14 czerwca 2014

Wagabunda - czyli idziemy pod namiot

 
Ognisko rozpalone prze Kubę.

Ostatnio nie pisałam przez kilka dni, bo wybrałam się z mężem pod namiot. Co z tego że zapowiadają burze i zło z nieba, my idziemy. Zapakowaliśmy jeden plecak z namiotem i śpiworami, a do drugiego jedzenie. Na początku wydawało mi się że będzie tego za mało jak na 1,5 dniowe wyjście, ale przekonałam się że i tak nie zjedliśmy wszystkiego.

Namiot dwuosobowy
w sam raz dla nas.

W skład naszego ekwipunku poza rzeczami wcześniej wymienionymi wchodził jeszcze scyzoryk i krzesiwo. Nie braliśmy zapałek specjalnie, bo zapowiadali burze, a gdy jest mokro to nie da rady nimi rozpalić ogniska. Krzesiwko to co innego, nawet gdy zamoknie można go dalej normalnie używać. Fakt że trzeba się najpierw nauczyć rozpalania nim ale jest niezastąpione. Jak głosi znany slogan nie wolno zostawiać dzieciom zapałek bez opieki, ale nie mówią nic o krzesiwie. Otóż taki berbeć nawet podpatrując rodziców jak rozpalają ogień nie będzie miał na tyle siły żeby zrobić to samodzielnie, co innego zapałki które wystarczy lekko potrzeć.

Słońce też mieliśmy.
Scyzoryk to też fajna rzecz na takie wyjścia. Male to, poręczne, składa się i nawet kroi jak trzeba. Ważne żeby ostrze było ze stali nierdzewnej bo jak zamoknie to przynajmniej nie zardzewieje. Najważniejszą częścią takiego gadżetu jest oczywiście nóż, ale nie tylko on. Nożem można zrobić wiele, pokroić kiełbaskę na ognisko, ostrugać gałąź żeby było na co nadziać kiełbaskę, pokroić jakieś warzywo przyniesione ze sobą typu cebula. Przydaje się też gdy trzeba znaleźć jakąś drobną rozpałkę na ognisko.

Kiełbaska na jadalnych,
ekologicznych talerzach.
Co do jedzenia? Poszaleliśmy i kupiliśmy kiełbaski, dwie konserwy z czego jedna wróciła z nami do domu, cebulę, chleb, pasztet, keczup i coś słodkiego. Poza tym wzięliśmy po butelce wody lekko gazowanej, mrożonej herbaty i jajka gotowane na twardo. Przepis na nią był już w innym wpisie wiec nie będę go tu przytaczać. Powiem tylko że jak wieczorem włożyłam butelkę z gotową herbatą do zamrażalnika to na rano wyjęłam ją całkowicie zmrożoną. Przez cały dzień mogliśmy pić zimną orzeźwiającą herbatę.

Niby dziwne ale smaczne.

Gdy Kuba rozbił namiot a ja przyniosłam drewno z lasu, mogliśmy w końcu zjeść coś ciepłego. Na pierwszy rzut poszły kiełbaski. Fajnie jest przypiec kilka kromek chleba nad ogniskiem a potem położyć na nie opieczoną kiełbaskę. Po co nosić papierowe talerzyki jak potem trzeba je znieść z powrotem, owszem nadają się na grilla gdzie nie trzeba oszczędzać miejsca w plecaku.

Jeszcze tylko podpiec od spodu
i gotowe, smacznego.
Potem poszaleliśmy z konserwą. Pierwszy raz w życiu widziałam żeby ktoś podgrzewał takie gotowe jedzenie nad ogniskiem a potem kładł kawałki na kromki chleba, ale było pyszne. Do tego jeszcze cebulka i keczup. No bo zwykle konserwa kojarzy się z czymś jedzonym na zimno, prawdą?

Na kolację trzeba było dojeść kiełbasę, ale za to na śniadanie była uczta. Nie było już ogniska żeby podpiec chleb, ale posmarowałam go pasztetem, pokroiłam jajka i cebulkę a potem polałam keczupem i zjedliśmy ze smakiem.

Śniadanie podano.
No tak, ale w chodzeniu po górach i spaniu pod namiotem nie chodzi o gadżety czy jedzenie. Przeszliśmy się do osławionych jaskiń, do ktorych bez Kuby sama nie trafię. Później przeszliśmy koło bagien na których rosną storczyki i kilka innych chronionych gatunków. Niestety nie mam zdjęć z bagien, ale jest klimat. Kiedyś na pewno rozpisze się o nich bardziej i wtedy dorzucę foty.

Wejście do jaskini. Podobno tam się
mieści człowiek, ale ja się boję
i nie sprawdzę.
Wypad uznaję za udany, bo było wszystko to co trzeba. Słońce, choć zapowiadali burze, dzięki temu mało turystów. Dobre jedzenie, zdrowe zmęczenie, piękne widoki i spokojnie spędzony czas. Polecam szczególnie tym zabieganym takie wyjścia bez niezbędnej elektroniki (telefon się przydaje, żeby było jak wezwać pomoc w razie wypadku). Można się szybko zrelaksować niskim kosztem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz