14 sierpnia 2014

Lapsang Souchong przy grillu

Lapsang Souchong przy grillu. Pierwsze parzenie.
Grillować każdy lubi, ja też. Ostatnio zrobiliśmy sobie właśnie taką małą ucztę z rusztu, ale nie o jedzeniu chce dzisiaj pisać. Wpis będzie dotyczył herbaty, ale nie pierwszej lepszej. Opowiem dzisiaj o Lapsang Souchong (w Chinach znana po nazwą Zhèng Shān Xiǎo Zhǒng). Nie pałałam do niej szczególną miłością, ale od ostatniego grilla to się zmieniło.

Parzy się. Takie sprytne naczynie,
że czarka jest też pokrywką.
Dlaczego nie przepadam za Lapsang Souchong? Chodzi o jego smak i zapach. Nie każdy lubi mocne, dymne prawie wędzone smaki, a ten jest dosyć specyficzny i trudno porównać go z czymkolwiek innym. Ta wędzarnia w smaku mi nie odpowiada, ale co innego, gdy pije się tą herbatę przy grillu. Sam dym z paleniska ma swój specyficzny zapach, a gdy pije się przy nim mocno wędzoną herbatę to jej smak się zmienia. Aromaty dymu się mieszają i zmienia się postrzeganie samego smaku herbaty.

No tak, profanacja. Delektowanie się smakiem herbaty nie czując go w oryginale. Czasem tak warto zrobić, żeby poznać herbatę z innej strony. Przecież ludzi też poznajemy w różnych sytuacja i też mamy wobec nich różne odczucia. No, ale do sedna. Wzięłam Lapsanga na grilla, bo smak wędzonych liści i grillowanego jedzenia jakoś mi się łączył w wyobraźni w jedną całość. Rzeczywiście pasują do siebie i nawet pod tym wędzeniem można poczuć w nim smak klasycznej czarnej herbaty.

Przelewanie do czarki.
Lapsang Souchong jest specyficzną herbatą i nie każdemu musi smakować. Można go kupić, jako herbatę czarną lub jako oolong, zależy, w jakim sklepie. Nie wiem skąd takie różnice, ale czasem się zdarza, że liście z upraw na ciemne oolongi przeznaczane się do produkcji czarnych herbat. Zastanawiający jest dymny smak Lapsanga. W sumie znalazłam dwie historie o powstaniu Lapsanga. Jedna mówi o przypadkowym odciągnięciu w czasie przetwarzania i następnie szybkim zakończeniu fermentacji. Druga zaś opisuje celowe działanie mające na celu konserwację liści. Obie mogą być prawdziwe i tak samo obie mogą kłamać, ale mają jedną cechę wspólną. Liście zawsze są podwędzane dymem z desek sosnowych i to nadaje herbacie tego specyficznego smaku.

Do parzenia użyłam swojego nowego nabytku, ale opiszę go bardziej szczegółowo w innym wpisie. Najważniejsze, że mieści się do torebki i można w nim parzyć herbatę praktycznie w każdym miejscu. Na zdjęciach nie widać mojego nosiwody termosu, ale to dzięki niemu mogłam kilkukrotnie zalewać herbatę bez ponownego podgrzewania wody.

Liście po parzeniu mają
ciekawe odcienie.
Co do szczegółów parzenia to woda miała temperaturę około 96 st.C, czyli do termosu wlałam wrzątek. Pierwsze parzenie trwało około 2 minut i dało mocno dymny smak, ale ja przy grillu poczułam tylko lekką nutę wędzenia. Najważniejszy był słodkawy smak czarnej herbaty. Nie gorzki ani nie cierpki, ale z charakterem, taki w sam raz.

Drugie parzenie trwało około 3 minuty. Tutaj było chyba mniej dymnego smaku, albo grill znieczulił moje receptory na ten smak i zapach. Za to mogłam smakować czystą czarną herbatę bez zbędnych dodatków. Gdybym chciała tak zaparzyć inną klasyczną czarną herbatę, ale już bez dymnego smaku nie uzyskałabym takiego efektu. Aromaty z grilla zabiłyby zapach herbaty i delektowanie się nią nie miałoby najmniejszego sensu.

Napar z drugiego parzenia.
Cóż mogę powiedzieć. Jeśli nie smakuje Ci jakaś herbata, bo czujesz w niej wędzenie lub dymne nuty to może oznaczać, że posmakuje właśnie przy grillu lub ognisku. Mieszanie się zapachów z różnych źródeł czasem daje nieprzyjemne efekty, ale innym razem może wyjść na korzyść. Jeśli nie masz pewności to zaryzykuj eksperyment. Nic nie stracisz, a możesz zyskać nowe doświadczenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz