Moje pierwsze Gyokuro przygotowane w ten sposób. |
Jak już mam Shiboridashi, to mogę zaparzyć herbaty japońskie tak jak trzeba. Dzisiaj opowiem o Gyokuro parzonym w stylu japońskim. To najlepsza i chyba najdroższa zielona herbata z Japonii, jaką piłam.
Trudno uchwycić na zdjęciach prawdziwą zieleń Gyokuro. |
Parzenie w Shiboridashi opisywałam już przy okazji wpisu o naczyniu, ale tutaj pokażę je szczegółowo. Ale zanim będę parzyć to jeszcze kilka słów o listach. Jak na prawdziwe Gyokuro przystało są bardzo mocno zielone i przypominają igiełki. No i ten zapach, taki słodki i roślinny, ale bardziej słodki. Po prostu poezja.
Wybaczcie ten cień, ale to jedyne ujecie jakie miałam, żeby pokazać, jak niewiele wody trzeba wlać przy pierwszym parzeniu. |
No to parzymy. Gyokuro jest bardzo delikatną i wymagającą herbatą, więc temperatura wody przy normalnym parzeniu to około 60 st.C. Żeby nie było tak łatwo, to przy parzeniu w Shiboridashi temperatura wody powinna być jeszcze niższa i za każdym parzeniem inna. Ale o tym napiszę przy kolejnych parzeniach. Liści herbacianych trzeba też dać więcej niż normalnie, ja wrzuciłam dwie łyżeczki zamiast jednej. A jeśli chodzi o czas parzenia to nie wiem, czy jest sens się rozpisywać, bo trwają one po kilka sekund i wygląda to bardziej jak płukanie herbaty niż parzenie.
Drugie parzenie i od razu więcej wody. Napar jest o wiele bardziej zielony niż na zdjęciach. |
Do pierwszego parzenia użyję niewielkiej ilości wody o temperaturze około 40 st.C. Trochę to dziwnie wygląda, bo herbaty jest sporo, a wody niewiele. W tym parzeniu właśnie chodzi o tytułowe wyciśnięcie herbaty do ostatniej kropli. Herbata wchłonęła dużą część wody, którą wlałam, ale udało się odsączyć kilka kropel. Będzie to przypominało picie rosy, być może stąd wzięła się nazwa Gyokuro - Kropla Rosy. No dobrze, naparu jest na prawdę niewiele, a chcę opisać jego smak i zapach. Może zacznę od koloru, jest zielony, żywy, ale niezbyt intensywny. Napar jest dosyć gęsty, no w końcu to sama esencja herbaty. Pachnie bardzo świeżo, jak rośliny na wiosnę, gdy budzą się do życia. W smaku jest zupełnie inna. W ogólnie niepodobna do tego, co znam z klasycznego parzenia. Nie ma tej słodyczy, ale za to jest bardzo intensywny smak umami. Może trochę słonawy i cierpki, ale przypomina mi bardzo niedojrzałe owoce lub zieloną gałązkę. Jakbym piła herbatę, której w ogóle nie znam, tyle zmienia zupełnie inny sposób parzenia.
Za każdym razem wyciskam do ostatniej kropli. To już trzecie parzenie a napar jest jeszcze bardziej zielony niż poprzednio. |
Teraz 50 st.C. i drugie parzenie. Tym razem nalewam wody do pełna. Teraz napar przypomina mi bardziej to, co znam z klasycznego parzenia. Jest zielony i wyrazisty. Zapach prawie się nie zmienił, nadal jest roślinny i słodkawy, taki wiosenny. Teraz naparu jest więcej i mogę się w nim rozsmakować. Nie jest już cierpki, ale słodki i z dużą ilością umami. To jest smak, który znam. Zauważyłam też, że napar jest również gęsty i daje uczucie pełnych ust. Tego nie odczułam nigdy przy parzeniu zielonej herbaty dużą ilością wody. A jeszcze zobaczmy listki. Znacznie zwiększyły swoją objętość, ale jeszcze nie są w pełni rozwinięte.
Czwarte parzenie i nadal jest moc. |
Trzecie parzenie i kolejny wzrost temperatury, teraz do 60 st.C. i przy takiej wodzie zostaniemy do samego końca. No niby można później zalewać cieplejszą, ale wolę zostać przy takiej. Też zalewam do pełna, bo wyciskanie miało być tylko za pierwszym parzeniem, a kolejne już z większą ilością wody. Kolor naparu praktycznie się nie zmienił w porównaniu z drugim parzeniem. W sumie to zapach też bez zmian, nadal taki wiosenny. Teraz smak jest bardziej zrównoważony, czuję i słodycz i umami. To parzenie przypomina mi bardzo pierwsze moje Gyokuro, takie gładkie i przyjemne.
Piąte parzenie i nadal mocny napar. |
Herbatę parzyłam jeszcze do ośmiu razy. Później mieliśmy już dość, ale liście wytrzymałyby jeszcze kilka kolejnych parzeń. Od czwartego parzenia wszystkie wyglądały podobnie jak trzecie. Smak i zapach praktycznie się nie zmieniały, nawet nie osłabły widocznie.
I tak do ósmego parzenia. |
No, co tu dużo mówić, parzenie w Shiboridashi od tej pory będzie moim ulubionym sposobem na przygotowanie japońskich herbat. W końcu będę mogła odkryć ich drugie dno, to czego nie pokażą w klasycznym parzeniu. To mi trochę przypomina rytuał Gongfu Cha przeznaczony dla herbat chińskich.
Dla zainteresowanych wrzucam link do filmiku o produkcji Gyokuro i Matchy z plantacji Uji.
Super! Shiboridashi mam ciagle na liscie zyczen....
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy wpis i zachecajacy do gyokuro. Chociaz obawiam sie, ze nie mam jeszcze zbyt opanowanych technik parzenia, zeby poprawnie ja zaparzyc.
Spokojnie :) Dasz radę, tylko trzeba trochę skupienia i wiedzieć co dana herbata lubi i na pewno wyjdzie idealnie :) A jeśli boisz się, że zepsujesz Gyokuro to zacznij od Fukamushichy, też jest wymagająca, ale trochę więcej wybaczy niż Gyokuro. No i jest tańsza ;)
UsuńWszyscy opisują Gyokuro z tym smakiem umami jako słodko słony, dla mnie umami w Gyokuro to konsystencja gładkość która zamienia napar w gładki gesty płyn.
OdpowiedzUsuńPolecam wypić Gyokuro w sytlu Shinobicha ("parzenie" lodem)
A najlepiej 1 parzenie 40 st.C 30 sec max i otwarte liscie zasypać lodem i wtedy słodkość i słoność wychodzi bardzo dobrze :)
O parzeniu lodem słyszałam i wypróbowałam to na razie tylko na mieszankach owocowych. Ale w lecie na pewno bardziej poszaleję z takim parzeniem :)
UsuńA Gyokuro w stylu Shinobicha zrobię na pewno :)
Ile parzen mozna zrobic z tej samej herbaty?
OdpowiedzUsuńTo zależy od wielu czynników: sposobu parzenia, ilości suszu, umiejętności osoby parzacej, preferencji smakowych osoby pijacej... można tak długo wymieniać.
UsuńMy parzymy dopóki nam smakuje albo mamy czas, albo mamy wodę w termosie jak jesteśmy w plenerze.
W przypadku tej herbaty i tego sposobu parzenia dobilismy chyba do 7 czy 8 parzeń.