12 stycznia 2016

Kenia Milima - czarna herbata z Czarnego Lądu


Herbaty z Afryki jeśli już się gdzieś pokazują to raczej jako ciekawostka niż stały asortyment. A szkoda, bo ciekawe i smaczne herbaty pochodzą nie tylko z Azji. Dzisiaj opowiem o moim odkryciu pochodzącym z wysokich gór Kenii.

Herbata do Kenii przyjechała z Indii razem z Brytyjczykami. Gdyby nie oni to pewnie teraz nie byłaby popularna tak jak teraz. No dobrze, ale do rzeczy. Mamy wysokie góry i indyjskie krzewy herbaciane, a to przypomina trochę scenerię ogrodów Darjeelingu lub plantacji Assamu. Być może stamtąd też pochodziły pierwsze kenijskie krzewy. Na szczęście specyficzny klimat w Kenii zrobił swoje i teraz możemy mówić o herbacie kenijskiej, a nie indyjskiej z Kenii.


Herbata Kenia Milima na pierwszy rzut oka wygląda jakby pochodziła z Assamu. Listki ma czarne, rozdrobnione, z niewielką ilością złotych tipsów. Na sucho, ale po ogrzaniu pachnie też podobnie, trochę owocowo, ale zdecydowanie bardziej słodowo i miodowo.


Do parzenia użyję zestawu dla kiperów, czyli specjalnego kubeczka z pokrywką do zaparzania i odpowiednich rozmiarów czarki. Pojemność zestawu to około 200ml, więc użyję około 2 gramy herbaty. Temperatura wody taka, jak dla większości czarnych herbaty, czyli wrzątek, a czas parzenia to standardowe 2 minuty.


Napar ma ładny czerwony kolor, z pomarańczowymi odcieniami przy brzegach czarki. Zapach naparu jest podobny jak listków po ogrzaniu. Słodkawy, delikatnie miodowy, ale też kwiatowy. Owoce są zdecydowanie mniej wyczuwalne. W smaku dominuje lekka słodycz. Wyczuwam bardzo delikatną goryczkę, ale na pewno nie jest ona na takim poziomie jak w herbatach cejlońskich. Ta goryczka jedynie dodaje charakteru lekkiej słodyczy i tworzy z nią bardzo przyjemną całość.


Mam jeszcze kilka herbat kenijskich z różnych źródeł, ale różnią się między sobą i dają ciekawy obraz herbat kenijskich jako takich. Może w najbliższym czasie uda mi się opisać te które mam, a potem poszukam jeszcze innych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz