|
En Shi Yu Lu - prawie jak Gyokuro |
Czasem zdarza się, że herbaty pochodzą z jednego kraju, a są przygotowane w sposób tradycyjny dla innego kraju. Najczęściej takie herbaty pochodzą z Chin i naśladują styl japoński i zwykle są to próby podrobienia oryginału (np. Kukicha). Na szczęście zdarza się też tak, że metoda japońska jest stosowana w przetwórstwie herbat chińskich w zamierzonym celu. No i tak jest w przypadku En Shi Yu Lu.
Liście są intensywnie zielone i przypominają Gyokuro. To jednak z najbardziej cenionych japońskich herbat i dosyć trudna do prawidłowego zaparzenia. Wracając do herbaty, która tutaj mam to jej suche liście pachną słodko, trochę po japońska, ale bez uderzenia umami. Po ogrzaniu na wierzch wychodzi olejek herbaciany. Ważne, że nie ma tutaj mocnego aromatu owoców morza, typowego dla herbat japońskich, bo to przecież herbata chińska. Parzyć będę woda o temperaturze około 70 st.C. Liście są delikatne i wymagają niższych temperatur. Budzić liści tez nie będę, bo to przy okazji otwierania liści ulotniłaby się część olejku eterycznego.
Pamiętacie jeszcze mojego Kuai Ku Bei'a? Przybyło mu nowe towarzystwo w szafce, ale on sam poczuł się trochę zaniedbany, więc dzisiaj zaparzę w nim. Oczywiście na dwie czarki, bo samotne picie herbaty nie ma takiego uroku, jak we dwoje.
|
Napar jest zielony i to nie tylko dlatego, że przelałam go do celadonowej czarki. |
Pierwsze parzenie trwało około 1 minuty i dało delikatny zielony napar i raczej nie znajdę tutaj żółtawego odcienia typowego dla innych herbat chińskich. No chyba, że napar przeleje do białej lub kremowej czarki. Herbata pachnie olejkiem herbacianym i lekką słodyczą. Te zapachy są bardzo subtelne, więc trzeba się dobrze wczuć w herbatę, żeby móc je rozpoznać. Najciekawszy jest smak tej herbaty. Bardzo delikatny, bez goryczy czy cierpkości. Nie ma też wyraźnej słodyczy. Jest orzeźwiający i smakuje przede wszystkim olejkiem herbacianym. Trochę przypomina pierwsze wiosenne kwiaty, które jeszcze nie mają siły mocno pachnieć. No i ta lekka słodycz pozostająca w posmaku połączona z nutą pieprzu. Lubię takie herbaty, mają wszystko, czego potrzeba, smak, zapach i piękny kolor.
|
Drugie parzenie wyraźnie mocniejsze. |
Liście się jeszcze nie rozwinęły, więc parzymy po raz drugi. Czas i temperatura parzenia pozostają na tym samym poziomie. Napar jest mocniejszy, bardziej intensywnie zielony. Zapach jest lekko kwiatowy, ale bardziej herbaciany. Smak też jest bardziej wyrazisty. Teraz mocniej czuć olejek herbaciany, a nuta słodyczy przechodzi w delikatne orzeźwienie. Pozostaje jedynie lekka pikantność na języku, ale to dopiero w posmakach. Większość listków już się rozwinęła, ale zaparzę je jeszcze raz.
|
Liście są prawie całkiem rozwinięte. |
Trzecie parzenie wydłużę o około 30 sekund. Napar jest nadal żywozielony, bez cienia żółtych czy złotych kolorów. Zapach jest już delikatniejszy, ale nadal słodkawy. Olejek herbaciany już się ulotnił i pozostały aromaty typowe dla innych roślin zielonych, ale szczególnie słodycz. W smaku też zaszły zmiany. Teraz herbata nie jest tak orzeźwiająca, a bardziej słodkawa i wprowadzająca w dobry nastrój.
|
Czwarte parzenie: liście w trakcie i po. |
Na tym chyba zakończę opisywanie tej herbaty. Zaparzę ją jeszcze raz czy dwa, ale nie spodziewam się wielkich zmian w porównaniu z trzecim parzeniem. Najciekawszy smak miało drugie parzenie. Pewnie gdybym zdecydowała się obudzić herbatę przed parzeniem to te smaki i zapachy towarzyszyłyby mi już od pierwszego parzenia. Jednak nie żałuję, że tego nie zrobiłam, bo dzięki temu mogę Wam pokazać jak smakuje herbata od początku do końca i nie zawsze trzeba robić to pierwsze płukanie liści przed parzeniem. Za to ważne jest ogrzanie wszystkich naczyń przed parzeniem herbaty. Gdybym wlała gorący napar do chodnej czarki to zmieniłby on kolor na bardziej żółty niż zielony, aromat ulotniłby się bardzo szybko, a smak byłby goryczkowy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz