W ostatniej chwili zebrałam trochę płatków róży jadalnej. Niestety za mało na zrobienie dżemu, ale w sam raz na ususzenie i zrobienie czegoś ciekawego ze świeżych płatków. Po drodze nawinął się jeszcze czarny bez i młodziutka mięta polna.
Piękna różowo-biało-zielona kompozycja roślinna, a zapach niesamowity. No właśnie, jak wypić zapach? Kiedyś koleżanka-dietetyczka poleciła mi zalać zioła zimną wodą i ostawić na noc. Chyba rozmawiałyśmy o suszonym zielsku, ale to samo powinno zadziałać przy świeżych. Składniki czynne zawarte w roślinach podobno lepiej uwalniają się, gdy mają więcej czasu. No cóż, nie mam jak tego sprawdzić, ale wiem na pewno, że aromat uwalniany powoli bez większych skoków temperatury pozostaje na dłużej.
Wzięłam płatki róży, kwiaty czarnego bzu i najmłodsze listki mięty polnej. Nieco je rozdrobniłam i zalałam na noc zimną wodą, po czym przykryłam spodeczkiem, żeby nic nie wpadło do środka. Na rano miałam smaczny, orzeźwiający napój do śniadania. Około południa dorzuciłam kilka kostek lodu, bo zrobiło się na prawdę ciepło. Zapach róż i lekkie miętowe orzeźwienie towarzyszyły mi praktycznie przez cały dzień.
Mój wyciąg wodny nie nabrał mocnego koloru, ale ma lekkie złotawe zabarwienie. Na powierzchni pływają kwiaty czarnego bzu, bo zamiast sitka użyłam łyżki przy przelewaniu do szklanek. W smaku dominuje róża, a czarny bez jest zaraz za nią. Chyba dałam za mało mięty, bo wyczuwam jej najmniej, ale i tam przyjemnie orzeźwia.
Jak tylko znajdę chwilę, to popróbuję jeszcze innych mieszanek kwiatowo-ziołowych przygotowanych w ten sposób. Parzenie na gorąco chyba sobie odpuszczę przy tych upałach. A Wy, próbowaliście kiedyś tak przygotować swój napój?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz