8 sierpnia 2015

Darjeeling FF - pierwszy zbiór z plantacji Oaks

Blondyn wieczorową porą - Darjeeling Oaks FF

Gdy pytałam, którą herbatę kupioną na Święcie Herbaty opisać, jako pierwszą to ktoś wybrał od razu Darjeelinga. Zatem zapraszam do czytania i podziwiania. Specjalnie dla tej herbaty wybrałam szklany zaparzacz, bo jej listki są niesamowite. Postaram się też wyjaśnić, dlaczego jej listki są tak kolorowe.

Zanim się napijemy, to jeszcze kilka słów o herbatach pochodzących z regionu Darjeelinga. Otóż w naturalnych warunkach krzewy herbaciane tam nie występują, a wprowadzili je dopiero Anglicy. Trochę kombinatorstwa było potrzebne, żeby uniezależnić się od chińskich dostawców i móc wykorzystać skolonizowane tereny. Początkowo krzewy nie czuły się najlepiej na obcej ziemi i potrzebne były eksperymenty botaniczne. Krzewy herbaciane z Darjeelingu są spokrewnione zarówno z herbatą chińska jak i assamską.Ale co tam same krzewy, stopień fermentacji też się różni od herbat pochodzących z nizin. Wysokogórski klimat i uboga gleba mają szczególny wpływ na smak i aromat herbaty. Listki herbaciane zawierają o wiele mniej wilgoci niż te wyhodowane na żyznych glebach nizinnych i ich proces fermentacji musiał być nieco zmodyfikowany. Tak na prawdę Darjeelingi, zwłaszcza te z pierwszego zbioru, są herbatami częściowo fermentowanymi. Gdyby porównać do herbat chińskich to jest to coś na poziomie oolongów, ale w tym przypadku zalicza się je już do herbat czarnych. Dlatego mamy tak zróżnicowane kolorystycznie susze pochodzące właśnie z wysokogórskich plantacji. Praktycznie ta sama historia dotyczy herbat z Nepalu.

Listki podczas pierwszego parzenia.


Liście mojej czarnej-nie-czarnej herbaty mają głównie odcienie zielone, ale z lekkimi brązami. Widać też srebrzyste młode pączki herbaciane. Susz pachnie rześko, lekko owocowo, ale są też kwiaty i coś, co mi się kojarzy ze skorupką kardamonu. Po wrzuceniu do ogrzanego naczynia zapach staje się mocniejszy i przypomina mi łąkę w upalny letni dzień, gdy wszystkie kwiaty pachną najmocniej jak mogą.


Napar z pierwszego parzenia.

Parzyć będę w szklanym zaparzaczu, żeby pokazać piękne listki, a podam w czarkach z podwójnym dnem, aby zaprezentować napar. Proporcje suszu to około 4 gramy na 200 ml wody. Ta czarna herbata jest prawie oologniem i należy się jej delikatniejsze traktowanie, więc temperatura wody to około 90 stopni C. Zaczynam od czasu parzenia około 1,5minuty, a z kolejnymi zalaniami będę go wydłużać o kolejne 30 sekund.

Listki podczas drugiego parzenia.

Po pierwszym parzeniu napar ma delikatny, złotawy kolor. Później, gdy listki się rozwiną przybiera na mocy i przechodzi w lekkie pomarańcze bardziej zbliżone do herbat czarnych. Zapach naparu zmienia się delikatnie z kolejnymi parzeniami. Najpierw jest kwiatowy z lekką nutką owocową, później przechodzi w bardziej przyprawowy, a na zakończenie przypomina świeże drewno z drzewa owocowego. Smak również zmienia się z kolejnymi parzeniami, a nawet w obrębie jednego naparu wraz ze stygnięciem herbaty. Najważniejsze, że goryczka jest prawie nie wyczuwalna, a jeśli już ją czuję to wpasowuje się dobrze w główne smak. Na początku zaczyna się od polnych kwiatów i ziół, a później staje się bardziej pikantny, przyprawowy, korzenny, z nutką przypominającą mi późne parzenia ciemnych oolongów.

Trzecie parzenie i widać niewielki stopień fermentacji.

Tym razem postanowiłam nie opisywać dokładnie, co macie czuć w smaku i zapachu każdego kolejnego parzenia. Sama uczyłam się herbat porównując je do tego, co znam z własnej biblioteki smaków i zapachów. Każdy na inne wspomnienia organoleptyczne, więc jeśli piszę o łące pełnej kwiatów to każdy ma inne odczucia, a to, co ja tak nazwałam może określić w zupełnie inny sposób. Podsumowując, postaram się już nie sugerować szczegółowo, co macie czuć. Bawcie się herbatą, eksperymentujcie, poszukujcie swoich smaków. No i dajcie czasem znać, czym Wam smakują herbaty, które pijecie razem ze mną :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz