Jedna z bardziej wymagających herbat jaka znam. |
No to jak, wracamy do żółtych herbat? Ostatnio prezentowałam Huang Xiao, a to było jakiś czas temu. Wcześniej było jeszcze Sunnon i to w ogóle dawno temu. Więc teraz będzie prawdziwa perełka wśród żółtych herbat, czyli Junshan Yin Zhen.
Na początek może kilka słów o samej herbacie. Wygląda jak niewielkie, jasnozielone igiełki. Jest wytwarzana jedynie z najmłodszych pączków herbacianych, jeszcze nierozwiniętych listków. Przez to jej produkcja jest mocno ograniczona i dlatego jej cena wysoka. Co właściwie oznacza Junshan Yin Zhen? Jest to herbata chińska, więc z tego języka też pochodzi jej nazwa. Dlatego powinno się ją tłumaczyć od końca: Srebrna Igła z góry Jun. Rzeczywiście przypomina igiełki i powinna pochodzić przynajmniej z okolic góry Jun. Zaś, jeśli chodzi o srebrny kolor to raczej odniesienie do tego jak wyglądają pączki przed zbiorem. Są one pokryte srebrzystym meszkiem, ale podczas procesu obróbki większość z niego odpada i wysuszone listki są jego prawie całkowicie pozbawione. Na pierwszy rzut oka można stwierdzić, że to zielona herbata, ale tak nie jest. Po zbiorze i pierwotnym podgrzaniu tak, jak w przypadku zielonej herbaty listki przechodzą jeszcze kilka czynności. Proces jest dosyć specyficzny i polega na kilkukrotnym kiszeniu listków w zamknięciu. Wygląda to podobnie jak fermentowanie Pu-Erha, ale trwa o wiele krócej.
Junshan Yin Zhen, jak większość żółtych herbat, to bliska kuzynka herbat białych, więc parzyć będę podobnie. Użyję wody o temperaturze około 85 st.C. Parzenia będą krótkie, ale napar i tak powinien być intensywny. Gdzieś czytałam, że zaleca się parzenie tej herbaty w szklanych naczyniach, by móc delektować się widokiem tańczących liści, więc też tak zrobię. Użyję mojego szklanego zaparzacza i pokażę jak wygląda herbata podczas parzenia. Na pewno będzie ciekawie.
Pierwsze parzenie i piękny napar. |
Pierwsze parzenie trwało około 1 minuty. Po takim czasie uzyskałam ładny, jasny napar w odcieniach żółtych z lekką zielenią. Pachnie ciekawie, jest i lekka słodycz i subtelne prażenie. W smaku to się powtarza, ale poza słodyczą i lekkim prażeniem jest też coś charakterystycznego dla zielonych herbat. Taka świeża wiosenna gałązka. Już prawie mamy wiosnę, więc może, dlatego mam takie ciekawe roślinne skojarzenia. Listki, a właściwie pączki herbaciane nie wyglądają na rozwinięte, więc powinny wytrzymać jeszcze kilka parzeń.
Drugie parzenie. Pączki się otwierają i zaczynają swój taniec. |
Drugie parzenie będzie trochę dłuższe, bo pączki i tak są dosyć mocno zwarte, więc około 1,5 minuty im nie zaszkodzi. Teraz napar jest bardziej zielony, ale na zdjęciach tego niestety nie zobaczycie. No takie upośledzenie maszyn niestety. Za to mogę spokojnie opisać, co czuję. Zapach jest słodkawy, już prawie nie czuć prażenia. No i pozostaje ta ciekawa roślinna nuta. W smaku też jest słodko. Trochę mi to przypomina jedną z białych herbat, ale jej tu jeszcze nie opisywałam. Chodzi mi o sąsiadkę Junshana z Hunanu, ale na nią też przyjdzie czas, o ile dostanę ją w takiej jakości jaką pamiętam z pierwszego spotkania z nią.
Trzecie parzenie, herbata się roztańczyła. |
Trzecie parzeni i znowu wydłużam czas, tym razem do 2 minut. Napar jest intensywny i raczej żółtawy, pięknie prezentuje się w szklanych czarkach. Zapach nadal jest roślinny i słodkawy, taki przyjemny. W smaku jest bardzo podobnie. Pierwsze skojarzenie miałam z polnymi kwiatami, ale to jednak coś innego, bardziej w stronę miodu. Taka nieokreślona lekka słodycz. Jeszcze rzut okiem na listki. Ciekawie się prezentują w tym szklanym zaparzaczu, a szczególnie w takim widoku z góry.
Czwarte parzenie. Teraz napar jest na prawdę delikatny. |
W czwartym parzeniu nie będę wydłużać czasu, ale podgrzeję wodę do 90 st.C. Listki były już kilka razy parzone, więc taka zmiana temperatury nie wpłynie negatywnie na smak herbaty, a może wydobyć z niej coś ciekawego. Po 2 minutach parzenia uzyskałam jasny, żółtawy napar. Zapach delikatnie się zmienił. Nadal czuję coś roślinnego, ale teraz jestem w stanie określić to odczucie, jako łąkę pełną wiosennych kwiatów. W smaku jest bardzo podobnie, może z odrobiną miodu.
Takiej ciekawej herbaty dawno nie piłam. Żółty to chyba najciekawszy z kolorów herbacianych, może w sobie kryć i mocne prażenie i kwiatową słodycz. No dobrze oolongi też to potrafią, ale to inna bajka. Dobrze tak czasem zaparzyć wysokiej jakości herbatę i zatonąć w jej smaku. No i ten taniec liści w szklanym naczyniu, mówili prawdę. Jest piękny...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz