3 stycznia 2016

Shui Xian Hong Cha - oolong, który został czarną herbatą


Sylwestra świętowaliśmy z czarną herbatą, ale nie taką pierwszą lepszą, bo z Tajwanu. Zwykle ten rodzaj herbaty kojarzy się z Indiami, Cejlonem, Chinami lub innymi regionami, ale nie z Tajwanem. Stamtąd pochodzą przecież najlepsze oolongi. No tak, ale czasem zamiast oolonga uda się zrobić czarną herbatę, a wtedy jest na prawdę niepowtarzalna i strasznie droga.


No dobrze, Tajwan kojarzy się z oolongami, Shui Xian to chińska odmiana oolonga, ale to wszystko w połączeniu dało czarną herbatę? Może zacznę od początku. Z tego, co mi wiadomo, to na Tajwanie mają dość długą tradycję wytwarzania czarnych herbat i znają się na tym dobrze, ale nie robią ich masowo. Jeśli uda się komuś dostać taką tajwańską czarną herbatę, to wtedy ceny osiągają czasem nienormalne wysokości, więc nie wszyscy podejmują się sprowadzać takie rarytasy. Krzewy odmiany Shui Xian pochodzą z Chin kontynentalnych i tam też robi się z ich liści ciemnego oolonga o tej samej nazwie. No niby logiczne, ale co ta odmiana robi na wyspie? Została sprowadzona tam i jest hodowana w warunkach zbliżonych do tych, jakie miała na kontynencie. A co ich podkusiło, żeby zrobić z tych listków czarną herbatę? No cóż, chińczykom na kontynencie często się zdarza, że zrobią czarną herbatę zamiast ciemnego oolonga, to czemu na Tajwanie nie spróbować takich czarów. A teraz nie pytajcie mnie ile zapłaciłam za tą herbatę i ile jej mam, bo i tak nie powiem. Cenę możecie sami sprawdzić w Internecie, a powiem tylko, że kupiłam ją w polskim sklepie.

1. Wszystko ustawione, to jeszcze poczytam o herbacie. 2. Najpierw ogrzewamy gaiwan. 3. Teraz czas na ogrzanie morza herbaty wodą z gaiwanu. 4. Dopiero teraz można nasypać herbaty do parzenia.

Herbaty mam niewiele, a nie chciałam zużyć wszystkiego za jednym razem, więc zaparzyłam w nowiutkim ceramicznym gaiwanie o pojemności około 100ml. Pierwszy napar musiał przejść przez niuchary, tego bym sobie nie odpuściła, a kolejne przelałam już do czarek z kompletu do gaiwana. Na taką pojemność użyłam 3,5 grama herbaty. Niby przy parzeniu w stylu Gongfu Cha zalecają więcej suszu na taką objętość, ale jak zobaczyłam te listki to stwierdziłam, że szkoda je męczyć w małym gaiwanie. Wrzątek w termosie, więc parzymy, ale bez budzenia, bo szkoda tracić pierwszego naparu przy tak otwartych liściach. No i nie mierzyłam czasów kolejnych parzeń, zdałam się na intuicję.

1. Herbata zalania. 2. Teraz czas na dokończenie zabawy z czarkami. 3. Trzeba je dobrze ogrzać, żeby herbata nie straciła swojego smaku. 4. Można nalewać, najpierw do niucharków, a potem do czarek, z których będziemy pić.

Napar od samego początku praktycznie do końca miał piękny bursztynowy kolor. Nie wiem, czy to mała ilość suszu, czy taka jest specyfika tej herbaty, ale z wyglądu bardziej przypominał mi klasycznego oolonga Shui Xian niż czarną herbatę. Listki stopniowo nabierały giętkości i od trzeciego parzenia miały już pełną objętość. Wytrzymały zaskakująco dużo parzeń. Zwykle czarne herbaty tracą swój smak i zapach po 4 parzeniach, a tutaj walory utrzymywały się nawet do 8 parzenia.

Drugie parzenie Shui Xian Hong Cha.

Pierwszy napar przeszedł przez zestaw z niucharkami. Zapach z niuchara zmieniał się, co chwilę. Najpierw rześki, owocowy, potem cięższy, słodowy, a na koniec zostawiał lekką karmelową słodycz. Zapach po drugim parzeniu był już nieco inny, dało się określić owoce. To były bardzo mocno dojrzałe czereśnie, takie aż czarne i nagrzane od słońca. Słód i karmel pozostawały do ostatnich parzeń.

Kilka kolejnych parzeń Shui Xian Hong Cha.

Pierwszy napar był bardzo delikatny w smaku, ale wyraźnie karmelowy. Kolejny dawał owocowe orzeźwienie i czereśnie, które opisałam w zapachu. Trzecie parzenie i zmiana odczuć, nadal są owoce, ale tym razem bardziej nam to przypomina nektarynki. Kolejne parzenia i zanikają smaki owocowe, a pozostają głownie słodowe i karmelowe. Pijąc tą herbatę przez chwilę poczułam się jakbym mieszała słód palony podczas wrzenia naszego Whisky Stouta. To był właśnie taki smak i zapach, jaki ma palony słód.

Listki przed parzeniem wyglądały na utrzymane w całości, ale po parzeniu okazały się być poszarpane.

Czy Shui Xian Hong Cha jest warta swojej ceny? Tego nie jestem w stanie określić. Znając jej historię i pochodzenie stwierdzam, że tak. Gdyby ktoś mi innym mi ją zaparzył to pewnie stwierdziłabym, że to najlepszy ciemny oolong, jakiego piłam do tej pory, ale nie pomyślałabym, że to czarna herbata z Tajwanu. Z resztą nie mam porównania, więc raczej bym nie wpadła na to sama. Szukając skojarzeń smakowych z czarnymi herbatami doszliśmy do wysokogórskich Darjeelingów z drugich zbiorów, ale każdy ma inne wspomnienia.

To było piękne pożegnanie starego roku 2015 i powitanie nowego 2016. Świetna herbata, miłe towarzystwo i relaks. A Wy pewnie hucznie świętowaliście, ale jeśli jest ktoś, kto wznosił toast herbatą to niech się odezwie i opowie jaką herbatę pił tej nocy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz