20 października 2014

Tie Gaun Yin z łabędziami

Jasny oolong Tie Guan Yin nad stawem z łabędziami
Młody, nieopierzony, ale na herbacie się zna.

Dopóki pogoda jeszcze na to pozwala to chcę korzystać z plenerów ile się da. Tym razem wybraliśmy się nad staw gdzie mieszkają łabędzie. Trochę nietypowe towarzystwo do herbaty, ale cóż zrobić, takie miejsce.


Nagrzewanie przed parzeniem.
Oolongi dobrze się sprawdzają jesienią. Z moich doświadczeń to mogę powiedzieć z całą pewnością, że wprowadzają w dobry nastrój. Podobno też zwalczają tkankę tłuszczową, ale nie jest to moim priorytetem. Oolongi, zwłaszcza te jasne lubię za ich delikatny smak i zapach, ale mają też swój charakter. Lubią celebrowanie parzenia, każdy krok jest ważny. Obrażają się za nienagrzane naczynia i brak płukania. To prawdziwie królewskie herbaty na długie wieczory.

Płukanie liści.
No tak, a ja taką herbatę wzięłam nad staw do łabędzi. W sumie to też królewskie ptaki. W termosie miałam przygotowaną wodę. Wlałam w domu wodę o temperaturze około 90 st.C, więc na miejscu miałam jakieś 85 st.C. Żaden termos nie trzyma idealnie temperatury, ważne, żeby wyczuć ten, który się ma i wiedzieć, jaką będzie się miało temperaturę wody po pewnym czasie.

Nalewanie
po pierwszym parzeniu.
Parzyłam w moim yixingu do jasnych oolongów. Mały czajniczek, ale na dwie osoby wystarczający. Przed parzeniem dobrze nagrzałam czajniczek i czarki. Tym razem też nie wzięłam morza herbaty. Liście były mocno zwinięte, więc nie wsypałam ich też dużo. Już po budzeniu zaczęły nabierać objętości. Trwało ono kilka sekund, nie było potrzeby przedłużać. Pierwsze właściwe parzenie zrobiłam na około 20 sekund. Napar nie był mocny, ale smakował lekko kwiatowo, może miodowo. Ten zielony odcień, na zdjęciach wygląda jak róż, ale nawet najlepszy aparat nie uchwyci tego, co ludzkie oko.

Po pierwszym parzeniu.
Po pierwszym parzeniu stwierdziłam, że zrobię to metodą parzenia wykorzystywaną w Gongfu Cha. Krótkie intensywne parzenia a przez to więcej naparu. Mój termos pozwolił mi na 6 parzeń. To całkiem sporo w porównaniu z zielonymi herbatami, które wytrzymują tylko 2-3 parzenia. Co prawda liście nadawało się jeszcze do jednego parzenia, ale już nie miałam wody.

Liście i napar po drugim parzeniu.
W drugim i trzecim parzeniu napar był raczej zielony. Smak zmieniał się delikatnie, z kwiatowego przechodził w bardziej miodowy. Później napar trochę złagodniał, ale nadal można było poczuć ten charakterystyczny smak dobrego jasnego oolonga.

A łabędzie pilnie przyglądały się przez cały czas, co też ci ludzie robią nad ich stawem. Jeden nawet podpłynął i zainteresował się czarkami, ale musiał obejść się tylko ich widokiem.

Zainteresowany.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz