voCKw3j-YyvfyPnJmqWtzw-fYWNqpKo8P9R-Mz24njt3Qts0wXfP9JXbGzxmXOlddKGVE/s1600/paja3.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj9Q8LQMenMNQ_c0UDIi1u0FGqBe8p5dMHaSsYiY9ORIPmFnyISBk9XTsOpRN-ZEDE5_tloJ3voCKw3j-YyvfyPnJmqWtzw-fYWNqpKo8P9R-Mz24njt3Qts0wXfP9JXbGzxmXOlddKGVE/s640/paja3.jpg" width="480" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Pierwsze zalanie Pajarito Especial gotowe do picia.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Wszystko zależy jak zaparzymy. Jeśli nasypiemy sporo suszu i damy Mate napęcznieć tak, aby urosła na kształt gąbki tj. takiego złoża filtrującego to śmiało 0,7l wody przez nią przelejemy, a jeśli mniej i zabełtamy przy nalewaniu to po 4 zalaniach jej smak może nas nie satysfakcjonować.<br />
<br />
Yerbka poprawna, choć niczego nie urywa. W moim świecie Yerbowym największym odkryciem paragwajskich Mate była La Rubia, a na drugim miejscu Indega Especial. Ta druga właśnie czeka na recenzję i liczę na to, że da popis swoich możliwości smakowych. Nadmienię, iż moc "ptaszka" jest wystarczająca, żeby zbudzić mnie z porannej niemocy, <a href="http://koloryherbaty.blogspot.com/2016/01/canarias-urugwajski-kanarek-z-brazylii.html" target="_blank">Canarias</a> lub Sara to nie jest, ale swoją dawkę kofeiny ma.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgw9W7irocjneowZZnnBd1IanZ7y9yTx42G0LHz8gEevOH-rXKp7FzMbMNuDISTN5deLnao_GPPOAy800VeG3o2P2ZWC5CPnbk2hCuhXz2CC78W5uwT7KF2cXD8yw83Mn6iD9q1TjU5Zqs/s1600/paja4.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgw9W7irocjneowZZnnBd1IanZ7y9yTx42G0LHz8gEevOH-rXKp7FzMbMNuDISTN5deLnao_GPPOAy800VeG3o2P2ZWC5CPnbk2hCuhXz2CC78W5uwT7KF2cXD8yw83Mn6iD9q1TjU5Zqs/s640/paja4.jpg" width="480" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Pięknie spienione drugie zalanie, smacznego!</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Jakie są Wasze doświadczenia z wędzeniem w Mate? Też wydaje się Wam, że na przestrzeni lat zanika? A może Waszym ideałem jest Yerba Sin Humo?</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/03904197332571836387noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-8852508682826710731.post-15500351435616490922016-02-24T20:23:00.000+01:002016-02-24T20:23:24.962+01:00Moja Czekoladowa Podróż - mieszanka inspirowana<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj4q6KL8XiqNxcfypSkiAI2knYhlR4XecNnckaPn3wOBI2J0CW_5SEvHJOv-MkAycvMHwT0VyWTDV_4g1EGVTdQk6TlxRsXpO1RO1ASvOk1tXcav_IMGuUKFqkURXFLEBQw0d4sFLFNWVM/s1600/czeko1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj4q6KL8XiqNxcfypSkiAI2knYhlR4XecNnckaPn3wOBI2J0CW_5SEvHJOv-MkAycvMHwT0VyWTDV_4g1EGVTdQk6TlxRsXpO1RO1ASvOk1tXcav_IMGuUKFqkURXFLEBQw0d4sFLFNWVM/s640/czeko1.jpg" width="480" /></a></div>
<br />
Chciałam opisać wszystkie herbaty z serii La Speciale, ale nie dałam rady. Zielony klasyk "<a href="http://koloryherbaty.blogspot.com/2014/11/mga-nad-yunnanem-herbata-zielona.html" target="_blank">Mgła nad Yunnan</a>" okazał się bardzo smaczny, czarna herbata z Kenii "<a href="http://koloryherbaty.blogspot.com/2016/02/z-marketu-kenia-o-swicie-czarna-herbata.html" target="_blank">Kenia o świcie</a>" też mnie pozytywnie zaskoczyła, nawet mieszanka aromatyzowana z dodatkiem truskawki "<a href="http://koloryherbaty.blogspot.com/2015/07/z-marketu-truskawkowe-wzgorze-la.html" target="_blank">Truskawkowe wzgórze</a>" była całkiem sympatyczna, ale "Czekoladowej podróży" niestety wam nie pokażę w normalny sposób. Zrobię to zupełnie inaczej.<br />
<br />
<a name='more'></a>Uwielbiam herbatę i czekoladę, więc takie połączenie wydawało mi się bardzo kuszące. Otworzyłam puszkę i zobaczyłam woreczek z pstrokatym od dodatków suszem, niech będzie, w końcu to herbata aromatyzowana. Zapach całkiem miły, ale za mało herbaciany. Zaparzyłam pierwszą porcję i napar też pachniał ładnie. Natomiast w smaku już nie było tak miło. Nie poczułam herbaty, coś czekoladowego może tam było, ale uderzyły mnie przede wszystkim mniej lubiane dodatki: anyż i lukrecja. Torebeczkę z mieszanką szczelnie zawinęłam i puszkę schowałam na gorsze czasy.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjaOr6qToI60gzs4itTkT-YZBC3vPhnSEiy0ctOu2iXqibtNHkwh9yNCJ839LrpeMQ0muOGJSyCbTzNJSDDaTsHgXb6Il8-_R7qOY2jlDJT_wcw-S635KxrFfQQn6DG1CHMqm3AOJmUjwA/s1600/czeko2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="452" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjaOr6qToI60gzs4itTkT-YZBC3vPhnSEiy0ctOu2iXqibtNHkwh9yNCJ839LrpeMQ0muOGJSyCbTzNJSDDaTsHgXb6Il8-_R7qOY2jlDJT_wcw-S635KxrFfQQn6DG1CHMqm3AOJmUjwA/s640/czeko2.jpg" width="640" /></a></div>
<br />
Taka była historia mojej pierwszej styczności z "Czekoladową podróżą" w oryginale. Ostatnio próbowałam przekonać się do tej mieszanki ponownie, ale moje nastawienie do niej się nie zmieniło. Za to jej skład zainspirował mnie do stworzenia swojej własnej mieszanki. Nie będę przepisywać całego składu, bo macie go na zdjęciu, ale nieco go skomentuję. Oto, co mi tu nie pasuje: herbata czarna - 28% (strasznie mało), aromaty (8-13%, tak wynika z kolejności składników, zdecydowanie za dużo), kakao - 0,5% (tytułowy składnik, a na ostatnim miejscu). Do tego ostrzeżenie przed lukrecją, która mogłaby w ogóle nie występować w składzie. Pomarudziłam, pokombinowałam i zrobiłam mieszankę od nowa, po swojemu. I wiecie co, jest o niebo lepsza od tej oryginalnej.<br />
<br />
Oto skład Mojej Czekoladowej Podróży (podaję w procentach, ale mam nadzieję, że każdy sobie z tym poradzi):<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgfNE-sfsxJ8HUVt7HMGiLg-poZL9dHI9VoC92OO0VTltFWpmv56_2GDI-2rV9Hng5jZdJylTfCpcAVg_cGFTTcAUohix2cmDTgQGHAblE-HPKzs3hxiI5OCyCbYIDRp-C9T-SxS0xpBs4/s1600/czeko3.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgfNE-sfsxJ8HUVt7HMGiLg-poZL9dHI9VoC92OO0VTltFWpmv56_2GDI-2rV9Hng5jZdJylTfCpcAVg_cGFTTcAUohix2cmDTgQGHAblE-HPKzs3hxiI5OCyCbYIDRp-C9T-SxS0xpBs4/s400/czeko3.jpg" width="400" /></a></div>
* klasyczna czarna herbata (w tym przypadku to <a href="http://koloryherbaty.blogspot.com/2015/02/herbata-po-turecku-cay.html" target="_blank">cejlońska herbata</a> produkowana dla Turków, smakuje mi na co dzień) - 80%,<br />
* łuska kakaowa (do pierwszych prób komponowania tej mieszanki użyłam sproszkowanego ciemnego kakao i też było smacznie) - 6%, <br />
* cynamon (dałam połamane kawałki laski cynamonowej) - 5%,<br />
* liść maliny (sama zbierałam i suszyłam, ale można dostać w sklepie zielarskim bez większych problemów) - 5%,<br />
* skórka pomarańczy (tą też sama suszyłam, ale można kupić w sklepach ze zdrową żywnością lub do natychmiastowego użytku dodać świeżą) - 2%,<br />
* kardamon (dodałam niełuskany w strąkach, nazywany też zielonym, ale możecie też dostać łuskany i wtedy dajcie połowę mniej, bo jest bardziej aromatyczny, to samo dotyczy sproszkowanego) - 2%.<br />
<br />
Zamiast składników w całości lub częściowo rozdrobnionych możecie użyć takich sproszkowanych. Kakao, cynamon i kardamon łatwiej dostać sproszkowane. Jeśli ich użyjecie w mieszance do zaparzania to spodziewajcie się zawiesiny w naparze powstałej ze zmielonych na pył przypraw.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg6FgTbKuXgyP7LCdlUs-nl5gVVFr6GGq5vyLu4y1HCxkc9pQ_4xnxJniGTfmzi8jOQKXylg-9nREAMSjcKC7OPl3LdDG6BcDrfEX44aQxQREn9un5XLOGuz3nWMEAs-bgFud5CFABAg8E/s1600/czeko4.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg6FgTbKuXgyP7LCdlUs-nl5gVVFr6GGq5vyLu4y1HCxkc9pQ_4xnxJniGTfmzi8jOQKXylg-9nREAMSjcKC7OPl3LdDG6BcDrfEX44aQxQREn9un5XLOGuz3nWMEAs-bgFud5CFABAg8E/s640/czeko4.jpg" width="640" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Po lewej moja mieszanka inspirowana, a po prawej oryginał od La Speciale, Która lepiej wygląda?</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Jak widać sporo pozamieniałam i wyrzuciłam z oryginalnego składu. Czarna herbata ma być podstawą, a nie tylko dodatkiem. Skórkę pomarańczy mam w zapasie, bo wystarczy porządnie wyszorować owoc przed obraniem i ususzona skórka nadaje się, jako dodatek do naparów. Cynamon i kardamon mają swoje miejsce w mojej kuchni i nie może mi zabraknąć tych przypraw, a lubię je bardziej niż anyż i goździki. Liść maliny bardzo lubię, bo daje słodkawy napar i świetnie smakuje o poranku z żurawiną, a może spokojnie zastąpić miejsce liści jeżyn. Jedyny nietypowy składnik to łuska kakaowa, zamówiłam ją z myślą o warzeniu piwa, które planujemy w najbliższym czasie i pewnie znajdzie też swoje miejsce w kuchni na dłużej. Takie są moje preferencje smakowe, a jak wiadomo, każdy ma inny gust i smak. Jeśli wolicie inne składniki, to można szaleć do woli, bo to ma przecież Wam smakować. Ważne, że w takiej kompozycji nie ma dodatkowych aromatów, a to co najpiękniej pachnie to dobrze dobrane przyprawy i inne dodatki, które lubicie.<br />
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjuiyZi1EGyV9qUzTg8L3zZn-X_e0G86O_fVt40VYTrHt-F94gbCHHuUty-v30ibWlcbP1TvYOUz14wmv9QtTBOWGTxBohDWEjGRjcHJAL-rjhL9IgibaA_yKIIn0onXhyphenhyphenDbD3CvjVPFCM/s1600/czeko5.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjuiyZi1EGyV9qUzTg8L3zZn-X_e0G86O_fVt40VYTrHt-F94gbCHHuUty-v30ibWlcbP1TvYOUz14wmv9QtTBOWGTxBohDWEjGRjcHJAL-rjhL9IgibaA_yKIIn0onXhyphenhyphenDbD3CvjVPFCM/s640/czeko5.jpg" width="480" /></a></div>
<br />
Moją Czekoladową Podróż parzę standardowo: wrzątkiem przez około 2 minuty. Używam 2 gramy (1 łyżeczka) mieszanki na 200ml naczynie. Susz pachnie orzeźwiająco, lekko i bardziej kardamonowo-pomarańczowo niż czekoladowo. Za to po zaparzeniu mam dość mocny napar w odcieniach czerwieni i pomarańczu, który pachnie czekoladą i też kardamonem. W smaku jest zarówno herbata jak i kakao. Słodycz liści malin i cynamonu łagodzi pikantne smaki. Oczywiście kardamon i skórka pomarańczy zaznaczają swój akcent, ale nie są dominujące.<br />
<br />
Ciekawa jestem jak Wam wyszły eksperymenty z własnymi mieszankami herbacianymi. Dajcie znać, czy tworzyliście kiedyś własną kompozycję herbacianą, gdy Was jakaś inna zainspirowała, a nie odpowiadały Wam wszystkie składniki. A może sami mieszaliście herbaty, gdy zabrakło w sklepie Waszej ulubionej?</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/13415997681359756077noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-8852508682826710731.post-69083283710758642582016-02-23T10:37:00.003+01:002016-02-23T10:37:58.653+01:00Da Hong Pao - jeden z prezentów z Chin<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhCWENAPRKhNCsVRgNb1eQUM8_PLWn8rFFz_iEnq55ogDQtct67j6xLKF91IDW6qYMov41cabbNbDQtNrO_Q_LhkStjhW12Guq9sytzWkIvnhqdAaF3TTsBwCTp7n9NBBJ9a-mLp7xoibE/s1600/da1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhCWENAPRKhNCsVRgNb1eQUM8_PLWn8rFFz_iEnq55ogDQtct67j6xLKF91IDW6qYMov41cabbNbDQtNrO_Q_LhkStjhW12Guq9sytzWkIvnhqdAaF3TTsBwCTp7n9NBBJ9a-mLp7xoibE/s640/da1.jpg" width="480" /></a></div>
<br />
Po przerwie wracam do parzenia herbat, które dostałam w gratisie do moich zakupów herbacianych z Chin. Ostatnio próbowałam opisać <a href="http://koloryherbaty.blogspot.com/2016/01/jin-jun-mei-ze-zotej-torebki-czy-tak.html" target="_blank">czarną herbatę</a>, która bardziej mi przypominała oolonga, więc tym razem zdecydowałam się na pewniaka. Opowiem o Da Hong Pao z gór Wu Yi.<br />
<br />
<a name='more'></a><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgqJ8dVG1zzqjXJxUEyZltP_ZMFW9njrR-vOsBMv3Uz4es632EWqbkktYGzErGayNl801Z3khGc1kdfxaJfmyBQZo96mh4e4lNG_iEU4jFNCDQBtkIGU1gI3yaOrl8MRtVYJtIjJMSKDRc/s1600/da3.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgqJ8dVG1zzqjXJxUEyZltP_ZMFW9njrR-vOsBMv3Uz4es632EWqbkktYGzErGayNl801Z3khGc1kdfxaJfmyBQZo96mh4e4lNG_iEU4jFNCDQBtkIGU1gI3yaOrl8MRtVYJtIjJMSKDRc/s400/da3.jpg" width="300" /></a></div>
Zwykle Da Hong Pao powinien być dość mocno oksydowany, mieć wyraźny orzechowy zapach i dawać wyrazisty napar. Liście powinny być praktycznie czarne i raczej mocno poskręcane. Trzy czerwone znaki na opakowaniu świadczą, że to Da Hong Pao, a dwa większe czarne rozszyfrowałam, jako Wu Yi, ale tego nie jestem do końca pewna. Góry Wu Yi to region, z którego pochodzą najsmaczniejsze oolongi, więc jeśli wierzyć tym napisom to mam tu prawdziwy rarytas. Listki wyglądem przypominają mi <a href="http://koloryherbaty.blogspot.com/2015/12/da-hong-pao-w-zotej-saszetce-gratis-z.html" target="_blank">Da Hong Pao</a>, które też dostałam w gratisie, a zdążyłam jej już Wam pokazać. Susz składa się z większych, niezbyt mocno oksydowanych listków, dość luźno skręconych, ale o ciekawym zapachu, którego nie spodziewałam się po tym oolongu. No właśnie, ten zapach, gorzkie kakao i karmel. Takiego połączenia dawno nie czułam w herbacianych listkach. Zapowiada się bardzo smacznie, zatem zapraszam do parzenia.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjl4GMIrV4Munk0KI-kc87VgzVOYeujXxAhADcKtYM85npK1sJ2kpZdpY9mnk0FefEOF1y5Z6wlddOa0WyHSOnKsf5xuv0cYhUCg1pjtjyVl0xJil-4TS4MeUcm8B2csP-a7abrbZOHXNo/s1600/da5.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjl4GMIrV4Munk0KI-kc87VgzVOYeujXxAhADcKtYM85npK1sJ2kpZdpY9mnk0FefEOF1y5Z6wlddOa0WyHSOnKsf5xuv0cYhUCg1pjtjyVl0xJil-4TS4MeUcm8B2csP-a7abrbZOHXNo/s640/da5.jpg" width="640" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Da Hong Pao - pierwsze parzenie.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Parzenie: Gliniany czajniczek o pojemności około 180 ml, woda o temperaturze około 95 st.C, czyli prawie wrzątek i 6 gram herbaty, czyli tyle ile było w saszetce. Do tego jeszcze zestaw czarek z niucharkami i możemy zaczynać. Zaś, jeśli chodzi o czasy poszczególnych parzeń, to standardowo jak w Gongfu Cha, zaczynamy od około 30 sekund, a potem stopniowo wydłużamy. Dzisiaj parzy Kuba, więc napar powinien być wyrazisty, ale też bez przesady. Udało się wycisnąć pięć smacznych i pachnących naparów, a gdybyśmy mieli ochotę na więcej, to pewnie herbata dałaby radę nawet do ośmiu razy.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhl4_afkVMvLO9GfRDGXhzwmmgo9D-Hpk5_8ktxVLQvSQ6M1HZKrd-AOiLQPOzG0Ji6B4oB3rG8TBBlrN60LO2OuTM8WGEr3msLKBYl9oQVcq-67csUtj-h_0Ak-juZUQSMJmC1Y9y5-n4/s1600/da4.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhl4_afkVMvLO9GfRDGXhzwmmgo9D-Hpk5_8ktxVLQvSQ6M1HZKrd-AOiLQPOzG0Ji6B4oB3rG8TBBlrN60LO2OuTM8WGEr3msLKBYl9oQVcq-67csUtj-h_0Ak-juZUQSMJmC1Y9y5-n4/s640/da4.jpg" width="640" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Da Hong Pao - napar z pierwszego parzenia.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Napar: Liście nie były mocno pozwijane, więc ich nie budziliśmy. Już od pierwszego parzenia napar miał odcienie zdecydowanie złociste z lekkimi bursztynowymi refleksami. Jednak nie przypominał mi wyrazistego pomarańczu, który można uzyskać z mocniej oksydowanych oolongów. Pierwsze skojarzenie Kuby z zapachem tej herbaty to cukierki krówki, zaś moje to gorzka czekolada z dużą zawartością kakao. Owszem, poczułam też słodycz, ale nie w takim stopniu. W późniejszych parzeniach słodkie aromaty były dla mnie bardziej wyczuwalne. Co do smaku byliśmy bardziej zgodni, oboje poczuliśmy charakterystyczną słodycz znaną nam z <a href="http://koloryherbaty.blogspot.com/2015/08/ivan-chaj-zrob-to-sam.html" target="_blank">Ivan Czaj</a>. Poza tym wydał się nam bardzo delikatny, nie znaleźliśmy w nim goryczy, cierpkości, czy innych nieprzyjemnych smaków.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgZoAqK9GSOlfGL13VRnfT_D_BhaWYEqFZp3NoeIePnjRfRAX0MNGVutFsNxgO2ROidpqBMkPZ4K5fEPc4yfMaNtt-Vu-3H_nR7ITJ4ObSmmqIqyWcGHWfRDBwqzvxZ9yRh3ZZEl1H0LvE/s1600/da6.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgZoAqK9GSOlfGL13VRnfT_D_BhaWYEqFZp3NoeIePnjRfRAX0MNGVutFsNxgO2ROidpqBMkPZ4K5fEPc4yfMaNtt-Vu-3H_nR7ITJ4ObSmmqIqyWcGHWfRDBwqzvxZ9yRh3ZZEl1H0LvE/s640/da6.jpg" width="640" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Da Hong Pao - drugie parzenie.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Wydawało nam się, że będzie to bardziej wyrazista herbata, ale jej łagodność też nas mile zaskoczyła. Z resztą nie można się spodziewać bardzo mocnych smaków po listkach, które nie były zbyt mocno oksydowane. No, ale o tym przekonaliśmy się dopiero po zakończeniu parzenia. Były ledwie lekko przybrązowione podczas fermentacji. Niestety nie znalazłam na opakowaniu nazwy producenta, więc nie mam jak zamówić większej ilości tej herbaty. Jak na spokojne niedzielne popołudnie to herbata w sam raz.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgqakgSmg2UJ2h43yW9d_nhDfDK88pjQ8_YSoeImFWcK41yVX-2hzTZNQHM3sMwT0Lg4_pZkV5H5ev4E8Nq2vpPkpnHTG0Z4RikddIhFhAW04JU5Bv_B_FIFj50IC4DxLAalgZrPZ7-4Q0/s1600/da7.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgqakgSmg2UJ2h43yW9d_nhDfDK88pjQ8_YSoeImFWcK41yVX-2hzTZNQHM3sMwT0Lg4_pZkV5H5ev4E8Nq2vpPkpnHTG0Z4RikddIhFhAW04JU5Bv_B_FIFj50IC4DxLAalgZrPZ7-4Q0/s640/da7.jpg" width="640" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Da Hong Pao - trzecie parzenie.</td></tr>
</tbody></table>
</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/13415997681359756077noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-8852508682826710731.post-58227503379267814112016-02-20T09:28:00.002+01:002016-02-20T09:28:30.611+01:00Las Flores - yerba mate i kwiaty<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj65Hgvlxb0WQJt3wlNvkGy4bN_PR3AixzIfTiRA6oiOiUYgXnXMK7IAYqDDOhzJs7Joc5lxBvgcjgyWqoc0aa1fHL_AUutUE2hVjC-tgFBIUnq5pfegA8VPdTmpAHsMdVzOP60lRsbc6U/s1600/las1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj65Hgvlxb0WQJt3wlNvkGy4bN_PR3AixzIfTiRA6oiOiUYgXnXMK7IAYqDDOhzJs7Joc5lxBvgcjgyWqoc0aa1fHL_AUutUE2hVjC-tgFBIUnq5pfegA8VPdTmpAHsMdVzOP60lRsbc6U/s640/las1.jpg" width="638" /></a></div>
<br />
Dawno nie piłam yerby, a o takiej z dodatkami już nie wspomnę. No to dzisiaj pokażę Wam coś, co bardzo kojarzy mi się z latem i w ogóle ze słonecznymi dniami, których mi brakuje. Będzie to yerba mate z dodatkiem kolorowych kwiatów. <br />
<br />
<a name='more'></a>No przecież nie będę pić od razu jakiejś siekiery z Paragwaju po dłuższej przerwie w piciu yerby. Lekka brazylijska mate green daje mi delikatnego kopa i to jest to, czego aktualnie potrzebuję. A w składzie Las Flores poza taką właśnie lekką yerbą (90%) są jeszcze płatki kwiatów (10%): jaśminu, nagietka, bławatka i róży. Podobno jest też aromat, ale jakoś nie uderza mnie po nosie, więc pewnie jest go bardzo mało, albo bardzo dobrze komponuje się z kwiatami i yerbą. Susz prezentuje się ciekawie, prawie jak łąka widziana z lotu ptaka, tylko kwiaty jakieś takie suche.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEggUkqI-wIf6IBLHD1_ki1zL7Wken4lP5xOqFgyfZmmMx8M4Z5OZh0JEAbh59RBE8sZ4xmMw6Btc9_zho4G6qYMKl0bGX-STb6TT8U3R0kY7UM7DlFdyJXuh4KxssYerS5gyrOC46a7z3E/s1600/las5.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEggUkqI-wIf6IBLHD1_ki1zL7Wken4lP5xOqFgyfZmmMx8M4Z5OZh0JEAbh59RBE8sZ4xmMw6Btc9_zho4G6qYMKl0bGX-STb6TT8U3R0kY7UM7DlFdyJXuh4KxssYerS5gyrOC46a7z3E/s640/las5.jpg" width="480" /></a></div>
<br />
Parzyć będę w moim ceramicznym materku z kwiatami, a jakże inaczej, do tego bombilla łyżeczkowa. Woda ma temperaturę około 75 st.C. Naczynko jest spore, jeśli chodzi o objętość, ale nie będę wsypywać dużo yerby, około 1/4 pojemności. To powinno mi wystarczyć, da delikatnego kopa, a poczuję też smak i będę mogła zalać ten sam susz kilka razy.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiB2uxwXjIYy9kH49njAhtVC_yqpsVEAexfvQZ7FvTpwH7Fn3x-ycYjgjxt_S2hLqLoIz_KNLNAYXezhbq92J_xQyv3VejpvsbMZQF4lLeKHzuUuCovZQEt8x2_SvOQdLV1ownCBpQsdQ0/s1600/las4.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiB2uxwXjIYy9kH49njAhtVC_yqpsVEAexfvQZ7FvTpwH7Fn3x-ycYjgjxt_S2hLqLoIz_KNLNAYXezhbq92J_xQyv3VejpvsbMZQF4lLeKHzuUuCovZQEt8x2_SvOQdLV1ownCBpQsdQ0/s640/las4.jpg" width="640" /></a></div>
<br />
Zalewam na raz, czyli nie czekam aż na początku susz wchłonie trochę wody. Taki zabieg nie ma sensu przy tak małej ilości suszu, który na dodatek jest tak grubo cięty. Gdy wlałam wodę do pełna i uwolnił się piękny zapach. Och, jak ja dawno nie piłam yerby. Czuję i zielone listki i aromaty kolorowych płatków kwiatów, jest pięknie. W smaku też ciekawie, bo yerba ma swoją charakterystyczną gorycz, a kwiaty dołożyły do niej swoją specyficzną cierpkość. Wiem, że może się wydawać, że wszystkie kwiaty powinny dawać przyjemny w smaku napar, ale właśnie bławatek i róża dają napar ładnie pachnący, ale lekko cierpki.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiCmwgfVs1WJmNwSP3_vBYLhjMrhW0TRjVcr_aqZkVIC4cb6lTjOhKYGbO8kaGAFhmgNh2i9BvaWigDV4kYyFdHi1ywgZ4qjunLVNH11WGjO5Uxi-j9_agVL4CzwE5sJHWncA62-nq8U6s/s1600/las2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiCmwgfVs1WJmNwSP3_vBYLhjMrhW0TRjVcr_aqZkVIC4cb6lTjOhKYGbO8kaGAFhmgNh2i9BvaWigDV4kYyFdHi1ywgZ4qjunLVNH11WGjO5Uxi-j9_agVL4CzwE5sJHWncA62-nq8U6s/s640/las2.jpg" width="480" /></a></div>
<br />
No cóż, pozachwycałam się nad yerbą z dodatkami, ale też tęskniłam za smakiem yerby, jako takiej. Podpijanie kilku łyków od Kuby to nie to samo, a <a href="http://koloryherbaty.blogspot.com/2016/01/yerba-palona-z-tajemnymi-skadnikami-cos.html" target="_blank">yerba palona</a> ma zupełnie inny smak.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjppLn7oZBQRnZ-ephN9PXHCkni4s5DWPOrZkYEnTuPGhs3LBjQZTuyuYnigt_rZUNRvIj1d809Erdx03M2xyWoByrae6BrNzcwOsAa7ixl9eQmlsgl4TUc8_z1kcGzkRFz3L_bCMD3gaQ/s1600/las3.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjppLn7oZBQRnZ-ephN9PXHCkni4s5DWPOrZkYEnTuPGhs3LBjQZTuyuYnigt_rZUNRvIj1d809Erdx03M2xyWoByrae6BrNzcwOsAa7ixl9eQmlsgl4TUc8_z1kcGzkRFz3L_bCMD3gaQ/s640/las3.jpg" width="640" /></a></div>
</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/13415997681359756077noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-8852508682826710731.post-41082919686392213052016-02-18T20:34:00.001+01:002016-02-18T20:34:50.817+01:00Genmaicha - klasyczna zielona herbata z ciekawym dodatkiem od herbit.pl<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgOXBUpl059lFeft6uDlVpvmp1bPq34erJL3c0Sq6MD28ZwacfZGes8URkgH97CbS1en78VrYZ5TgaOGWsD-uT_LfU15AZNJD78VXPc3EDzCsZ6Cgl-6gMLHCncra2fD62xZvg7m2g7HnU/s1600/gen1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgOXBUpl059lFeft6uDlVpvmp1bPq34erJL3c0Sq6MD28ZwacfZGes8URkgH97CbS1en78VrYZ5TgaOGWsD-uT_LfU15AZNJD78VXPc3EDzCsZ6Cgl-6gMLHCncra2fD62xZvg7m2g7HnU/s640/gen1.jpg" width="640" /></a></div>
<br />
Ostatnio kogoś bardzo rozśmieszyłam wstępem do wpisu o japońskiej herbacie, efekt był całkowicie niezamierzony. Tym razem opowiem Wam o mieszance na bazie zielonej herbaty, którą można zaliczyć spokojnie do klasyki herbat japońskich. O połączeniu herbaty z ryżem pisałam przy okazji <a href="http://koloryherbaty.blogspot.com/2016/02/kokeicha-zielona-herbata-sprasowana-w.html" target="_blank">Kokeichy</a>, ale tam dodatek występował w postaci mączki i był niewidoczny podczas parzenia. Tutaj mam Genmaichę, czyli zieloną herbatę z uprażonym na brązowo ryżem.<br />
<br />
<a name='more'></a>Jak to się stało, że w Japonii pijają coś takiego? No cóż, może kraj słynie z zielonej herbaty, szybkiego rozwoju i bogactwa, ale nie zawsze każdego było stać na dobry jakościowo susz, więc radzili sobie jak mogli. Genmaicha w swoim rodzimym kraju była herbatą dla ubogich. Liście herbaciane są dość drogie, a ryż tani, więc, żeby zaoszczędzić ktoś sprytny połączył prażony ryż z herbatą, a komuś innemu posmakowało i tak rozprzestrzenił się pomysł na dość nietypowe połączenie. Wyższe sfery omijały taką mieszankę, jako niegodną ich podniebień, bo przecież ich stać na coś lepszego niż herbata dla biedoty. Mieszanka ta zyskała sławę dzięki amerykanom. Im takie coś posmakowało, bo było po prostu nietypowe i rozreklamowali u siebie takie połączenie. To oni właśnie rozpowszechnili Genmaichę jako Popcorn tea i dzięki nim zyskała ona popularność jako wyśmienita japońska herbata. Obecnie Genmaichę można dostać w każdej japońskiej herbaciarni, a pijają ją również osobistości z wyższych sfer.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhI5TDtKtErjk7yT2o9i_8gFAWMs3fgl_YONgE5KkUiC5yoW9UFzRmQm9dqyVg4j5IqukUI_Rp5Xg6VqaWs66dU0xaznm3g_z6Pgr4ktk9IqFbcprYwy111g6zmZU3083NVzuLah5LjXGM/s1600/gen4.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhI5TDtKtErjk7yT2o9i_8gFAWMs3fgl_YONgE5KkUiC5yoW9UFzRmQm9dqyVg4j5IqukUI_Rp5Xg6VqaWs66dU0xaznm3g_z6Pgr4ktk9IqFbcprYwy111g6zmZU3083NVzuLah5LjXGM/s640/gen4.jpg" width="640" /></a></div>
<br />
Moja Genmaicha to wersja najbardziej tradycyjna na bazie Banchy z dodatkiem prażonego ryżu. Można spotkać też inne wersje, na bazie Senchy, z dodatkiem Matchy, z prażonym jęczmieniem, czy prosem, słyszałam też o wersji ze słodowanym jęczmieniem. Jakby nie łączyć, to zawsze powinna być mieszanka zielonej japońskiej herbaty i prażonych ziaren, a im bardziej przekombinowana tym dalej ma do oryginału.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhCHEpB9QoqyGT-13xjQQaJf-3TmvHrs4Vp9IQQQp6ApJ3Sb3liHFUGc7LsQW6cqUlxxiST3NeHTEyc7XxWKjzlsQGkwgzjQvpUtq9NZXTmPs5JHgYGQI-Q-kYg-CU8z-5anuHv1prp6RY/s1600/gen2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhCHEpB9QoqyGT-13xjQQaJf-3TmvHrs4Vp9IQQQp6ApJ3Sb3liHFUGc7LsQW6cqUlxxiST3NeHTEyc7XxWKjzlsQGkwgzjQvpUtq9NZXTmPs5JHgYGQI-Q-kYg-CU8z-5anuHv1prp6RY/s640/gen2.jpg" width="640" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Genmaicha - pierwsze parzenie.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Parzenie: 7 gram suszu na 350 ml wody w temperaturze około 75 st.C. Czasy parzeń: I - 1,5 minuty, II - 2 minuty, III - 3 minuty. Nie budzę herbaty, a jedynie wrzucę susz do ogrzanego wcześniej naczynia. Od razu czuć co jest sercem tej mieszanki, prażone ziarna po ogrzaniu są jeszcze bardziej aromatyczne niż na sucho. <br />
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhorSkpzBYyRyBtD-LWBtbKHme2YwK865wvSjc1LbujKSMo_OtBiGcZxfCMwm5IIUNvaE747izimaKHq811xujU2rk_eyY3DIPT0trjYvGZA5EGhOTSbr4z5D2xfL2bjFYu4z1FRZX05rU/s1600/gen3.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhorSkpzBYyRyBtD-LWBtbKHme2YwK865wvSjc1LbujKSMo_OtBiGcZxfCMwm5IIUNvaE747izimaKHq811xujU2rk_eyY3DIPT0trjYvGZA5EGhOTSbr4z5D2xfL2bjFYu4z1FRZX05rU/s400/gen3.jpg" width="300" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Genmaicha - drugie parzenie.</td></tr>
</tbody></table>
Napar: Kolorystycznie nie różni się szczególnie od tego co można uzyskać z normalnej zielonej herbaty. Jest jasny, klarowny, lekko żółtawy, ale z zielonymi refleksami. Pierwszy napar pachnie intensywnie prażonym ryżem i może się ten zapach kojarzyć z prażonymi orzeszkami. Przy kolejnych parzeniach zaczyna dominować aromat zielonej herbaty. W smaku od początku czuć charakterystyczny prażony ryż, a dopiero trzeci napar odsłania trochę nuty zielonej herbaty.<br />
<br />
Nie dziwię się, że taka mieszanka posmakowała ludziom nieprzyzwyczajonym do klasycznej zielonej herbaty. Obecnie Genmaicha stała się dość popularna i można ją dostać w różnych wersjach, ale najlepiej zacząć od wersji podstawowej. Smak jest niecodzienny, ale właśnie o to chodzi w tej mieszance. Moja Genmaicha pochodzi ze sklepu internetowego <a href="http://herbit.pl/">Herbit.pl</a>.</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/13415997681359756077noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8852508682826710731.post-24874525309738997482016-02-16T17:08:00.002+01:002016-02-16T17:08:43.670+01:00[Z marketu]: Kenia o świcie - czarna herbata od La Speciale<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgisj5m_zypq1pFAt-cx88KdLjEXjHqzeD-xEqGc4DrgMYMhlaNi2WmuCuG1Ejf-SkVBepnUV1EAf6jSurh7Ql8Ky-EKBifsynclU6tEEuPdApiRNewoRnFqkr48lobJATnJj_JWjekhrI/s1600/kenia1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgisj5m_zypq1pFAt-cx88KdLjEXjHqzeD-xEqGc4DrgMYMhlaNi2WmuCuG1Ejf-SkVBepnUV1EAf6jSurh7Ql8Ky-EKBifsynclU6tEEuPdApiRNewoRnFqkr48lobJATnJj_JWjekhrI/s640/kenia1.jpg" width="480" /></a></div>
<br />
Tak, tym razem też napiszę o herbacie dostępnej w popularnym markecie. Tylko, że ta konkretna sztuka pasuje też do cyklu herbat kenijskich, była już <a href="http://koloryherbaty.blogspot.com/2016/01/kenia-milima-czarna-herbata-z-czarnego.html" target="_blank">Kenia Milima</a> dostępna w sklepach specjalistycznych i <a href="http://koloryherbaty.blogspot.com/2016/01/kericho-gold-herbata-prosto-z-kenii.html" target="_blank">Kericho Gold</a>, której próżno szukać gdziekolwiek w Polsce. Zatem przyszedł czas na coś, co możecie kupić podczas zwykłych zakupów, ale niestety tylko w okresie około świątecznym. Tak sobie Biedronka wymyśliła, że niektóre fajne rzeczy wystawiają tylko w szczególnych okresach w roku.<br />
<br />
<a name='more'></a><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhR2zrjZFajwqjfxUPxdt4y4WNo66P9VhlOEbO2cDEx1rF8fycyBnsyJeltqs9JiL0fcSXBbtqN4Frlc5iejhHkfHSa5tkPLX5-7V5GZJAJSs3jpioD1yH81Va9ZSBAdHjRaQvCpnty5ao/s1600/kenia3.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhR2zrjZFajwqjfxUPxdt4y4WNo66P9VhlOEbO2cDEx1rF8fycyBnsyJeltqs9JiL0fcSXBbtqN4Frlc5iejhHkfHSa5tkPLX5-7V5GZJAJSs3jpioD1yH81Va9ZSBAdHjRaQvCpnty5ao/s640/kenia3.jpg" width="640" /></a></div>
<br />
Zacznijmy od opakowania. Elegancka grafika, okrągła puszka, podstawowe informacje, sposób parzenia i jeszcze coś. To coś, to mało zrozumiały dla laików opis herbacianego liścia. Golden Flowery Broken Orange Pekoe (w skrócie GFBOP), no i co to w ogóle oznacza? FOP oznacza ni mniej, ni więcej tylko susz powstały z najmłodszych listków i pączków herbacianych, czyli mamy tu coś na prawdę godnego uwagi. Broken oznacza, że susz został połamany, a właściwie zgnieciony, no i to już nie wygląda tak dobrze. Rzeczywiście, po otwarciu puszki widać, że herbata jest dość drobna i nie znajdziemy ani jednego całego liścia. Za to widać złociste fragmenty, które kiedyś były pączkami liściowymi. Zostało jeszcze słówko Golden, a ma się ono odnosić do odcienia naparu, powinien być złocisty. Zaś w marketingowym zachęcaczu piszą o kolorze rubinu. O tym przekonamy się po zaparzeniu.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgYoHdmCh2znQJhFDdGBO-_-LmUuwcndD7SM4mBFTAou3hQVqhcCjpNLgzNpWLMLdQ0QH1IH8VkFJIjjIEKHH1HPKSORwASKwnrL673aZWJrI34luBuiyioznFtZQpr2ggSQZlSpUIgv44/s1600/kenia2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgYoHdmCh2znQJhFDdGBO-_-LmUuwcndD7SM4mBFTAou3hQVqhcCjpNLgzNpWLMLdQ0QH1IH8VkFJIjjIEKHH1HPKSORwASKwnrL673aZWJrI34luBuiyioznFtZQpr2ggSQZlSpUIgv44/s640/kenia2.jpg" width="640" /></a></div>
<br />
Według zaleceń producenta powinnam użyć 1 łyżeczki suszu (w tym przypadku około 3 gramy) na 200ml wrzątku i parzyć 5 minut. To może zostanę tylko przy 200ml wrzątku, bo 3 gramy to może być za dużo, a 5 minut to na pewno za długi czas. Zatem mój sposób parzenia to: 2 gramy suszu na 200ml wrzątku i 2 minuty parzenia. Do degustacji użyję mojego zestawu testerskiego. Przed parzeniem listki wylądowały w nagrzanym kubeczku i uwolniły skrywany aromat gorzkiej czekolady. Bardzo lubię takie niespodzianki przy ogrzewaniu listków.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiOFPS0fbgk0kUEjI1XCMxNcP8AACqWzvpDcNETUkKGEuApoL0T5j-ST0OXguCQcwGpCfUhgVY2qvkqjzIlDwN8CTpNTvLcCDKKFo5-rhk13aV3QCTMOudZbtrGfMpGvFdfP0iAXjnwL9E/s1600/kenia4.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiOFPS0fbgk0kUEjI1XCMxNcP8AACqWzvpDcNETUkKGEuApoL0T5j-ST0OXguCQcwGpCfUhgVY2qvkqjzIlDwN8CTpNTvLcCDKKFo5-rhk13aV3QCTMOudZbtrGfMpGvFdfP0iAXjnwL9E/s640/kenia4.jpg" width="640" /></a></div>
<br />
Napar: Może nie jest złocisty, a raczej bursztynowy, ale wygląda bardzo ładnie. Właściwie tego można się było spodziewać po tak ciemnym suszu. Jeśli chodzi o złoto w naparze to jest jedynie przy krawędzi czarki. Zapach jest delikatniejszy niż w przypadku listków wrzuconych do gorącego naczynia, ale nadal utrzymuje się bardzo przyjemna czekoladowa nuta. Po chwili przyszły mi na myśl bardzo mocno dojrzałe czereśnie, słodkie, ale o specyficznym cierpkim aromacie. W smaku też jest przyjemnie. Lekka słodycz, delikatna cierpkość i owocowy posmak, który nadal kojarzy mi się z czereśniami. Te same listki zaparzyłam po raz drugi 3 minuty, ale napar nie był już tak intensywny.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh1gukYbEpVgjbkP1rvhLy1nPhVqiTA0c0YYQXTk-fEStbSS_TQYf_w4gsBYwq6nHJAaLEzfuzjPYCsQ_UdJunA26o78E-iYktr7DF8Bdw0VziOjrYihILHSOxSGSPMdIcRrRLAmgXl2Js/s1600/kenia5.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh1gukYbEpVgjbkP1rvhLy1nPhVqiTA0c0YYQXTk-fEStbSS_TQYf_w4gsBYwq6nHJAaLEzfuzjPYCsQ_UdJunA26o78E-iYktr7DF8Bdw0VziOjrYihILHSOxSGSPMdIcRrRLAmgXl2Js/s640/kenia5.jpg" width="480" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Dla porównania pierwszy i drugi napar herbaty Kenia o świcie.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Czekolada i czereśnie, tego nie spodziewałam się, gdy otwierałam puszkę. Muszę przyznać, że spośród herbat kenijskich, jakie opisywałam do tej pory ta okazała się najlepsza. Pomimo, że susz jest bardzo rozdrobniony, to jednak ma złote pączki. Zaskoczyła mnie swoim smakiem i zapachem. Pewnie są jakieś lepsze herbaty z Kenii, ale jeszcze ich nie piłam, polećcie mi coś godnego uwagi, a chętnie spróbuję.</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/13415997681359756077noreply@blogger.com8tag:blogger.com,1999:blog-8852508682826710731.post-69300592396879112802016-02-11T22:39:00.001+01:002016-02-11T22:39:31.712+01:00[Z marketu]: Zielona i biała z płatkami bławatka o smaku Aloe Vera od Loyd<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhz0QGOLXdMsyu_3nC5a-E7okCtKbvBe8NaxxNpzOGexuibs3RyYaDDqr23_-huA-QYVSxKLWoGZbxplgdOGHvKjD3iwl-u_ICkNb2-eMZ6lKfEf9bp08A0Ru2PLBE-4lvD7xIuAO0KW6I/s1600/lol1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhz0QGOLXdMsyu_3nC5a-E7okCtKbvBe8NaxxNpzOGexuibs3RyYaDDqr23_-huA-QYVSxKLWoGZbxplgdOGHvKjD3iwl-u_ICkNb2-eMZ6lKfEf9bp08A0Ru2PLBE-4lvD7xIuAO0KW6I/s640/lol1.jpg" width="480" /></a></div>
<br />
Kuba zażyczył sobie jakąś zieloną herbatę aromatyzowaną, no to pogrzebałam w mojej herbacianej szafce. Wybór był niewielki, więc padło na mieszankę z bławatkiem, którą kiedyś dostałam i dopiero teraz doczekała się odpakowania.<br />
<br />
<a name='more'></a>Przez foliowe okienko herbata wygląda całkiem sympatycznie. Listki są ciemne, bez szarawego nalotu i dość drobne, widać też płatki bławatka. No tylko ten aromat jakoś mnie nie przekonał. Po odpakowaniu uderzył bardzo mocno i od razu skojarzył mi się z kaktusem. Jakoś nie bardzo mi to pasowało do aloesu, ale skoro taka była wizja producenta, to niech im będzie. Zajrzyjmy do składu: zielona herbata (87,3%), biała herbata (10%), płatki bławatka (2%), aromat aloe vera (0,7% - trzeba było wyliczyć). Niby procentowo aromatu nie ma za wiele, ale jest na prawdę mocny.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhowQ4c3iXDB9iDHYqHZ3DmJJtQDx4uK9Cex3g5aTi149Qb8NZO0EnvoRmQXERwBpRdZxIUd2re336wl3iHbRdHuxrh9BxIivWt05Xndlbj-no0Phyphenhyphen8JN04QSAzXOc-UcF9pY6vkbXeVAM/s1600/lol2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhowQ4c3iXDB9iDHYqHZ3DmJJtQDx4uK9Cex3g5aTi149Qb8NZO0EnvoRmQXERwBpRdZxIUd2re336wl3iHbRdHuxrh9BxIivWt05Xndlbj-no0Phyphenhyphen8JN04QSAzXOc-UcF9pY6vkbXeVAM/s640/lol2.jpg" width="640" /></a></div>
<br />
Producent zaleca następujący sposób parzenia: 1 łyżeczka (około 2 gramy), 200ml wody, temperatura 85 st.C, czas 2-3 minuty. Za pierwszym razem trzymaliśmy się tych zaleceń i standardowo wygrzaliśmy naczynia przed parzeniem. Nie będę ściemniać, że nam smakowało. Aromat uderzył nie tylko po nosie, ale też po języku. Kuba bezpardonowo stwierdził, że kojarzy mu się to z aloesowym płynem do naczyń, którego kiedyś używaliśmy. Ta herbata nie może być taka zła, przecież ludzie to kupują i nawet sobie chwalą. Pokombinowałam ze sposobem parzenia i zdradzę Wam jak sobie z nią poradziłam, żeby smakowała całkiem dobrze.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEieGCpJXXXKJ83YaHqQ69e1cVQ4EJ1Ss2ZdpwaJg_OgUyqnqA-DxJQS674Tm1b66rtcb_5Is9-6NL_h3RWs5vyctefWNkzPQnlKvEOVoLTMK9FCPLQMfzM5pCWJSBGLrMhN3bm6jPnqGfg/s1600/lol3.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEieGCpJXXXKJ83YaHqQ69e1cVQ4EJ1Ss2ZdpwaJg_OgUyqnqA-DxJQS674Tm1b66rtcb_5Is9-6NL_h3RWs5vyctefWNkzPQnlKvEOVoLTMK9FCPLQMfzM5pCWJSBGLrMhN3bm6jPnqGfg/s640/lol3.jpg" width="640" /></a></div>
<br />
Dość smaczny napar da się otrzymać przy parzeniu w temperaturze 75 st.C, używając około 1,5 grama suszu (niecała łyżeczka) na 200ml wody i nie ogrzewając wcześniej naczynia, w którym się parzy. To co widzicie na zdjęciach, to parzenie według zaleceń producenta.<br />
<br />
Przy takim parzeniu napar jest jasny, klarowny i na pierwszy rzut oka można stwierdzić, że mamy tu dobrej jakości herbatę. Zapach jest też zdecydowanie delikatniejszy niż przy parzeniu według zaleceń producenta. Rześki, niezbyt nachalny, ale nadal bardziej przypomina mi coś innego niż aloes. Smak też jest lepszy, łagodniejszy, bez cierpkości, orzeźwiający i można nawet poczuć coś poza dodanym aromatem. Te same liście parzyłam trzykrotnie i już przy drugim parzeniu aromat złagodniał na tyle, że dało się wyczuć wyraźniejszy smak zielonej herbaty.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhSiW5sQ9eTq_TEJuwVFHtignPFufgy5jXfPohsaHBC1S3xDfcuLvGLxNrNQhQtR-8c-TOppR0j69wJ27eC8WP350imfrTT0B6_4tZq98EWcYLFVk5caqEBYxHGxesskecYe40rP8T6De4/s1600/lol4.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhSiW5sQ9eTq_TEJuwVFHtignPFufgy5jXfPohsaHBC1S3xDfcuLvGLxNrNQhQtR-8c-TOppR0j69wJ27eC8WP350imfrTT0B6_4tZq98EWcYLFVk5caqEBYxHGxesskecYe40rP8T6De4/s640/lol4.jpg" width="640" /></a></div>
<br />
Chyba nie przekonam Kuby do spróbowania "ludwika" (tak nazwał tą mieszankę) zaparzonego w bardziej znośny dla kubków smakowych sposób. A ja się zastanawiam, dlaczego taka marka jak Loyd proponuje mieszankę z dodatkiem tak mocnego aromatu. Większość ludzi kupujących herbaty z marketowych półek nie zastanawia się nad sposobem parzenia i zalewa liście wrzątkiem i niech sobie poleżą. Przy takim parzeniu część aromatów ulotni się, ale smak naparu jest nie do przełknięcia bez dodatku cukru czy innych polepszaczy smaku. Miałam z tą herbatą wcześniej kontakt, ale wtedy próbowałam zrobić z niej ice tea i też całą zabawę zepsuły zbyt mocne aromaty. Przygotowany napój musiałam wylać do zlewu, niestety pod ręką nie miałam innej zielonej herbaty.</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/13415997681359756077noreply@blogger.com4