W programie Święta Herbaty było wiele ciekawych punków. Szczególnie zainteresowały mnie degustacje prażonych oolongów prowadzone przez p. Michala Butora. Okazało się, że ten bardzo sympatyczny Słowak prowadził też degustacje poza planem i nie były to tylko prażone na miejscu oolongi.
Dzięki p. Butorowi dowiedziałam się, jakie różnice w smaku robi prażenie. Nie tylko sam fakt prażenia ma wpływ na smak i zapach herbaty, ale też czas, jaki liście spędziły w koszu do tego przeznaczonym. Poza kosztowaniem herbat można też było kupić susze przywiezione prosto z Chin. Można było wybierać chyba z wszystkich kolorów herbaty, ale mnie najbardziej zainteresowało jednak prażenie oolongów.
Do tej pory moimi ulubionymi były te jaśniejsze, a w szczególności Huan Jin Gui. Ale herbat turkusowych jest o wiele więcej i mogą być one w różnym stopniu fermentowane i prażone. Podczas pierwszej degustacji mistrz prażenia przygotował częściowo fermentowane herbaty, ale jeszcze niepoddane dodatkowej obróbce termicznej. Lubię ich lekkie, kwiatowe i delikatnie miodowe smaki, więc starałam się zostać jak najdłużej.
Kolejne degustacje miały odbywać się, co około 3 godziny, ale w międzyczasie gaiwany nie zostawały puste. Korzystałam z każdej możliwej okazji, żeby spróbować ciekawej herbaty. Przed średnio prażonymi oolongami, czyli po 3 godzinach w koszu, miałam możliwość skosztowania zielonej herbaty "dla odważnych". Okazało się, że była to bardzo mocno zaparzona zielona herbata pąkowa, której nie byłam w stanie wypić. Jednak w słowackim rozumieniu nie jestem taka odważna.
No właśnie, a jak smakuje oolong po 3 godzinach prażenia? Jest lekko orzeszkowy i może trochę smakuje przypieczona skórką chleba. W takiej postaci nawet mi posmakowały. Miały też nuty, które mi się nieszczególnie spodobały. Prażenie spowodowało, że napar był bardziej ściągający, więc gdy był gotowy napar z oologna po 6 godzinach prażenia, to spróbowałam tylko naparu z jednego parzenia. Teraz wiem, że nie smakują mi oolongi bardzo mocno prażone, a bardziej do mnie przemawiają te, które były lżej przypiekane.
Przy okazji degustacji innych herbat poznałam różnice w smaku i zapachu Pu-Erhów, w podobnym wieku, ale z drobną różnicą w liściach. Okazało się, że napar z pierwszego parzenia czarnego Pu-Erha może mi smakować. Gdy mamy herbatę połamaną, o drobnych liściach to napar jest mocny i cierpki. Zaś, gdy liście są w miarę możliwości całe, a przynajmniej niezbyt drobno połamane, to napar ma całkiem przyjemny lekko drzewny smak. Wiedziałam, że w przypadku herbat czarnych może być znacząca różnica, ale po Pu-Erhach nie spodziewałam się sie aż takich różnic.
Michał Butor dał piękną i pouczającą lekcję o herbatach i ich naturze. Gdybym mogła być w kilku miejscach na raz, to pewnie więcej czasu spędziłabym przy jego stoisku z wielkim koszem do prażenia herbat. Może spotkamy sie na następnym Święcie Herbaty, a ja podszkolę jakoś słowacki, na tyle, żeby się lepiej dogadywać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz