6 września 2014

Wietnamska zielona herbata z kwiatem lotosu - Che Hoa Sen

Zielona herbata z Wietnamu.
Wybrałam się ostatnio ze znajomym do sklepu, którego właścicielem jest pewien Wietnamczyk. Oczywiście poza herbatami nie wiele mnie tam interesowało, ale można dostać w tym sklepie chyba wszystko do kuchni chińskiej. Całe półki makaronów ryżowych, różnych sosów, zupek chińskich, mleczka kokosowe i inne takie. Ale było też coś, co zachwyciło mojego kolegę, czyli azjatyckie słodycze, a przede wszystkim żelki kukurydziane. No nic, wróćmy do półki z herbatami. Jak się pewnie domyślacie susze pochodzące prosto z Wietnamu, wyłącznie herbaty zielone. A ja wybrałam sobie na razie tylko dwie na próbę i jedna z nich spróbuję dzisiaj opisać.

Kolorowe opakowanie
przyciąga uwagę.
Herbata jest estetycznie zapakowana w szczelną foliową torebkę. Kolorystyka opakowania wskazuje na to, że ma się wyróżniać na półkach sklepowych. Dobrze, że to nie jest typowa herbata na eksport, bo dla siebie zawsze robią lepsze rzeczy niż dla innych. Ale, żeby ocenić herbatę trzeba ją zobaczyć i zaparzyć, no to otwieramy. Już pachnie zachęcająco. Taki słodkawy zapach jak w przypadku herbat chińskich, ale nie mocno podprażany. Ogólnie mogę powiedzieć, że jest to zapach typowo roślinny, na pewno nie rybny tak jak w herbatach japońskich, ale ma coś z nimi związanego. Po wrzuceniu liści do ogrzanego naczynia zapach delikatnie się zmienił i przypominał trochę Lung Chinga, czyli lekko ugniataną herbatę chińską. Co ciekawe nadal nie wyczuwam mocnego zapachu lotosu, ani nie widzę płatków tego kwiatu. Może to była to przyjemna słodycz, ale tego nie jestem pewna.

Liście wyglądają na w miarę niepołamane, ale są dość mocno zwinięte, więc na razie trudno coś konkretnego o nich powiedzieć. Dopiero po zaparzeniu będzie można je rozwinąć bez łamania i zobaczyć, w jakim są stanie. Najważniejsze, że mają przyjemny zielony kolor, praktycznie bez szarawego nalotu.

Drugie parzenie w gaiwanie.
No to parzymy. Producent zaleca by wrzątek wlać do czajniczka, a następnie wsypać herbatę. No cóż ja zrobię to trochę inaczej. Użyję wody o temperaturze około 85 st.C, czyli takiej, jaką powinnam uzyskać po nalaniu wrzątku do nienagrzanego wcześniej czajniczka. Za pierwszym razem parzyliśmy liście około 2 minuty. Napar wyszedł dosyć jasny, lekko słomkowy. Bardziej podobny do herbaty chińskiej niż japońskiej. Jednak widoczne są lekkie odcienie zieloności. W zapachu powraca ta intrygująca słodycz, którą identyfikuję z kwiatem lotosu. W smaku nie czuć goryczki, której się obawiałam. Zwykle przy wyższych temperaturach herbata zielona mocno się zaparza i gorzknieje, ale tutaj było inaczej. Poza brakiem goryczki herbata smakuje bardzo naturalnie. Mogę porównać ją do chińskiej kukichy. Liście nie rozwinęły się całkowicie wiec można je spokojnie zaparzyć przynajmniej jeszcze raz.

Przelewanie do naczynia
wyrównującego napar, znanego
pod nazwą morze herbaty.
Biorąc pod uwagę odporność tej herbaty na wysoką temperaturę parzenia wydłużę czas do 3 minut. No i tu zaskoczenie. Zapach naparu nadal się nie zmienia, ale jego kolor nabrał mocy. Ten lekki słomkowy z odcieniami zieloności przeszedł teraz z mocno słomkowy. W smaku nadal nie czuć goryczki, która przy herbatach z Chin czy Japonii powinna pokazać się po tak długim czasie parzenia. Coraz bardziej podoba mi się ta herbata i nie mogę się doczekać aż opiszę tą drugą.

W białych czarkach napar
z pierwszego parzenia
prezentuje się zachęcająco.
Te same liście parzyłam jeszcze trzy razy i do czwartego parzenia napar miał przyjemny smak i zapach. Pietę parzenie było już nieco wodniste, więc dałam sobie spokój z kolejnymi. Ale za to liście rozwinęły się bardzo ładnie i z całą pewnością mogę powiedzieć, że były one jedynie rozrywane na połowy i to nie zawsze. Zwijanie pewnie polegało na zagięciu liścia w pół, a następnie zwinięciu w rulonik. Zastanawiam się jeszcze, jak będzie smakować ta herbata zaparzona woda o temperaturze 90st.

Liście po parzeniu.
Do tej pory znałam tylko jedną herbatę z Wietnamu i jedno, co wiedziałam o niej to, że można ją zaparzać w 80st. C i nadal była smaczna. To, co kupiłam u pana Wietnamczyka przerosło moje oczekiwania. Tamtejsza aromatyzowana herbata z marketu jest lepsza niż to, co przychodzi do Polski z tego samego kraju. Pewnie kolejną herbatą, którą opiszę będzie ta, którą kupiłam w tym samym sklepie. Pu-Erhy z Chin mogą poczekać, nic im się nie stanie, a na pewno będą lepsze jak poleżą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz