2 marca 2016

Azercay Extra - herbata z Azerbejdżanu


O marce Azercay pisałam już dawno temu, od tego czasu nie widziałam jej tam gdzie ją ostatnio kupiłam. Na szczęście odezwał się do mnie ktoś, kto ma stały dostęp do tych herbat. U pana Marcina kupiłam dwie paczuszki, a dzisiaj opowiem o zawartości jednej z nich. Azercay Extra podobno jest smaczniejsza niż ta, którą miałam do tej pory.

Może tym razem opiszę herbatę przez porównanie do tej, którą już znam? No zobaczmy, co my tu mamy. Zacznę od liści. Wersja Extra to dosyć rozdrobniony susz, ale widać, że powstał też z młodych listków. Znalazłam kilka złocistych fragmentów, a te zapewne były kiedyś nierozwiniętymi listkami. Zaś wersja Buket był to susz składający się z prawie całych liści, ale nie było tam mowy o młodszych listkach, a co dopiero pączkach liściowych. Jeśli chodzi o zapach suszu, to nie różni się zbytnio od poprzedniej herbaty. Czuję słód i lekkie nuty miodowe, a po wrzuceniu do ogrzanego czajniczka zapach wzmacnia się i bardzo przypomina assamskie czarne herbaty.

Zalecane parzenie jest dokładnie takie samo w obu wersjach, czyli 2 łyżeczki suszu na 200ml wrzątku, wsypane do wygrzanego czajniczka, zaparzane przez 7-8 minut. Spróbuję i tym razem zrobić tak jak producent zaleca. A później dla porównania zaparzę trochę słabiej, bo susz jest bardziej rozdrobniony i wygląda na to, że powstał z młodszych listków.


Tak jak podejrzewałam, napar przygotowany według zaleceń producenta jest bardzo mocny, no ale po kolei. Kolorystycznie wygląda bardzo ładnie, ma intensywny rubinowy kolor. W zapachu nie jest tak bardzo wyrazisty jak się spodziewałam, ale ma aromat typowy dla czarnej herbaty. Jeśli chodzi o smak, to też mnie nie zachwyca, jest po prostu za mocna. Garbnikowa goryczka przesłania całą przyjemność delektowania się naparem. W tym momencie przypomniał mi się smak herbaty, którą przygotowywała babcia. Mocny, gorzki napar, który najlepiej smakował z cukrem, ale niestety, ja już dawno nie słodzę.


Może niektórym odpowiada taki smak naparu, ale ja wolę jednak coś delikatniejszego. Moja propozycja parzenia to: 2 gramy suszu (1 łyżeczka) na 200ml wrzątku, a czas parzenia 2-3 minuty. Tak samo jak poprzednio ogrzałam naczynie, w którym parzę i poczułam przyjemny zapach gorących liści herbacianych.

Tym razem też otrzymałam piękny napar w odcieniach czerwieni. Jednak aromat jest o wiele bardziej intensywny i przyjemny dla mojego nosa. Teraz mogę poczuć pełnię lata, ciemny miód prosto z miodarki, soczyste czereśnie gorące od słońca i zapach zapracowanych pszczół. Smak również jest przyjemniejszy, o wiele łagodniejszy, ale kojarzy mi się z białymi śliwkami prosto z drzewa, niewiele cierpkości, lekka słodycz i taka specyficzna kwaskowatość.

Już zdecydowałam, ta herbata musi doczekać do lata. Wtedy będę mogła ją skonfrontować z moimi obecnymi skojarzeniami. Być może to, co teraz czuję to tylko moja tęsknota z upalnymi dniami i świeżymi owocami. Bardzo jestem ciekawa, co poczuję w naparze, gdy będę miała cały ten zestaw aromatów do porównania.

4 komentarze:

  1. Dziękuję za szczery i profesjonalny komentarz dotyczący tej wersji herbaty.

    Pozdrawiam i polecam się na przyszłość!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ proszę :) Ja zawsze piszę szczerze, szczególnie o herbacie :)

      Usuń
  2. Uważam, ze parzenie herbaty to prawdziwy rytuał. Niestety, nie zawsze mam na to czas. Sięgam wtedy po herbatę w saszetkach. Moją ulubiona jest herbata marki https://big-active.pl/ (uwielbiam odważne połączenia, które proponuje).

    OdpowiedzUsuń