12 września 2014

Klasyczna zielona herbata z Wietnamu - Tra Nam Sad

wietnamska zielona herbata liściasta
Wietnamska zielona herbata przeznaczona do picia na co dzień.
Jak pisałam we wcześniejszym wpisie o zielonej herbacie z Wietnamu kupiłam też drugie opakowanie. Tym razem opiszę zieloną herbatę z tego kraju, ale już bez dodatków. Gdy stałam w sklepie pana Wietnamczyka przy półce z herbatami to pierwsze, co wzięłam to była herbata, której nazwę znam. Mogłoby się wydawać, że będzie to dobry wybór, bo będę mogła napić się herbaty, którą znam. Jednak pan sprzedawca przekonał mnie, że to, co wtedy trzymałam w ręce nie jest najlepszym wyborem i podał mi herbatę według niego mniej gorzką a przez to bardziej smaczną. Cena była zachęcająca, a i tak chciałam kupić u niego herbatę. Z resztą on sam dobrze wie, że jak poleci coś niedobrego to raczej mało, kto do niego wróci.


Zielono wszędzie.
Wracając do samej herbaty to opakowanie oczywiście jest stworzone na półki sklepowe. Kolorowe, wyróżnia się spośród innych i wiadomo, że w środku jest zielona herbata, bo zielone. Co ciekawe na tym opakowaniu widnieją znaki jakości "Vietnam Best Food”, o których nic nie słyszałam. Może, dlatego, że w Polsce mało jest jeszcze dobrych herbat i w ogóle dobrego jedzenia z tego kraju. Wietnamczycy znają swoją herbatę i wiedzą, że światło słoneczne jej szkodzi, więc paczka nie przepuszcza światła.

Drobne listki, herbata będzie dobra.
Opakowanie to tylko powłoka zewnętrzna, a mnie interesuje to, co ta paczka ma w środku. No to otwieramy. Susz herbaciany pachnie bardzo intensywnie, ale zapach przypomina bardziej jasnego mlecznego oolonga niż klasyczną zieloną herbatę. Nie ma takiego typowego wędzenia czy prażenia, ale jest czysty roślinny zapach, bardziej wpadający w słodycz niż w sianowatość. Po wrzuceniu liści do ogrzanego wcześniej naczynia można poczuć delikatną zmianę zapachu. Nadal wyczuwalna jest ta miła słodycz, ale teraz przypomina bardziej mleczne ciasteczka czy herbatniki. Same listki są lekko poskręcane w małe spiralki i przypominają chińską herbatę Bi Luo Chun, ale bez jej charakterystycznego meszku.

Napar z pierwszego parzenia.
Zmiany zapachu są wyraźnie, ale smak na pewno będzie jeszcze bardziej zaskakujący. Pierwsze parzenie trwało około 1,5 minuty i użyłam wody o temperaturze 85 st.C. Temperatura wody wynika z opisu na opakowaniu, więc nie chciałam jej zmieniać. Czas nie był aż tak ściśle określony, więc miałam tu pewną swobodę. Napar ma przyjemny zielony kolor, lekko wpadający w żółty. Jest dość delikatny jak na herbatę z marketu, nawet wietnamskiego. Pachnie przyjemnie, ale już bez tej słodyczy obecnej  w zapachu samych liści. W smaku na pewno nie czuć tu żadnego wędzenia, ale jest wyczuwalne lekkie prażenia tak jak w przypadku Lung Ching czy Ding Gu Da Fang. Tak jak się domyślałam na początku, ta herbata jest na prawdę zaskakująca. Tyle różnych zapachów w jednej herbacie.

Napar z drugiego parzenia.
Drugie parzenie trwało już 2 minuty. Wydłużam czas parzenia, bo w smaku ta herbata przypomina mi herbaty chińskie. Tym razem napar ma mocniejszy kolor i nadal jest to wyraźna zieleń z odcieniem słomkowym. Zapach jest bardziej intensywny i nadal słodkawo-roślinny. W smaku wydaje mi się nieco mocniejszy niż za pierwszym razem. Może to, dlatego że liście miały możliwość bardziej się rozwinąć i oddać do naparu to, co mają najlepszego.

Napar z trzeciego parzenia
i ładnie rozwinięty liść.
Parzyłam te same liście jeszcze trzeci raz i trwało to około 3 minuty. Moim zdaniem napar był smaczny, ale to było takie "wyciśnięcie" herbaty niż zaparzenia dla delektowania się. No i co tu powiedzieć. Herbata zaskakująco dobra jak na to, czego się spodziewałam. Zaskakujące zmiany smaku i aromatu i nietypowa temperatura parzenia. Mam nadzieję, że teraz się nie dziwicie, dlaczego ten wpis powstawał tak długo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz