11 lutego 2016

[Z marketu]: Zielona i biała z płatkami bławatka o smaku Aloe Vera od Loyd


Kuba zażyczył sobie jakąś zieloną herbatę aromatyzowaną, no to pogrzebałam w mojej herbacianej szafce. Wybór był niewielki, więc padło na mieszankę z bławatkiem, którą kiedyś dostałam i dopiero teraz doczekała się odpakowania.

Przez foliowe okienko herbata wygląda całkiem sympatycznie. Listki są ciemne, bez szarawego nalotu i dość drobne, widać też płatki bławatka. No tylko ten aromat jakoś mnie nie przekonał. Po odpakowaniu uderzył bardzo mocno i od razu skojarzył mi się z kaktusem. Jakoś nie bardzo mi to pasowało do aloesu, ale skoro taka była wizja producenta, to niech im będzie. Zajrzyjmy do składu: zielona herbata (87,3%), biała herbata (10%), płatki bławatka (2%), aromat aloe vera (0,7% - trzeba było wyliczyć). Niby procentowo aromatu nie ma za wiele, ale jest na prawdę mocny.


Producent zaleca następujący sposób parzenia: 1 łyżeczka (około 2 gramy), 200ml wody, temperatura 85 st.C, czas 2-3 minuty. Za pierwszym razem trzymaliśmy się tych zaleceń i standardowo wygrzaliśmy naczynia przed parzeniem. Nie będę ściemniać, że nam smakowało. Aromat uderzył nie tylko po nosie, ale też po języku. Kuba bezpardonowo stwierdził, że kojarzy mu się to z aloesowym płynem do naczyń, którego kiedyś używaliśmy. Ta herbata nie może być taka zła, przecież ludzie to kupują i nawet sobie chwalą. Pokombinowałam ze sposobem parzenia i zdradzę Wam jak sobie z nią poradziłam, żeby smakowała całkiem dobrze.


Dość smaczny napar da się otrzymać przy parzeniu w temperaturze 75 st.C, używając około 1,5 grama suszu (niecała łyżeczka) na 200ml wody i nie ogrzewając wcześniej naczynia, w którym się parzy. To co widzicie na zdjęciach, to parzenie według zaleceń producenta.

Przy takim parzeniu napar jest jasny, klarowny i na pierwszy rzut oka można stwierdzić, że mamy tu dobrej jakości herbatę. Zapach jest też zdecydowanie delikatniejszy niż przy parzeniu według zaleceń producenta. Rześki, niezbyt nachalny, ale nadal bardziej przypomina mi coś innego niż aloes. Smak też jest lepszy, łagodniejszy, bez cierpkości, orzeźwiający i można nawet poczuć coś poza dodanym aromatem. Te same liście parzyłam trzykrotnie i już przy drugim parzeniu aromat złagodniał na tyle, że dało się wyczuć wyraźniejszy smak zielonej herbaty.


Chyba nie przekonam Kuby do spróbowania "ludwika" (tak nazwał tą mieszankę) zaparzonego w bardziej znośny dla kubków smakowych sposób. A ja się zastanawiam, dlaczego taka marka jak Loyd proponuje mieszankę z dodatkiem tak mocnego aromatu. Większość ludzi kupujących herbaty z marketowych półek nie zastanawia się nad sposobem parzenia i zalewa liście wrzątkiem i niech sobie poleżą. Przy takim parzeniu część aromatów ulotni się, ale smak naparu jest nie do przełknięcia bez dodatku cukru czy innych polepszaczy smaku. Miałam z tą herbatą wcześniej kontakt, ale wtedy próbowałam zrobić z niej ice tea i też całą zabawę zepsuły zbyt mocne aromaty. Przygotowany napój musiałam wylać do zlewu, niestety pod ręką nie miałam innej zielonej herbaty.

4 komentarze:

  1. Czasami niektore herbaty wlasnie tak "oszukuja". Tez sie kiedys na jakas nacielam, ze niby wszystko ok, a aromat zabijal wszystko co bylo w herbacie. Jeszcze pol biedy jesli aromat nam smakuje, gorzej jak przywoluje skojarzenie plynu do mycia naczyn (nie pamietam ktora herbata mi tak smakowala, ale jak juz raz Ci sie skojarzy, to nie da rady tego przeskoczyc...)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sporo jest takich przearomatyzowanych herbat, znam ich kilka, ale nadal nie rozumiem dlaczego ludzie się na nie porywają i twierdza przy tym, że im coś takiego smakuje. Moją faworytką w tej dziedzinie jest herbata o nazwie Gejsza...

      Usuń
  2. Szczerze mówiąc... to o czym piszesz to istny temat rzeka. Zaczynając od rynku jakim jest Polska i jakiej jakości herbaty na niego trafiają, poprzez wiedzę klientów na temat herbaty (baaaardzo wielu idzie na ilość/szybkość parzenia/aromaty [niepotrzebne skreślić] a nie na jakość). No bo przecież z natury jesteśmy leniwi i wolimy strzelić sobie "pachnącą" (ale nie smakującą) herbatę z saszetki niż zadać sobie choćby odrobinę trudu, by zaparzyć coś dobrej jakości w dobry sposób...

    ... może właśnie dlatego nie pijam herbat "aromatyzowanych"?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też z reguły nie pijam herbat aromatyzowanych, raczej wolę coś sama pomieszać, ale czasem Kuba ma zachcianki na napar tego typu i wtedy zwykle wygrzebuję z szafki jakąś herbatę aromatyzowaną, która gdzieś tam siedzi. Tą paczkę dostałam i czekała na taką okazję, żeby ją w ogóle otworzyć. To co nas zniesmaczyło było też inspiracją do wpisu.

      A jeśli chodzi o herbaty aromatyzowane, które sama dla siebie wybieram, to muszą spełniać jedno zasadnicze kryterium. To nie może pachnieć jak perfuma, bo perfum się po prostu nie pija. Im mniej składników i bardziej subtelny zapach, a najlepiej, żeby dało się wyczuć samą herbatę, tym lepiej :)

      Usuń