19 lutego 2015

Pu-Erh z Krakowa

Całkiem fajny Pu-Erh, którego bez większych problemów można dostać w Krakowie.

Dawno nie opisywałam dla Was klasycznych Pu-Erhów. Tym razem padło na coś, co można dostać w Krakowie. Nie zdradzę, gdzie go kupiłam, bo jest dostępne w różnych miejscach. Ważne, że to całkiem dobry prasowany Pu-Erh, którego można kupić bez problemu i to za niewielkie pieniądze.



Estetycznie zapakowany.
Gniazdko jest zapakowane w kawałek szarego papieru z chińskim znakiem herbata. Po rozchyleniu opakowania ukazuje się całkiem sympatyczna bryłka Pu-Erha z widocznymi fragmentami liści. Są one większe niż w przypadku innego gniazda, które opisywałam. Poza tym listki są różnokolorowe, od złotawych pączków, po prawie całkiem czarne starsze liście. Zapowiada się smacznie.

Przed i po budzeniu.

Przed parzeniem jeszcze obudzę herbatę. Teraz uwolnił się intensywny zapach Pu-Erha. Nieco ziemisty, raczej przypominający ściółkę leśną. Poza wydobyciem zapachu gorąca woda sprawiła, że gniazdo zaczęło się rozwarstwiać. Parzyć będę wrzątkiem i dosyć krótko. Postaram się wycisnąć z tej herbaty jak najwięcej.

Pierwsze parzenie jeszcze nie rozdzieliło całkiem liści.

Pierwsze parzenie trwało około 1 minuty. Po takim czasie uzyskałam ciemny, prawie czarny napar. Zapach jest dosyć ostry. Skłania się w stronę aromatów drzewnych z nutami ziemistymi. W smaku nie czuć ściółki, ale jest coś, co przypomina mocno żywiczne drewno. Jest ostry, podobnie jak w zapachu. Na początku spodziewałam się czegoś bardziej "uczesanego", a okazuje się, że to dobry Pu-Erh.

Drugie parzenie. W jasnej czarce zostało jeszcze trochę naparu z pierwszego parzenia, więc możecie zobaczyć różnicę.

Wygląda na to, że gniazdo się jeszcze nie rozpadło całkowicie, więc parzymy po raz drugi też około 1 minuty. Teraz napar jest nieco ciemniejszy, ponieważ liście, które były wewnątrz gniazda teraz się rozdzieliły i zaparzyły. Zapach jest trochę mniej ostry, a nadal ziemisto-drzewny. W smaku jest bardzo podobnie. Mniej pikantności, ale z klasycznymi smakami Pu-Erha.

Trzecie parzenie. Mocny kolor, ale smak już łagodniejszy.
Skoro drugie parzenie było takie ładne, to parzymy po raz trzeci, też około 1 minuty. Kolor naparu jest nieco jaśniejszy nić po drugim parzeniu, ale i tak mocny. Zapach klasycznego Pu-Erha dalej się utrzymuje na tym samym poziomie. Jest drewno, jest ziemia, jest dobrze. Za to w smaku delikatna zmiana. Zanika ziemia, a uwydatnia się drewno, jest też delikatna słonawa nutka.

No ciekawie, ale zaparzę go jeszcze kilka razy. Później ta lekka słonawość zanikła, być może było to przelotne wrażenie. Do szóstego parzenia pozostały smaki i aromaty takie jak w trzecim parzeniu. No może trochę delikatniejsze przy tym ostatnim. Jeśli chodzi o kolor naparu to pomimo wydłużania czasu parzenia o kolejne minuty stawał się on coraz jaśniejszy.

Jak na Pu-Erha za na prawdę niewielkie pieniądze to prezentuje się bardzo dobrze. Wyrazisty smak i aromat, typowy dla tego gatunku. Po 5 parzeniach nie miałam go dość, więc powiem szczerze, że gdyby nie blady napar z szóstego parzenia to zalałabym go jeszcze kilka razy.

2 komentarze:

  1. Zrobisz nadzienie do pierogów? Napiszesz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak tylko znajdę przepis na taki farsz i trochę czasu to jak najbardziej :)

      Usuń