3 listopada 2014

Pu-Erh z płatkami róży z Chin

Pu-Erh z płatkami róży, bez smaku róży.

Po dłuższej przerwie wracam do opisywania Pu-Erhów, które jakiś czas temu zamówiłam sobie z Chin. Po tamtych pięciu następny w kolejce jest wersja różana. Tym razem będzie to wersja od tego samego producenta, co kostki z chryzantemą i lotosem.

Pu-Erh w czarce, ale jeszcze nieodpakowany.

Kostka łanie zapakowana w papierek, na którym nadrukowany jest dobrze znany niebieski znak jakości. Dla znających język chiński a przynajmniej umiejących go rozszyfrować dla własnych potrzeb ujawni się też data produkcji 6 marca 2014 roku. Gniazdo wygląda ładnie, widać wprasowane fragmenty płatków róży. Pu-Erh pachnie tak jak powinien, starą piwnicą. Ważne jak smakuje i jaki jest wydajny, więc parzymy.

W tym będę parzyć.

Nauczona doświadczeniem, tym razem parzę w moim Pu-Erhowym czajniczku z glinki yixing, a do towarzystwa zapraszam moje nowe czarki. Do kompletu brakuje mi tylko glinianego lub kamionkowego morza herbaty. No dobrze, ale naczynia, jakie by nie były to trzeba je nagrzać przed parzeniem. Przygotowałam wodę o temperaturze około 95st.C, czyli coś, co już jest praktycznie wrzątkiem. Tam gdzie byłam nie ma szans na wrzenie w 100st.C. Tak mocno sprasowana herbatę trzeba obudzić przed parzeniem, więc to zrobiłam i nie trzeba było dużo, tylko kilka sekund. Po płukaniu jest puszysta i gotowa do właściwego parzenia

Płukanie, czyli budzenie herbaty.

Pierwsze parzenie trwało około 1 minuty. Napar iście czarny, całkowicie nieprzejrzysty, taki jak powinien być. W zapachu przypomina mi starą piwnice mojej babci, chłodna, wilgotną i czarną jak ta herbata. W smaku jest dość ostra. Kojarzy mi się z mokrym, świeżym drewnem. Gdy dałam ją do degustacji siostrze mojego Kuby to określiła ten smak, jako "nieszczególny". No cóż, nie każdy musi lubić prawdziwe Pu-Erhy.

Pierwsze parzenie, czarne jak noc.

Drugie parzenie też trwające 1 minutę dało również bardzo ciemny napar. No może odrobinę jaśniejszy niż za pierwszym razem, ale jednak widać, dlaczego Chińczycy Pu-Erhy nazywają czarnymi herbatami. W zapachu czuć jesień, suche liście i drzewa przygotowane na zimę. Może to zbyt poetycko zabrzmiało, ale ja tak czuję tę herbatę. Za to smak już nie jest taki ostry jak po pierwszym parzeniu. Wydaje się być bardziej ułożony, ale nadal czuć drewno. To parzenie też nie posmakowało wszystkim.

Ja tam lubię Pu-Erhy.

Już bardziej dla siebie i Kuby zrobiłam trzecie parzenie. Tym razem czas wydłużyłam do 2 minut. Kolor napary już bardziej przypominał bardzo mocną czarną herbatę, ale nadal był to mocny brąz. Zarówno w zapachu jak i smaku czuć jak dla mnie przyjemne drewno. Po tym parzeniu nie powinno być już wielkich zaskoczeń, ale zaparzę jeszcze raz czy dwa to gniazdo.

Drugie parzenie.

Czwarte parzenie też na 2 minuty. Kolor naparu już nie zachwyca, przypomina raczej słabą czarną herbatę niż mocnego Pu-Erha. Za to w zapachu i smaku nadal utrzymuje się delikatne drewno. Nie będę parzyć po raz piąty, bo to nie będzie miało sensu.

Napar z trzeciego parzenia. Do porównania z pierwszym i drugim.

W sumie to całkiem fajny Pu-Erh, młody, z charakterem, ale ja takie lubię. Moja wątroba też je lubi, zwłaszcza po świętach w domu i obiadkach u mamy. Poszukam może w polskich sklepach w miarę dobrych i tanich Pu-Erhów w kostkach i też coś opisze jak znajdę. Na razie mam jeszcze zapas tych chińskich.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz