Dawno nie pisałam o yerba mate, ale dzisiaj też się nie rozpiszę. Oto
fotorelacja z parzenia yerby nad rzeką. Być może ktoś skorzysta z
prostej instrukcji parzenia, którą tu przekażę.
Mięta rzeczna, nazywana też polną świetnie pasuje do yerby. Tym razem będziemy parzyć na gorąco, więc wzięliśmy też naszą kuchenkę i czajniczek turystyczny.
Około połowę objętości naczynia zajmuje yerba, dorzuciłam też trochę mięty. Na razie fota bez dodatkowych zabiegów, żeby pokazać cały susz.
Zasłoniłam część otworu ręką i potrząsnęłam kilka razy naczyniem na boki, żeby susz się rozwarstwił. Oczywiście podczas potrząsania naczynie było pod skosem. Zanim odwróciłam je do pionu to na suszu położyłam bombillę.
Teraz niech stoi i czeka na wodę. W warunkach domowych pewnie wodę będziecie mieć już wcześniej przygotowaną, więc nie będzie potrzeby czekać na nią.
Wodę wzięliśmy z domu, bo ta w rzece nie była zbyt czysta. Podgrzaliśmy ją do temperatury 75st.C. Po wlaniu do termosu temperatura spadła o kilka stopni. Ten wystający z czajniczka element to właśnie termometr, dzięki któremu dokładnie możemy zmierzyć temperaturę wody.
Teraz możemy już zalewać yerbę. Chyba tego nie widać na zdjęciu, ale leję wodę w miejsce gdzie jest mniej yerby. W ten sposób część suszu na początku nie będzie zaparzona, a odda swoją moc z kolejnymi zaparzeniami.
Pierwszego zalania jeszcze nie wypijamy, trzeba zaczekać, aż susz wchłonie swoją porcję wody. Nawet gdybym chciała teraz wypić napar to i tak nie byłoby go za wiele.
Bardziej spostrzegawczy na pewno zauważą, że woda już trochę opadła. To jest dobry moment, żeby dolać wody do pierwszego właściwego zaparzenia. Kiedyś słyszałam, że nie wolno pić pierwszego zaparzenia yerba mate, bo jest szkodliwe. Chyba ktoś tu bardzo nabujał, to yerba wchłania wodę z pierwszego zaparzenia i tylko dlatego się go nie wypija.
Tak wygląda nasza yerba po dolaniu wody na pierwsze właściwe zaparzenie. Widać miętę i nawet czuć ją w smaku.
Ostatnia fota i idziemy dalej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz