Mglista herbata z Chin - za zimno, żeby ją parzyć w plenerze |
Wpis
był przygotowany już wcześniej, ale dopiero teraz dorzuciłam do niego zdjęcia.
Po tym plenerze stwierdziłam, że herbata nie lubi niskich temperatur otoczenia,
więc najbliższy wypad to chyba dopiero wiosną. No chyba, że postanowię coś
ugotować w plenerze.
Liście przed parzenie, po pierwszym i całkowicie rozwinięte po drugim parzeniu. |
No
dobrze, ale teraz o samej herbacie. Liście Fog Green Tea są intensywnie zielone
i pokryte niewielkim meszkiem, ale to akurat cecha typowa dla tego rodzaju
herbaty. Poza tym widać, że są bardzo młode i jeszcze niektóre z nich nie zdążyły
się rozwinąć. Pachną też ciekawie. Przypomina mi to zapach kruchego ciasta w
trakcie pieczenia. Przed parzeniem starałam się ogrzać czajniczek, ale musiałam
to powtórzyć. W ciepłym czajniczku liście pachną trochę inaczej. Teraz ten
zapach przypomina bardziej środek lata i rozgrzaną słońcem łąkę. Przez to czuć
też delikatne prażenie, jakiemu zostały poddane liście zaraz po zbiorze. Parzyłam
wodą o temperaturze około 75st.C, ale gdyby miała trochę więcej to herbata też
byłaby dobrze zaparzona.
Czajniczek musiał być dodatkowo dogrzany, ale dał radę. |
Pierwsze
parzenie trwało około 1 minuty. Po takim czasie uzyskałam bardzo delikatny
jasnozielony napar. Powinien być trochę mocniejszy. Zapach naparu był taki jak
się tego spodziewałam. Przypominał mi świeżo upieczony chleb lub ciasto. W smaku
też było przyjemnie. Bez goryczki, ale z delikatnym smakiem pochodzącym od prażonych
liści. Jak na tak spartańskie warunki herbata udała się pysznie, więc podjęłam
próbę drugiego parzenia.
Drugie parzenie, aż świeci. |
Tym
razem było ono dłuższe i trwało około 2 minuty. Kolor naparu rzeczywiście był
mocniejszy, ale nadal utrzymywał się w odcieniach zieloności. W zapachu też
było podobnie, ale tym razem jakby mniej pieczony, a bardziej roślinny. Trudno
mi opisać tak po prostu te zapachy, ale różnica jest jednak wyczuwalna. W smaku
też się zmienił, teraz jest bardziej wyrazisty. Najpierw czuć smak umami a
później roślinną słodycz.
Do parzenia w takich warunkach nadają
się chyba jedynie herbaty japońskie, bo i tak mają niższe temperatury
zaparzania niż chińskie. Jednak na razie wstrzymam się od parzenia w zimne dni
w plenerze. No chyba, że będzie to naprawdę sytuacja wyjątkowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz