4 września 2014

Organiczny Lung Ching gotowy do picia

Spokojne południe i Lung Ching

Tym razem trochę inaczej niż zwykle. Napisze o parzeniu zielonej herbaty tak żeby się jej napić dla zaspokojenia pragnienia. Myślę, że wpis się spodoba, bo będzie trochę się różnił od pozostałych na moim blogu. Przede wszystkim będę parzyć herbatę nie dla smakowania, ale dla zwykłego napicia się jej. Do tego celu użyję nieco zapomnianego czajniczka o pojemności około 500ml.


W ogrzanym dzbanku liście pachną lepiej.
Może powiem jeszcze, dlaczego wybrałam taką a nie inną herbatę. Lung Ching był jedną z moich pierwszych dobry, zielonych herbat. Parzenie jej nie jest trudne, ale z czasem poznając tą herbatę bliżej można się przekonać, że skrywa ona w obie o wiele więcej. Właśnie, dlatego spokojnie mogę go polecić do nauki samodzielnego parzenia tego rodzaju herbaty. Owszem jest dosyć wymagający, ale przetrwa więcej niż klasyczna Sencha. No i ten smak i zapach. Dobra, to może przejdę do samego parzenia.

Pod koniec parzenia widać,
ile liści się już zaparzyło.
Ważna jest temperatura wody. Przy Lung Chingu można sobie pozwolić na odrobinę swobody. Dzisiaj parzyłam ją wodą o temperaturze około 75st.C, ale przy 70 st.C też się zaparzy. Jednak nie warto przesadzać, bo 80 st.C może okazać się zbyt wysokie. Dzięki spłaszczonym listkom woda nie od razu dociera do całej powierzchni suszu i w rzeczywistości herbata zaparza się wolniej niż lekko zwinięta Sencha. Tutaj też możemy mniej dokładnie mierzyć czas parzenia. Jeśli przelejemy napar już po 2 minutach to jest dobrze, ale gdy odczekamy jeszcze 30 sekund to też nic złego się nie stanie. Moje pierwsze parzenie trwało właśnie 2 minuty. Zapach liści zapowiadał lekką słodycz i kwiatowość. W smaku również potwierdzają się te przewidywania. Gdybym parzyła Lung Chinga za pierwszym razem około 3 minuty to mógłby być lekko goryczkowy. Jeszcze słowo o naparze. Kolor ma lekko żółtawo beżowy, czyli standardowy dla zielonych herbat chińskich.

Napar z pierwszego parzenia.
Dzięki temu, że pierwsze parzenie trwało około 2 minut można te same liście zaparzyć jeszcze raz. Teraz już trochę dłużej, bo 2,5 minuty, ale 3 minuty też nie zaszkodzą. Oczywiście woda miała taką samą temperaturę jak za pierwszym razem. Zauważcie, że parzyłam w szklanym naczyniu i dopiero napar przelewałam do czajniczka. To samo możecie zrobić w domu, przyjmując znajomych na herbatkę. Żeby liście nie stały w naparze i nie dawało goryczki do całości można najpierw zaparzyć w kuchni herbatę w jednym naczyniu a następnie gotowy smaczny napar przelać do eleganckiego czajniczka, z którego będziecie dopiero nalewać do filiżanek. Liści nie widać, herbata jest smaczna i ładnie podana.

Listki po parzeniu, ach ta zieleń.
Pijąc samemu w domu też można tak zrobić. Pewnie większość osób lubiących dobre książki czyta je przy kubku lub filiżance herbaty. No tak, o ile z czarną herbatą nie ma większego problemu to zielona sprawia pewne problemy. Ale gdy zaparzymy ją w ogrzanym naczyniu i przelejemy do ogrzanego wcześniej czajniczka a następnie do gorącego kubka to wtedy smak i zapach na dłużej pozostają takie jak powinny być. W sumie nie wiem, co smakuje gorzej, zimna czy za długo parząca się zielona herbata.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz