Zanim zabrałam się za ten wpis zaparzyłam kilka razy Colona z liśćmi stewii i za każdym razem przypominały mi się moje pierwsze zmagania z yerba mate. Właściwie, to nie z samą yerbą, jako taką, a z tym, co w niej najbardziej przeszkadza, czyli pyłem i zapychającą się bombillą. Na początku nie każdy chce kupować cały zestaw do yerba mate. Są też tacy, którzy rezygnują nawet z bombilli i właśnie do nich będzie skierowany ten wpis.
Jesteście przed swoim pierwszym zakupem yerba mate, może trochę czytaliście, może oglądaliście jakieś filmiki na YT. Po takiej lekturze część z Was pewnie zrezygnuje z zakupu, bo nie wiecie jak smakuje i czy to się wam spodoba, a z resztą po co tyle zachodu. A ja Wam powiem, żebyście jednak spróbowali. Oczywiście najważniejsza jest yerba mate i bombilla. Chociaż, na samym początku rurka z sitkiem będzie bardziej przeszkadzać niż pomagać i zaczniecie szukać alternatywnych sposobów parzenia. O takich właśnie dzisiaj opowiem.
Jako przykładowa yerba mate posłuży mi Colon Stewia ze sklepu internetowego www.yerbamarket.com. Jest słodka i praktycznie nie czuć w niej ani mocnego wędzenia, ani typowej goryczki. Zwykle takie nieprzyjemne smaki odrzucają początkujących, a tu ich nie ma. Pamiętam mój pierwszy łyk yerba mate wspominam niemiło, to była Rosamonte i powiedziałam, ze więcej tego nie wypiję. Później okazało się, że są yerby smakowe: owocowe, ziołowe, a nawet słodzone. Wtedy nikt jeszcze nie wpadł na łączenie yerby z listkami stewii, za to były okropne CBSe o smaku miodu i słodzony sztucznymi słodzikami. Colon Stewia jest słodki, ale nie od syntetycznych aromatów tylko od naturalnych liści. Poza tym, jak przystało na yerbę paragwajską ma sporo pyłu oraz część grubo ciętych gałązek i listków. Podsumowując, yerba idealna do nauki parzenia.
Bombilla rzecz przydatna, ale gdy rozmawiałam z osobami kupującymi po raz pierwszy yerba mate, to często słyszałam, że kojarzą ją z zaparzaczem typu agrafka. Taki typ zaparzacza to kulka, do której wsypuje się susz, zamyka, wkłada do kubka i zalewa wodą, a po zaparzeniu wyjmuje i można pić napar bez fusów. Jest to jakaś metoda zwłaszcza na początek. Moja kulka jest sporych rozmiarów, ale wsypałam do niej tylko 2 łyżeczki yerby. Po zalaniu wodą susz napęcznieje i będzie zajmował coraz więcej miejsca, więc lepiej wsypać mniej, niż potem wyjmować. Przy okazji wsypywania przesiałam trochę przeszkadzającego pyłu. Zalałam wodą o temperaturze około 75 stopni i parzyłam kilka minut, przy kolejnych sposobach będę robić tak samo. Metoda działa, ale ilość yerby jest bardzo ograniczona. Dla smaku to wystarczy, ale żeby poczuć pobudzające działanie yerba mate, to trzeba jednak trochę więcej suszu. Zaś, gdy nasypiemy za dużo do sitka, to napęczniała yerba zacznie je otwierać i będziemy mieć napar z fusami.
A co z kubkiem z zaparzaczem? Też zadziała, ale to dalej nie to samo. Żeby było widać, o czym mówię, wezmę samo sitko i szklankę. Mój zaparzacz jest dosyć głęboki i takie ogólnie polecam do parzenia herbaty i ziółek. Ideałem byłoby, gdyby sitko zajmowało dosłownie całą pojemność szklanki czy kubka, ale tego się chyba nie da osiągnąć. Tym razem wsypałam 5 łyżeczek yerby, czyli jakiś efekt pobudzenia powinien być odczuwalny. Napar widocznie jest mocniejszy, a yerba znacznie zwiększyła swoją objętość. Pomimo odsiewania pyłu i tak nie pozbyłam się wszystkiego i na powierzchni pływają drobinki yerby. No cóż, metoda trochę lepsza od poprzedniej, ale wiele zależy od sitka, jakie mamy pod ręką.
Znam kilka osób, które zachwalają parzenie yerba mate w urządzeniu stworzonym do przygotowywania kawy, czyli prasce francuskiej. Wyżej opisane zaparzacze były wymyślone dla herbaty i ziół, więc czemu nie zaparzyć yerby w czymś do kawy. Tym razem mam większą swobodę w ilości suszu. Wsypałam około 1/4 pojemności naczynia, to taka idealna proporcja dla dopiero zaczynających przygodę z yerba mate. Napar nie zabije smakiem, a jednocześnie poczujecie dobre pobudzenie. Moja praska ma pojemność około 1 litra, więc sporo jak na yerba mate, ale widziałam też takie mniejsze. Po przelaniu do szklanki napar wygląda lepiej niż przy parzeniu w sitku. Jest mętny, ale nie ma drobinek pływających na powierzchni. Yerba mate po napęcznieniu sięga prawie polowy wysokości, do której nalałam wody, czyli naparu będzie trochę mniej niż można się spodziewać. Jedno, co mi nie pasuje w tej metodzie to, że wlewa się od razu dużo wody i ta yerba tak sobie stoi do kolejnej szklanki. Tym samym zaparza się coraz mocniejsza i będzie bardziej gorzka. Myślę, że ta metoda sprawdzi się w towarzystwie, gdy w tym samym czasie nalejemy do kilku szklanek/kubków dla kilku osób i yerba mate nie będzie stać w naparze i się przeparzać.
To chyba tyle, jeśli chodzi o sposoby inne niż parzenie z użyciem bombilli. Każde ma swoje wady, albo za mało suszu, albo pływające drobinki, albo za długie parzenie. Jedną wspólną zaletą jest zastępstwo dla bombilli. Ja jednak polecam tą zabawną rurkę z sitkiem na końcu. I pokażę Wam najprostszy sposób, jaki znam na naukę parzenia yerba mate. Wsyp susz do około 1/4 pojemności naczynia (1), zalej wodą do pełna, możesz zostawić trochę suchej yerby na powierzchni (2). Teraz zaczekaj kilkanaście sekund, żeby drobinki w naparze znalazły swoje miejsce (3). Zatkaj ustnik bombilli i włóż powoli do naczynia z yerbą (4). Teraz możesz oderwać palec od ustnika, sitko powinno być w naparze, a warstwa yerby na górze (5). Jeśli nie będziesz mieszać i pić gwałtownie, to bombilla się nie zapcha, a pył nie powinien przeszkadzać. Takie proste!
wpis dotyczy jednej z moich ulubionych yerb :) Uważam, że Yerba Mate Colon ma niezwykły aromat i smak, a do tego skutecznie pobudza, szczerze polecam!
OdpowiedzUsuń