18 lipca 2014

Dobra zielona herbata z marketu?

Zielona herbata kupiona w zwykłym sklepie nie musi być zła.
Czasem zdarza się tak, że potrzebujemy herbaty, najlepiej zielonej a w pobliżu nie ma herbaciarni czy specjalistycznego sklepu z herbatami. Zostają sklepowe półki z wątpliwej jakości suszami. Jednak czasem można trafić na całkiem fajną zieloną herbatę właśnie w markecie.  Trzeba tylko poświęcić na to trochę więcej czasu niż na zwyczajne sięgnięcie po paczkę z  pułki. Gdy zna się podstawowe zasady przygotowywania herbaty, można nawet kupić coś co posmakuje.


Może powiem czym powinna charakteryzować się dobra zielona herbata z marketu. Oczywiście nie mówię to o mieszankach smakowych tylko o klasycznych suszach. Na początku trzeba zwrócić uwagę na sposób przygotowania proponowany przez producenta/dystrybutora. W miarę sensowny przedział temperatury to 70-80st. a czas 2-4 minut. Natomiast na większości opakowań z herbatą sypaną, niezależnie czy to czarna czy zielona widnieje temperatura 90-100st. C i czas 3-5 minut. Oczywiście są herbaty zielone, które to zniosą, ale czy są one warte naszej uwagi?

Gdy już mamy paczkę z dobrze oznaczoną herbatą w domu to warto obejrzeć listki, powinny być równe i w miarę możliwości raczej żywo zielone, nigdy przymglone czy szarawe. Mglisty nalot na suszu herbacianym sugeruje, że leżał on zbyt długo i zwietrzał. Najgorszym przypadkiem jest opakowanie z okienkiem. Promienie słoneczne niszczą herbatę. Jeśli opakowanie nie przepuszcza światła do liści to znaczy, że producent ma podstawową wiedze o herbatach a nie chce tylko opchnąć towar, który opłaca mu się sprzedać.

No tak ale samo opakowanie i liście to nie wszystko. Trzeba też zaparzyć to co się kupiło. Najpierw zaparzamy niewielką ilość wrzątkiem i po około 2 minutach odcedzamy. Jeśli tak przygotowany napar jest gorzki to jest dobrze. Znaczy to tyle, że nie są to najstarsze liście posiadające nikłe wartości odżywcze. Niestety większość herbat dostępnych w marketach po zalaniu wrzątkiem nie ma smaku. Tutaj właśnie trzeba uważać na napis głoszący "typu gunpowder". Z prawdziwym gonpowderem ma to tyle wspólnego, że można zalewać wrzątkiem i liście są zwinięte. Niby dużo, ale smak i właściwości takiej herbaty są zupełnie inne. To tak jakby porównywać Martini i wino z plastikowej butelki.

Udało mi się raz trafić na całkiem fajną herbatę zieloną właśnie w zwykłym sklepie spożywczym. Nie pamiętam marki, bo po otwarciu opakowania przesypałam ją do torebki z zapięciem strunowym. Czasem piję ją, gdy mam ochotę na mieszanie herbaty zielonej z dodatkami smakowymi. Wtedy nie szkoda mi droższego suszu, a smak herbaty jest intensywny.

W ogóle moją pierwszą herbatą zieloną była właśnie jakaś "typu gunpowder" i po wypiciu jednego kubka stwierdziłam, że nie lubię zielonej herbaty. Teraz wiem, dlaczego nie lubiłam tamtej herbaty. Świat herbat ma wiele do zaoferowania tylko jego kolory trzeba poznać od tej lepszej strony.

2 komentarze:

  1. To jakis horror z tymi herbatami. Faktycznie trudno znależć dobra na półce marketu. Zazwyczaj wszystkie dostepne sa czarne,jakby nie było herbaty zwyczajnej regularnej. Cejlon, Tajwan itp oferuja tylko herbaty czarne. O KROPNE! moim zdaniem. Ostatnio kupuje w Kauflandzie Herba Mate z limonka. Lubie ja, bo pozbawiona jest specyficznego zapachu herbaty zielonej (zapach rybi).Po zaparzeniu,odstałym wrzatkiem, herbata ta ma piekny kolor i zapach.Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. "Ostatnio kupuje w Kauflandzie Herba Mate z limonka. Lubie ja, bo pozbawiona jest specyficznego zapachu herbaty zielonej (zapach rybi)."

    Anonimowy, 5 sierpnia 2014 20:25

    Co prawda powyższy wpis dotyczył herbaty zielonej, ale z komentarza wynika, że osoba komentująca pije yerba mate, a nie zieloną herbatę. No cóż, na początku wszystko co się zalewa wrzątkiem jest "herbatą", ale ważne, że pijący szuka różnych smaków.

    Do sedna. Trochę to trwało, ale w końcu udało mi się zajrzeć do Kauflanda i zwiedzić półkę z herbatami. Nie wiem, o której dokładnie yerba mate z tego marketu mówi autor komentarza, ale znalazłam trzy możliwości. Pierwsza to produkt firmy Astra, który zawierał około 60% yerba mate, do tego całe mnóstwo innych ziół i hibiskus. Takie połączenie mi nie odpowiada, bo nie lubię różowej yerby, a poza tym hibiskus zabija smak yerba mate. Ale pozostałe dwie opcje to produkty firmy Loyd, wersja cytrynowo miętowa i mandarynkowa. Yerba mate miętowo cytrynowa ma tylko około 70% liści ostrokrzewu paragwajskiego, ale za to mandarynkowa zawiera aż 90% tego suszu. I właśnie to przekonało mnie do kupienia wersji mandarynkowej, już wkrótce możecie spodziewać się wpisu o tym produkcie.

    OdpowiedzUsuń