1 października 2015

Tsui Yu - zapomniany tajwański oolong


Jak to z przeprowadzkami bywa, nagle znajdują się rzeczy, których dawno szukaliśmy a potem zapomnieliśmy. Znajdują się też rzeczy, o których nie mieliśmy pojęcia, że w ogóle są. No właśnie w taki cudowny sposób znalazł się tajwański oolong Tsui Yu. W szafce przeleżał chyba ze 2 lata, ale w szczelnym opakowaniu nic mu nie groziło. Ciekawe jak zmienił się jego smak po takim czasie.


Listki przed (1.), w trakcie (2.) i po parzeniu (3.)

Było go naprawdę niewiele, około 5 gram i na parzenie zużyłam całą porcję. To całkiem sporo jak na czajniczek o pojemności około 100ml, ale będę parzyć zgodnie z zasadami podanymi przez jednego z tajwańskich producentów oolongów. Zalań będzie sporo, a listki będą miały możliwość rozwinięcia się. Herbata uformowana jest w niewielkie kuleczki, na które składają się pierwsze listki z krzewu. Na razie zapach nie jest intensywny, ale wcale się nie dziwię. Zobaczymy, co herbata pokaże w ogrzanym czajniczku.

Pierwsze parzenie Tsui Yu.

W czajniczku listki ogrzewają się i uwalniają ciekawy zapach. Są nuty lekko kwiatowe i wiosenne, które znam ze świeżych jasnych oolongów, ale do tego dochodzi zapach warzywny, przypominający nieco młode Pu-Erhy. Gdy oglądałam relacje z parzenia 40-letniego ciemnego oolonga na jednym z amerykańskich kanałów na YT, to panowie też opisywali jego smak, jako mocno warzywny. Ciekawa zależność, może zostawię na kilka lat w zapomnienie jeszcze inne herbaty i zobaczę, co się z nimi stanie?

Drugie parzenie Tsui Yu.

Parzyć będę wodą o temperaturze 85 st. C. Czasu poszczególnych parzeń: I - 1min, II - 30sek, III - 1min, IV - 1,5 min, V - 2,5 min, a każde kolejne o minutę dłuższe. Mniej więcej taki sposób parzenia podaje znana w Polsce firma produkująca oolongi na Tajwanie i nie obejmuje on opcji budzenia herbaty przed parzeniem. Pewnie, dlatego pierwsze parzenie jest wydłużone do 1 minuty.

Trzecie parzenie Tsui Yu.

Od początku napar jest klarowny i ma ładny jasnożółty kolor. W zapachu powtarzają się nuty świeżych warzyw, ale jednak dominują po pewnym czasie lekkie aromaty kwiatowe. W smaku jest podobnie, ale poza kwiatami czuć jeszcze śmietankową jedwabistość. Przy II i III parzeniu napar jest bogaty w olejki eteryczne i daje uczucie pełności w ustach.

Czwarte parzenie Tsui Yu.

Myślałam, że kilkuletnia herbata zaskoczy mnie jakimiś nieprzyjemnymi smakami, a tu niespodzianka. W najbliższym czasie nie będziemy się przeprowadzać, ale teraz trzeba rozpakować to, co jeszcze nierozpakowane, a może znajdzie się jeszcze jakaś zapomniana herbata i pokaże coś ciekawego.

Trochę pieszczot dla czajniczka.

A propos przeprowadzki, jak się pewnie domyśliliście już nie mieszkamy w Krakowie. Obiecujemy odwiedzać miasto królów w miarę naszych możliwości i ciekawych wydarzeń.

12 komentarzy:

  1. Tej herbaty mam jeszcze całe 50g, jako zapas tajwanskich oolongów, których mi sie kiedyś nazbierało :-) jak mogę, to przy jej zaparzeniu wykorzystam Twoje proporcje, i zobaczę co ja pomyślę o tej herbacie :-) bo u mnie leży ona z pół roku dopiero ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ooo, to daj znać co ci wyszło przy takim parzeniu. Sporo masz tej herbaty, więc możesz jeszcze poeksperymentować z proporcami :)

      Usuń
  2. a może w Polsce stworzymy nowy rodzaj herbaty: leżakujące oolongi? ;)
    Jeśli przeprowadziliście się do Warszawy - dajcie znać: umówimy się na herbatę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po co tworzyć? Gdyby w Chinach lub na Tajwanie miało to sens, to na pewno wyróżniliby taki rodzaj herbaty. Z dłużej leżakujących mają tylko Pu-Erhy i niech tak zostanie. Potem znowu będzie zamieszanie, żeby wyiskać oolongi z herbat czerwonych (Pu-Erhów).
      Nie, nie przeprowadziliśmy się do Warszawy, ale kiedyś na herbatę możemy się umówić :)

      Usuń
    2. Po co? bo Polacy nie gęsi i też mogą mieć swoją herbatę ;) Oczywiście ani na Tajwanie ani w Chinach nikt nie wpadnie prawdopodobnie na pomysł, by herbaty leżakowały w najdalszych kątach szafek, więc my możemy być prekursorami ;) ale faktycznie, zamieszania może być z tego co nie miara i polskie leżakujące oolongi mogą nie przetrwać konkurencji z leżakującymi puerhami z Yunnanu...więc, potraktujmy ten pomysł jako żart po prostu ;)

      Usuń
    3. Ale zostawiać herbaty na dłuższy czas same sobie możemy, ale to już na własną odpowiedzialność i użytek :)

      Usuń
  3. Też mi się zdaża odkopać coś ciekawego od czasu do czasu. Chociaż najfajniej byłoby mieć 2 jednakowe opakowania tej samej herbaty i jedną na świeżo, a drugą po "zapomnieniu". Mogłoby wyjść coś ciekawego:)
    Jesze mi się nie trafił warzywny oolong. Trzeba będzie jesze duużo herbat popróbować!:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. heh... trafić na oolongi z tej samej plantacji z roku takie same to byłoby coś, ale to się chyba nigdy nie zdarzy, bo co roku klimat delikatnie się zmienia, a za tym idą zmiany w smakach i aromatach herbat tradycyjnie uprawianych. Porównanie, o którym mówisz byłoby możliwe jedynie w przypadku herbat produkowanych masowo, bo one zawsze mają być takie same, bez względu na to w jakich warunkach rosły...

      Usuń
    2. Hmm.. racja. Z masowymi byłoby latwiej.
      Ale jeśli na przykład 50 g herbaty z jednego zakupu- jeden krzew ten sam zbiór, ten sam rok itd. podzielić na 2 porcje. Jedną spróbować świeżą a drugą po jakimś czasie.
      Jak mi coś świeżego w ręce wpadnie to chyba się pokuszę o eksperyment:)

      Usuń
    3. To daj znać co Ci wyszło i czy w ogóle, bo dobre oolongi za szybko się kończą :)

      Usuń
  4. Czyżby ta "stara" herbatka zaszkodziła? Od 3 tyg cisza...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale masz wyczucie, od wczoraj walczyłam z brakiem weny :)

      Usuń