13 września 2014

Lung Chee - biała herbata z Kenii

biała herbata Kenia Lung Chee
Biała herbata z Kenii, tylko szkoda, że tak połamana.
Dzisiaj będzie bardzo nietypowo. Po pierwsze napiszę o białej herbacie pochodzącej z Czarnego Lądu. Po drugie będzie to herbata mocno połamana, a takich nie lubię. Kupiłam ją, bo zachęciła mnie zapachem suszu, ale ma coś w sobie takiego, że nie kupię jej więcej. Sami się przekonajcie, dlaczego podjęłam taką decyzję.

Zacznę od pozytywów. Liście, a właściwie to, co z nich zostało są dość jasne. W porównaniu do Pai Mu Tana to są bardzo jasne. Do tego ładnie pachną. Porównałabym ten zapach do świeżych herbatników, lekkiej wanilii, taki ogólnie słodkawy, ale nie nachalny. Pomimo bardzo widocznego łamania liści postanowiłam kupić jednak niewielką ilość tej herbaty. Oczywiście przepis nakazywał parzyć ten susz w temperaturze 80-90 st.C. w czasie 2-7 minut.

Napar z pierwszej próby.
Ten kolor jest niestety prawdziwy.
Za pierwszym razem wybrałam temperaturę pośrednią z podanego zakresu, czyli 85 st.C. Wydawała mi się ona odpowiednia dla herbaty białej, jednak spotkało mnie rozczarowanie. No, ale po kolei. Zanim zalałam liście wodą to wrzuciłam je do ogrzanego wcześniej czajniczka. Zapach był przyjemny, nadal słodki. Jednak zdradzał nuty goryczki ukrywające się w kakaowym aromacie podgrzanych liści. Po ocenieniu zapachu zalałam susz wodą o wybranej wczesnej temperaturze i parzyłam według przepisu podanego przez dystrybutora, czyli 2 minuty za pierwszym razem. Kolor naparu był podejrzanie różowy, za mocny jak na białą herbatę. No cóż, smak nie był już tak przyjemny jak zapach. Napar był po prostu gorzki i nie była to przyjemna gorycz typowa dla herbat czarnych. I nie jest to tylko moja opinia. Jednak nie poddałam się i postanowiłam zaparzyć nową porcję liści.

Mniej różu, ale też nie to o co chodzi.
Za drugim razem zmniejszyłam temperaturę wody o 5 stopni. Powinno być lepiej, zwłaszcza, że nadal trzymam się podanego zakresu temperatur. Po dwuminutowym parzeniu uzyskałam już mniej różowy napar. Nadal nie jest to naturalny kolor naparu jak dla białej herbaty. Dopóki nie spróbuję to się nie dowiem czy wyszła prawidłowo. Niby jest mniej goryczy, ale to nadal nie ten smak. Mojej towarzyszce testów też nie smakuje, wiec z tą herbatą jest coś nie tak. To, że liście pochodzą z Kenii to nie usprawiedliwia tej herbaty. Może jest gorzka, dlatego że skrzywdzono ją łamaniem liści. No cóż, do trzech razy sztuka.

Po drugim nieudanym parzeniu Martyna się poddała i nie chciała więcej próbować ze mną herbaty. Jednak jak postanowiłam tak i zrobiłam. Zaparzyłam nowy susz po raz trzeci. Tym razem wyszłam z założonego zakresu temperatury. Użyłam wody o temperaturze 75 st.C. Tak powinno się parzyć herbaty zielone a nie białe, ale jak ta nie smakuje parzona prawidłowo to trzeba zmienić zasady gry. Jak we wcześniejszych próbach i tym razem parzenie trwało 2 minuty. No i w końcu udało mi się uzyskać napar o normalnym kolorze. Lekko żółtawy wpadający w zielenie. Niestety, tutaj nie pokażę zdjęć, bo już zrezygnowałam z robienia ich. Za to możecie zobaczyć jak wygląda źle zaparzona biała herbata. Co do smaku to teraz mogę poczuć wyczekiwaną miodową słodycz. Jest ona bardziej wyczuwalna niż w przypadku wcześniej wspomnianego Pai Mu Tana. Można poczuć lekką sianowatość, ale to w granicach normy. Jak na tak nietypową herbatę to jest nawet znośna.

Czasem nie warto trzymać się ściśle zaleceń producenta czy dystrybutora. Nie rozumiem z resztą, co mają na celu podając takie parametry parzenia, jeśli stosując się do nich herbata jest niesmaczna. Jeśli opisując tą herbatę uraziłam czyjeś uczucia to serdecznie przepraszam, ale wpis miał na celu pokazanie jak należy stosować się do zaleceń producenta, gdy nie mają one zastosowania w rzeczywistości. Szkoda tylko, że większość herbaty, której miałam musiałam zużyć na nieudane próby. Szczególne podziękowanie należy się Martynie (Shina) D. za szczere wypowiedzi, co do smaku herbaty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz